Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Tatry po mojemu- czyli zimowo burzowe eseje.

W Polsce znajduje się największy ceglany zamek świata - pokrzyżacki zamek w Malborku. Radom ma znacznie większą powierzchnię niż stolica Francji – Paryż. Pierwszą polską książkę kucharską, która zachowała się do dnia dzisiejszego wydano w 1698 roku. Polska posiada drugi najstarszy uniwersytet w Europie - Uniwersytet Jagielloński został założony przez króla Kazimierza Wielkiego w 1364 roku. Polska konstytucja była pierwszą w Europie i drugą na świecie - powstała zaraz po konstytucji Stanów Zjednoczonych.
papuga007
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 687
Dołączył(a): 29.08.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) papuga007 » 15.02.2011 09:55

weldon napisał(a):[Nie no, spokojnie ... Przepis na kanapki wrzuciłem :wink:


no na kolegę można liczyć..... :D , przy okazji czekania na cd... kanapki mile widziane
Fatamorgana
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6257
Dołączył(a): 08.09.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fatamorgana » 16.02.2011 03:46

Trzej przypadkowi towarzysze.

Nadeszła pora zdecydować co dalej i dokąd.

Jak z tym pijanym instruktorem (swoją drogą ciekawym jak i kogo oraz z jakim skutkiem uczył tegoż dnia...?) bylismy kapkę wcześniej na dworze, to nam miny zrzedły. Jednak moja mina zrzedła nie dlatego, że ja się bałem, ale dlatego, że bałem się o nich- a zwłaszcza o tego podpitego. Los nas skojarzył razem w tych wybitnie złych okolicznościach i mimo młodego wieku postanowiłem jako prawdopodobnie dysponujący większym doświadczeniem górsko-tatrzańskim przejąć inicjatywę i sprowadzić nas na dół pilnując każdego jak się da, bo czułem na sobie pewien ciężar odpowiedzialności, ze przecież trzeba nam takiego jednego kto zdecyduje, kto pociągnie, kto doprowadzi nas do szczęśliwego końca. A że nikt się nie palił.... więc wziąłem ten wózek i mówię im tak:
Słuchajcie, wiecie jak jest tam- na dworze. Musimy zaraz iść, ale nie zejdziemy dopóki nie upewnię się, czy nas tu NA PEWNO NIE przenocują.
Idę spytać."
"Ok"- odrzekli, kiwnęli czy co tam...a Witek dorzucił czy może pójdzie ze mną, ale mu na szybko szepnąłem, żeby miał tamtego na oku, bo jeszcze mu co palnie do tej przepitej, skacowanej głowy i nam odjedzie na nartach w siną a raczej czarną i mroźną dal, a czym to się może zakończyć, to już wiemy...( zresztą ja temu instruktorowi to powiedziałem, jak byliśmy na dworze chyba- o tym zamarzniętym kilkanaście metrów od Murowańca...)

Ale w restauracji nie chcą nawet słyszeć o przenocowaniu nas.
Nie ma mowy- nawet branie ich na litość nie dało rezultatu.
Wracam do chłopaków i mówię im, że jest jeszcze jedna możliwość i tą MUSZĘ sprawdzić!
OBSERWATORIUM!!!

Obiekt tak znany, tak popularny, ale jednocześnie tak nieznany i niedostępny, bo któż tam chodzi? Tylko pracownicy PAN czy czegoś takiego i IMiGW być może.

Jezu, ale duje!!! Wgniata mnie niemal w śnieg!
Wyjście na dwór jest ohydne, niemiłosiernie wstrętne, nieprzyjemne i ...konieczne!
Do obserwatorium na szczycie Kaspra jest raptem kilkanaście metrów, ale to podejście jest w tych warunkach mordęgą i pół czołganiem, pół czajeniem się jak jakiś złodziej -ukradkiem, nisko, żeby nikt nie widział.

W końcu docieram do drzwi- oblodzonych, zawianych śniegiem, niczym wrota do zamku Królowej Śniegu w jakiejś mitycznej mroźnej krainie.
Zamknięte ale na górze widziałem jakieś światełko, więc ktuś tam raczej jest na dyżurze.
Dzwonek. Czy to działa w taką pogodę w ogóle?
Po kilku długaśnych minutach słyszę szuranie za drzwiami- pracownik chyba się zdziwił, że w taki wieczór ktoś mu dzwoni do drzwi...
Otwiera gość w średnim wieku- faktycznie zdziwiony ale i tak jakoś niezbyt zadowolony, że musi wystawić nos na taką pogodę.
Mówię mu, co jest grane i że jest nas trzech zaginionych w akcji, musimy przenocować, bo możemy mieć kłopoty z dojściem na dół do Murowańca.
Pierwsza odpowiedź: nie.
Druga odpowiedź: nie
Trzecia odpowiedź- "no dobra, chodźcie, ale tylko w drodze wyjątku!"

Uuuuufffff!!!
Trzeba mieć ten łut szczęścia, co nie?
I koniecznie trzeba mu pomóc przez usilne starania.
Wyłożyłem gościowi prosto- pogoda jaka jest widzi, ale problem w tym, że mamy ze sobą faceta, który nie jest w stanie zejść czy zjechać, bo nam wsiąknie w mrok i tyle!
Tak więc nasze "najsłabsze ogniwo" zostało użyte jako atut nr. 1- a chodziło o bezpieczeństwo i sytuację dość kryzysową.
Poza tym, kojarzyłem co mogło być dodatkową przyczyną odmowy- przepisy wewnętrzne oraz zwykła nieufność ludzka.

Przekonałem więc faceta, ze CHCEMY TYLKO PRZENOCOWAĆ i nic więcej- kawałek kąta na podłodze będzie wszystkim, czego nam do szczęścia potrzeba. O resztę zatroszczymy się sami- a miałem przezornie ze sobą jakieś jedzenie i termos z herbatą, oraz zapasowe torebki expresówki- żeby było ciekawiej- dokładnie 3.

Ponieważ z reguły w takich sytuacjach rozstrzygam na swoją korzyść problem, gdyż u ludzi wzbudzam zaufanie (i staram się go nigdy nie zawieść), więc rozumiem mechanizmy jakimi kierują się ludzie którzy nie chcą lub nie mogą robić wyjątków od swoich reguł.
Tu jednak byliśmy w górach, w dodatku w ostrą, tatrzańską zimę, gdzie obowiązuje pewna zasada braku obojętności wobec ludzi będących w wyraźnej potrzebie- a my przecież byliśmy!
I właśnie to było kluczowe, dlatego facet dał się przekonać.

Mam ochotę sfrunąć na dół- do towarszyszy- tak mnie ucieszył wynik mojej wizyty na górze.

Ale wicher od razu mi przypomina kto tu rządzi i dominuje.
Znowu kładzie mnie niemal na śnieg.
Nic to jednak przy tym, co mogę zaraz zakomunikować!
Wpadam do środka restauracji a tam już ruch- kazali się zabierać i wychodzić.

Słuchajcie, MAMY NOCLEG!!!!

Tej nocy były to najważniejsze słowa...
I w taki oto sposób zaliczyłem ja i dwóch przypadkowych kompanów nocleg w najwyżej położonym budynku w Polsce- w obserwatorium na Kasprowym Wierchu.
Ale jeszcze trzeba było nam dojść na górę....
Łatwo nie było, ale daliśmy jakoś radę.
Łeeee! Ostatnia męka człowieka...
Podpowiadam gdzie jest stalowa linka- żeby się jej złapali, bo inaczej ich może przewrócić.
W końcu meldujemy się w komplecie na górze.

Facet dał nam koje, koce i zagotował wodę na herbatę.
Ufff, jak w domu!
Tylko przypomniał, żeby niczego nie ruszać i... żeby mi tu "wszystko było jak poprzednio".

Dobra! Możemy nawet w czymś pomóc jak trzeba!
:) :) :) :) :D :D :D :D

Rozdzielam poczciwą herbatę ekspresową w torebkach...
Oni nie mają kompletnie nic. Ja wziąłem na plecy jakiś zapasik. Jest czekolada, jakieś ciastka i ta zbawienna, ciepła herbatka....
Ależ nam ona smakowała!
W czasie gdy chłopcy rozmawiają o tym, co nas spotkało, ja decyduję się...wyjść na dwór.
Po co?
Po to, by w końcu odetchnąć z ulgą, by spojrzeć na to, co było nam już niegroźne i by niejako pożegnać tę zamieć.

Jutro pewnie będzie inaczej, lepiej.
Na koniec pokazuję wichurze "takiego wała" i znikam w cieple wnętrza.

Pozostała jeszcze jedna kwestia.
Jak zawiadomić naszych znajomych, krewnych na dole, że ZOSTALIŚMY W GÓRACH NA NOC???!
Cholera, przecież tam nikt o nas tu nie wie, czekają, myśląc, ze jeszcze dojdziemy na noc, a tu tymczasem...

Okazało się to niemożliwe....
:roll: :twisted:
Gdyż...
telefon wprawdzie był...
i ten gościu go nam udostępnił, ale...

Telefon przestał działać akurat jak wykręciłem numer!
To się nazywa pech!
:evil:

CDN.
Ostatnio edytowano 24.05.2012 12:21 przez Fatamorgana, łącznie edytowano 2 razy
trinity
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 421
Dołączył(a): 07.05.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) trinity » 16.02.2011 14:19

ale ostra jazda... :twisted:
Zajrzałam tu, bo myślałam, że będzie jakiś opisik i fotki z wyprawy po "niegroźnych" szczytach tatrzańskich :oops:
a tu pełny power :!:

Oj wczułam się w Wasze emocje i cieszę się, że ta wyprawa miała właśnie taki nieoczekiwany koniec :D bo już ubiegając zakończenie, oczyma wyobraźni widziałam jak sprowadzacie "instruktora" na dół
Powiem tyle: Szacun :twisted:
garwill
Globtroter
Posty: 32
Dołączył(a): 03.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) garwill » 16.02.2011 14:52

..kiedyś mieliśmy taki wiatr na grani (podczas próby zimowego przejscia grani Tatr Zachodnich) że w trójkę nie mogliśmy zwinnać namiotu, a potem dosłownia kładlismy się na wietrzę, który nas prawie podnosił i rzucał o ziemię - tak to juz jest w zimie w Tatrach :D fajny opis!
Miłosz_S
Cromaniak
Posty: 919
Dołączył(a): 01.07.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Miłosz_S » 18.02.2011 23:03

Dzięki za esej, czekam na dalsze bo fajnie piszesz.

Szkoda że w naszych górach nie ma takich blaszaków które są popularne w Alpach.
W małej blaszanej budzie są piętrowe łóżka i koce, żadnych luksusów ale idealne na przetrzymanie złej pogody.

Widywałem też większe budy które należały do klubów alpinistycznych czy grotołazów ale są one posadowione poza szlakami turystycznymi.
Jak na warunki górskie są bardzo komfortowo wyposażone, mają kuchenki gazowe, radio, na półkach makarony, konserwy, czekolady itd.
Zawsze są otwarte ale bez zgody właścicieli nie powinno się z nich korzystać.
Wyjątkiem są oczywiście sytuacje zagrożenia życia.
Fatamorgana
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6257
Dołączył(a): 08.09.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fatamorgana » 19.02.2011 01:50

Na pytanie dlaczego w Tatrach (i nie tylko) takich nie ma odpowiedź jest taka:
- bo to zbyt małe góry i wyjście w nie to nie wyprawa na wiele godzin czy dni- wszędzie są dostępne
- przepisy parkowe- staroświeckie i mało życiowe, ale istniejące- wykluczają takie budki.
Wystarczy przypomnieć ciągnącą się jak guma do żucia sprawę taboriska namiotowego dla taterników w Dl. Białej Wody... poniżej Moka.
Nawet to był duży problem.

Ja bym taką budkę widział jak już to w paśmie Otrytu lub w Beskidzie Niskim, na odludziu, ale i tam jest wszędzie łatwo dostępny teren, więc nie ma sensu nikomu utrzymywać takiej blaszanki.
Poza tym, znając życie i realia- w końcu by ją okradli z tego co tam jest... :lol: :wink:
Franz
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 59436
Dołączył(a): 24.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Franz » 19.02.2011 11:22

Mibi napisał(a):Szkoda że w naszych górach nie ma takich blaszaków które są popularne w Alpach.
W małej blaszanej budzie są piętrowe łóżka i koce, żadnych luksusów ale idealne na przetrzymanie złej pogody.

Stan tych schronów bywa różny. Zwłaszcza we włoskich Alpach można czasem spotkać bardzo zdewastowane budy. Wtedy z przenocowaniem nawet małej grupki mogą być problemy. Ale przed wiatrem i zasypaniem śniegiem ratują.

Fatamorgana napisał(a):Poza tym, znając życie i realia- w końcu by ją okradli z tego co tam jest... :lol: ;)

Klasyczny przykład podany jest w książce "W stronę Pysznej". :lol:

Pozdrawiam,
Wojtek
Fatamorgana
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6257
Dołączył(a): 08.09.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fatamorgana » 19.02.2011 17:59

O najsłynniejsze metalowej budce (zwanej puszką lub klatką) czyli schronie Vallota pod Mt. Blanc słyszałem kiedyś taki tekst:
"Zimna, czasami zarzygana (absolutnie lepiej spać na górze niż na dole, bo ktoś zwymiotuje akurat na ciebie...), obskurna. Wydaje się, że w tej blaszance- gdy na dworze jest -20 - w środku jest tyle samo.
Tylko że wiatr nie sięga.
Najgorsza buda w jakiej byłem".

Zdaje się, że druga pod względem sławy blaszanka jest pod Elbrusem.
O niej mówiono, że była niesamowicie... obszczana, albo i jeszcze lepiej.. 8O :roll: :twisted:
Miłosz_S
Cromaniak
Posty: 919
Dołączył(a): 01.07.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Miłosz_S » 21.02.2011 23:06

Myślę że budy w naszych górach bardzo by się przydały.
To prawda że Tatry są małe i wszędzie jest blisko.
Niestety daje to złudne poczucie bezpieczeństwa.
Sprawdziłem w necie że tylko latem 2010 roku Tatry odwiedziło ponad milion turystów.
Pewnie duża część z nich nawet nie zdaje sobie sprawy z tego że prawie każdego lata w Tatrach pada śnieg, że wychodząc na szlak w piękną pogodę powrót mogą już mieć w zadymce śnieżnej.
Problemem jest też słabe przygotowanie do wędrówki czyli nieodpowiednie buty i ubiór, nieznajomość terenu, brak map itd.

Takim miejscem chyba najbardziej wypadkowym gdzie warto taką budę postawić to rejon Zawratu i Orlej Perci (może też Czerwone Wierchy?).
Pewnie nie obyło by się bez problemów typu kto to ma finasować, dbać, sprzątać ale moim zdaniem warto.
Tak jak warto stawiać przystanki mimo że czasem ktoś wybije szybę czy połamie ławkę.
Fatamorgana
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6257
Dołączył(a): 08.09.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fatamorgana » 14.03.2011 23:38

URWANY KONTAKT ZE ŚWIATEM

Poprzednio było o tym, jak to próbowałem się dodzwonić "na dół", czyli do Zakopanego, aby poinformować "bliskich" (dobrych znajomych), że nie wracam na noc. Było to o tyle istotne, że nie planowałem nocy w górach, a pogoda dawała się we znaki i na dole jak się później okazało.
Oni wiedzieli, że ruszam na Świnicę, więc.... co mogli pomyśleć, gdy po takiej zadymie i w taką zimę nie wracam na noc?
To właśnie spędzało mi spokój z serca.
Witek dzwonił jako pierwszy i się dodzwonił. Ufff, jemu spadł kamień z serca, ale mój kamień nadal mi ciążył. Facet z obserwatorium pomagał nam jak mógł, ale wobec fatalnego pecha jakim było nieoczekiwane przerwanie połączenia z całym zewnętrznym światem i on był bezradny.
Zostaliśmy więc niejako odcięci od kontaktu z otoczeniem.
Z jednej strony bezpieczni i wolni od ryzyka zamarznięcia i wychłodzenia oraz zaginięcia, ale dwóch z nas spodziewano się tam gdzieś w dole i teraz powstało pytanie: co zrobią nasi bliscy i znajomi, gdy nie pojawimy się na noc w domach???
Czy nie skończy się to zaalarmowaniem TOPR i zbędną akcją poszukiwawczą?!
Bo tego bym w żadnym razie nie chciał...
Wrrrr.... jaki człowiek jest bezbronny i bezradny nawet pod ciepłym dachem ale gdy brak łączności...
(dzisiaj ten problem to pryszcz, gdyż są wszędzie komórki, ale wtedy...w 1993/94...)

Facet z obserwatorium się wkurzył, ale powiedział nam, że się tak czasami dzieje przy takiej pogodzie. Musiałem go też zapytać jak mu się taka praca tutaj podoba, w taką zimę. Odparł, że gdyby nie lubił, to by tu nie pracował.
No tak, to przecież jasne....

No nic, pozostało tylko iść spać.
Ale jedno wierciło mi w głowie cały czas.
Co będzie jak zawiadomią GOPR/TOPR?
Co będzie....
Cholerka, ale nieznośna ta myśl.
Rada na to jest jedna- jak najwcześniej być na dole!
Pierwszy kurs kolejką na dół i do telefonu.

Ranek. Świt mnie budzi.
Chłód bliskiego muru kamiennego też poniekąd.
(Dostaliśmy wprawdzie prycze, ale specjalnego ciepła tam nie było).
Pierwsze skojarzenie: dlaczego jest tak jasno, skoro była taka kurniawa?
Ano dlatego, że po wyjrzeniu przez okienko staje się jasne, że po wczorajszym szaleństwie nie ma ani śladu i teraz mamy słoneczny, czyściutki ranek...
O ironio!
Te głupie kilka godzin i wszystko kompletnie zmienione!
Nie do wiary wprost.

Pierwsza sprawa, sprawdzić czy telefon działa.
Nie działa.
No to szybko zwijamy manele, kromka chleba w gębę, jakieś ochlapanie zimną wodą w toalecie dla orzeźwienia i.... podziękowanie dla pana obserwatora z obserwatorium za przygarnięcie.
Bardzo wylewnie podziękowałem w imieniu naszej trójki, bo też zdawałem sobie sprawę, jaka była waga tej pomocy.

Jakże inny jest jasny, czysty i słoneczny świat od mroków nocy i zawiei!!!

Ufff...powrót do normalności.
Idziemy na stację poniżej. Samo wspomnienie wczorajszego czołgania się po śniegu pomiędzy tymi budynkami w wyjącej nawałnicy wydaje się snem, mało wiarygodnym koszmarkiem, ale tak było naprawdę i to paręnaście godzin temu.
Sprawdzimy, czy telefon na stacji działa, ale stacja jeszcze niestety zamknięta!
Za wcześnie. Tymczasem nasza sierotka z przypadku- instruktor - jest już w "formie" (całkowicie wytrzeźwiał i doszedł do siebie), zakłada więc narty i żegnamy się, dziękując sobie wzajemnie (on nam za przygarnięcie i "opiekę" a ja jemu chyba za to, że nam wtedy nie zwiał w ciemność- miałbym go wtedy na sumieniu.... :lol: :wink: ).

Natknęliśmy się przy otwartym już peronie kolejki na gościa, który nas pyta, co tu robimy tak wcześnie. Wyjaśniam - a ten tymczasem stwierdza, że goprówka dopiero potem będzie czynna, więc jak nam zależy na kontakcie z ratownikami, to najlepiej na dół i szybko przez telefon, bo jakby nas zgłoszono jako zaginionych, to byłaby wnet akcja.
Przyszło mi na myśl, że najlepiej to byłoby zostawić na goprówce jakąś kartkę, ale nie ma gwarancji, że jej wiatr nie zwieje, a poza tym, nie mamy jak jej przymocować, wiec najlepiej jak rzeczywiście od razu zjedziemy na dół i zaraz zadzwonimy.

Pytam gościa, czy tu pracuje, to może by przekazał goprowcom informację, że tych dwóch (bo o tym trzecim to chyba tylko Pan Bóg i my wiedzieliśmy) co zostali w górach w rejonie Kasprowego i Świnicy żyje i ma się dobrze.
On na to, że pracuje, ale teraz mają poranne dostawy i on musi kolejka jeździć, ale przekaże, jak ratownicy będą wyjeżdżali na górę.
Ale ponieważ widział, że my się obawiamy niepotrzebnej akcji poszukiwawczej i strachu naszych znajomych, krewnych, to powiedział nam, że w drodze wyjątku puści nas pierwszym zjazdem towarowym na dół. Łoł!!! Kolejką za darmo- to przywilej nielicznych...
I w taki oto sposób miałem niekłamaną przyjemność przejechać się za darmo najpopularniejszą polską kolejką linową...
A towarzyszyła nam pewna pani z obsługi stacji i restauracji, która jeździ z zaopatrzeniem. Towarzystwo miłe, choć przypadkowe i niezbyt długie.
Pani przekazała nas na Myślenickich panu z obsługi kolejki dolnej- z komentarzem: "ci dwaj to musieli zostać na noc w tej burzy u góry- ale są cali i się odnaleźli, jadą ze mną". :)

Wracamy na dół. Świat jest piękniejszy po tym, cośmy wczoraj przeżyli...
A na dole... spotykamy ratowników w Kuźnicach.
Od razu melduję im, że my to my, czyli ci dwaj "zaginieni".
Okazuje się, że JUŻ O NAS WIEDZIELI!
A więc ktoś ich zawiadomił.
Nie wiedzieli kto, ale dostali chyba cynk z centrali i mieli zaraz po wyjeździe na górę o nas pytać... A POTEM NAS SZUKAĆ!

Uffff.... to się nazywa ZDĄŻYĆ!

Zadowoleni z siebie i z tego kolejnego łutu szczęścia rozstajemy się z Witkiem, żegnając i przyrzekając jakiś kontakt (nastąpił on dopiero po latach- oczywiście przez NK... :lol: :) :wink: ależ to było zdziwko!).

Dopiero teraz- na spokojnie, na lekko myślę o sprawach doczesnych. Żem głodny, spragniony i jednak zmęczony. Idę do knajpy w Kuźnicach coś zjeść.

A potem piechotką (bo te autobusy to tam bardziej wtedy był wyjątek niż norma) na Jaszczurówkę, znajome 3 km.
Idąc ulicą do chałupy moich górali spotykam ich córkę- "ciotkę Tośkę"- jak o niej mawiają. Ta już z daleka mnie woła, a po podejściu bliżej dostaję opieprz, za "zaginięcie w górach" i niepowiadomienie, że nie wracam na noc...(coś ty nie wiedzioł, ze mos nos zawiadomić, ze cie na noc nie bydzie??? To my jus goprowców musieli zawiadomić, ze cie ni ma! itp.)

No tak, tylko jak ja biedny miałem to zrobić???
Gołębia pocztowego wypuścić???
(Niejeden to by wypuścił, ale raczej pawia ze strachu....przy tym wszystkim).

I tak oto zakończyła się ta historia.


W kolejnym odcinku opowiem o zimowym biwaku na grani - przymusowym.
(niestety, obserwatorium tym razem nie było w stanie mi pomóc).
Franz
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 59436
Dołączył(a): 24.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Franz » 15.03.2011 09:30

Fatamorgana napisał(a):(dzisiaj ten problem to pryszcz, gdyż są wszędzie komórki, ale wtedy...w 1993/94...)

W jeszcze o jeden wcześniejszym dziesięcioleciu nie zdążyliśmy z Milimetrem na ostatnie połączenie w Łysej Polanie. Był niedzielny wieczór, wracaliśmy z dwudniowej wspinaczki, na drugi dzień do roboty, a tu... kicha.
Zaczęliśmy łapać stopa, ale marnie to wtedy po nocy szło. W końcu zatrzymał się samochód i znalazło sie miejsce dla jednego. To byli Turcy i Milimetr się zawahał. Ale cóż począć - on nie mógł olać swojej roboty, więc pojechał i miał za zadanie powiadomić jak najszybciej moją rodzinę. O to, co ja powiem w robocie, bedę się martwił później. :lol:

Ułożyłem się pod płotem i przespałem do rana.

Pozdrawiam,
Wojtek
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15078
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 02.09.2011 21:23

Bardzo fajna wycieczka :) Piękne zdjęcia! Zatęskniłam za naszymi Tatrami...

W sierpniu 2008 zrobiliśmy trochę podobną trasę: Dolina Suchej Wody - Hala Gąsienicowa - Czarny Staw Gąsienicowy - Zawrat - Świnica i z powrotem na dół :D
Skoro odświeżyłeś wątek Fatamorgany, to może i ja tutaj coś dorzucę (tylko na razie muszę skończyć inne rzeczy... :roll:)

Pozdrawiam :papa:
plavac
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4893
Dołączył(a): 11.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) plavac » 14.12.2011 00:52

Za kwilecke byndzie rok, kie zaconeś te relacyje :D
Ciesem sie, ze jesce zdonzyłek :!:

Fantastycznie się czytało ( jak zwykle przed snem, w jednym kawałku ), tyle wspomnień wróciło. Jak choćby to z późnolistopadowego przejścia w 1982 roku Czerwonych Wierchów , w huraganowym wietrze, z przepustkami ( stan wojenny ) i nie przyjęcie nas na nocleg w schronisku na Kondratowej, bo strefa nadgraniczna ... Gdyby Kalatówki były dalej, kto wie, czy nie doszłoby do tragedii. Wiatr wyssał z nas prawie wszystkie siły kilkunastoletniego , mocnego organizmu ...

Wszystko to wiemy - o górach, o zagrożeniach, załamaniach pogody - ale nigdy nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie wszystkich pułapek losu.

Ogromnie polubiłem tego pracownika stacji meteo ! Ale masz świadomość, że to Twój ujmujący szczerością Anioł Stróż przekonał jego Anioła Stróża i załatwili to między sobą ? :wink: :)

Nasze Górskie Anioły Stróże to skarb, warto o nie dbać i nie wystawiać na pokuszenie :)


Fatamorgano - czy przewidziało mi się kilkanaście odcinków anonsowanych przez Ciebie ???


Pozdrawiam i jak zawsze czekam cierpliwie na c.d. 8)
Fatamorgana
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6257
Dołączył(a): 08.09.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fatamorgana » 24.05.2012 12:07

Taka mała prośba do czytelników i zwiedzaczy.
Nie przewidywałem w tym wątku łączenia moich opowieści z innymi. Chciałem aby to był wątek autorski- gdzie się nie wkleja masy zdjęć, ale czyta o tym, czego zdjęcia nie opowiedzą. Myślę, że to jest na tyle indywidualna sprawa, ze lepiej gdy się tego nie rozwadnia na drobne i nie miesza. Z drugiej strony rozumiem zniecierpliwienie niektórych i chęć wzbogacenia wątku, jednak lepiej gdy pozostanie on poświęcony temu co w temacie- zwłaszcza, że wątków tatrzańskich wyraźnie przybyło na forum. Wcześniej był często odwiedzany wątek Leszka Skupina o Orlej Perci.
:wink:
Dziękuję za zrozumienie.

Najwyższa pora na kolejny odcinek!
Czas leci jak wariat do przodu- a góry sobie stoją i jakoś się nie starzeją ani nie meczą...

Stały sobie i pewnego styczniowego ranka 1994r. gdy będąc na kolejnym zimowym wyjeździe, znów wybrałem się na Świnicę, która stała się dla mnie czymś z rodzaju mekki treningowej.

Podobało mi się wtedy wyraźne przewyższenie tego szczytu ponad sąsiednimi a że wtedy moje rozeznanie Tatr Słowackich było znikome, więc koncentrowałem się na naszych- wcześniej schodzonych szlakami niemal doszczętnie. W końcu zabrakło tych szlaków dla mnie, więc...trzeba było ruszyć poza nie. Jeśli się chciało przeżyć prawdziwą, górską przygodę sam na sam z górami w dodatku- a to zawsze było dla mnie priorytetem, bo nigdy nie da się lepiej pewnych spraw przeżyć ani dotknąć, jak wtedy, gdy jesteśmy sami z przyrodą- lepiej ją ujrzymy i lepiej zrozumiemy.
Poza tym, świadomość tego, że nikogo nie ma kto by mógł pomóc "w razie czego", jeszcze lepiej ćwiczy zmysły, uwagę i koncentrację oraz wysila mózg, żeby nie popełnić błędu...

Były to czasy inne, bardziej ambitnego chodzenia- nie jak dzisiaj, gdy się wszędzie podjeżdża autem, wyciągiem. Z perspektywy czasu widzę, jak zdrowiej i lepiej było wtedy- owszem, było więcej czasu, ale człowiek każdorazowo startując z okolicy Nosala i Bystrej w góry- bez korzystania z bazy schroniskowej- wyćwiczył w sobie przekonanie, że najlepiej zawierzyć nie autobusom lecz własnym nogom i chęciom.
Faktem jest, ze te każdorazowe wyłażenie w góry i złażenie z nich zżerało czas niemiłosiernie (razem do kupy tak ok. 4 godz.) ale... ileż kondycji to dawało i samozaparcia!

Z biegiem czasu bieg zegara wymuszał oszczędności w takich wycieczkach. Liczyło się bardziej to na ile szybko da się osiągnąć cel.
Wróćmy jednak do "dawnych czasów".
Wyszedłem ok. 7:30. W planach było tym razem podejście na Gąsiennicową, a potem na Przeł. Świnicką i na szczyt.
Powrót- w zależności od czasu i warunków- albo kolejką w dół albo tą samą trasą przez nieśmiertelny Boczań- choć od czasu zrobienia rekordu- w 45 minut przez Dol. Jaworzynki do Murowańca latem 1990r. jakoś lubiłem chodzić Jaworzynką- pewnie i dlatego, że tamte szałasy pasterskie w dole zawsze przywoływały mi na myśl Franka Dolasa i jego rozpętanie wojny oraz wizytę w Jugosławii- a tę historię zawsze bardzo lubiłem.

Zimą to jednak inna bajka, zalodzenie powoduje sporo pułapek, nawet na głupim Boczaniu można było nieźle "przyglebić" na podejściu w lesie.

Dlatego też niejeden zakładał w lesie raki. W lesie na zwykłej ścieżce!
Szło się szybciej i pewnie.
I o to chodziło.
Mijam Murowaniec bez wchodzenia do tego przybytku turysty masowego i kieruję się ku bocznej odnodze ku Zielonemu Stawowi.
Jakoś tego dnia dziwnie mi się idzie. Tak się trochę wlokę. No cóż... ledwom przyjechał. Jeszcze nie ta kondycha i ten poziom.
Ale... czasu mało to i w góry trzeba iść jak najszybciej.
Póki jest pogoda. Ano właśnie!
Z pogodą dzisiaj dziwnie się dzieje. Niby ostre słonko, ale takie jakieś za mgłą.
Niezbyt przejrzysty dzień.
Postój przy wyciągu.
Jest ok. 10:00. Narciarze już jeżdżą, ruch się robi.
Zastanawiam się jak będzie w Świnickim Żlebie pod przełęczą.
Bo tam bywa różnie, ale z reguły jest nawalone śniegu że hej.
Pytanie jaki ten śnieg jest i czy da się po nim iść. Jak nie, to zamiast zapadania się albo co gorsza- spowodowania lawiny i ryzykowaniem obsunięcia z nią- pozostają skały.
Czyli takie lawirowanie od jednej do drugiej. Trochę to zajmuje czasu.
Mijam potok wypływający z Zielonego Stawu, który już za miesiąc stanie się dla mnie miejscem pamiętnym ze względu na głupi wypadek ('Ze stawu wypływa potok Sucha Woda płynący dnem Doliny Gąsienicowej (na znacznej części długości "jego wody zanikają pod kamieniami") podążając w górę. Niebo się cuś brudzi. Mam nadzieję, że po wyjściu na grań nie zobaczę syfu w powietrzu...
Dochodzi 12:00. Już nie idę- bo od budek wyciągów się po prostu gramolę. Śniegu za dużo i co jakiś czas się zapadam. Męka dla nóg takie szarpanie z zaspami. Nikt przede mną tu nie szedł od czasu opadów.
Szkoda!
Nie cierpię torować, ale wręcz nienawidzę torować pod górę.
Niestety- nie ma innej rady jak się chce iść tam, gdzie się chce.

No to dawaj!
Żleb zawalony śniegiem po uszy (o ile żleby je mają!). Jakbym wpadł w środek tej masy śniegu, to niewykluczone, że byłoby go powyżej moich uszu. Bo tam potrafi leżeć i 3m.
To taki wiecznie zacieniony, mroczny żleb, rysa opadająca z przełęczy w dół. Nie jest długi, ale jest stromy. Wiedzie nim szlak, ale teraz to nawet trudno się domyślać gdzie on prowadzi- wszystko jest bielą śniegu lub czernią skał...
Rozpoczyna się najgorsza przeprawa- w miejscu, gdzie żleb się zwęża trzeba trzymać się skał, a one nie dość że strome to jeszcze i zalodzone jest na nich śnieżno- lodowa skorupa. Kilka razy trzeba przywalić czekanem, żeby się solidniej czegoś uczepić. W którymś tam momencie coś obsuwa mi się spod nóg, ale kicham to, póki ręce mają się czego złapać. Bez czekana byłoby o wiele trudniej.
Bo nie ma takich rękawic, które obłe i śliskie skały ułapią.

W końcu- po ponad godzinie gramolenia wychodzę z tego mrocznego Mordoru na przełęcz!
Niech to szlag!!!
Pogoda się pierniczy!
W żlebie psińco widać, bo widać tylko to, co za mną i poniżej i...nad głową. A nad głową miałem kawałek czystego w miarę nieba z mgiełką.
Jednak z drugiej strony góry nadciągnęło coś niezbyt przyjemnego - to co zwiastuje pogorszenie pogody.
Znowu???
Tak jak wtedy?
Łeeee...
Jest po 13:30.
Zostawiam parę niepotrzebnych rzeczy w zaspie na przełęczy i..decyduję iść na szczyt.
No bo tylko godzina mnie od niego dzieli. Jak już doczłapałem w tych śniegach aż tu, to nie mam ochoty złazić z przełęczy.

Idę na przemian po śladach szlaku i granią północną w kierunku szczytu taternickiego (ten niższy). W 2 miejscach wystają łańcuchy. Tu wieją silne wiatry, wiec śniegu mniej. Ale w załomach i na grani o wiele więcej.

Bez większych przeszkód gramolę się na wierzchołek.
W końcu! Jest!
Nareszcie mogę się "rozejrzeć" wokół szczytu.
Jak okiem sięgnąć na zachód- chmury!
I to nie takie zwykłe- wyglądają jak czarna zaraza z zachodu. Kłębiły się wstrętne jak węże Meduzy chmurzyska, które nadciągały diabelnie szybko i...zwiastowały gwałtowne załamanie pogody.

O ironio losu!
Czyżbym znowu miał się gonić z losem i szukać pomocy w obserwatorium???
Nieee.... bez jaj. Drugi raz prosił o pomoc nie będę.
Tym razem ograniczam pobyt na szczycie do minimum.
Zrywa się wiatr. Jest silny i porywisty. I okropicznie ZIMNY!
Brrrrrrrrrr...........

Diabli nadali ten wiatr!
Miałem w kieszeni kurtki rękawice schowane podczas fotografowania.
Chcę je nałożyć z powrotem a tu...jednej ni ma!
Wiatr porwał!
Oż kurde! Niedobrze... taki przenikliwy wiatr a ja bez rękawicy.
Cóż, uzbrajam prawą dłoń w rękawicę i czekan a lewą...chowam do kieszeni kurtki. Ale przy schodzeniu szybko traci to sens i trzeba grabę wyciągać co rusz. Zmieniać rękawice czy dać sobie spokój?
Oto jest pytanie.

Łapa oczywiście szybko marznie i nie mija kwadrans gdy już czuję, że nic nie czuję- w tej dłoni. Paluchy marzną mi szybko. Wybieram wariant z chowaniem w kieszeń i przystankami.
No i zejście się wydłuża... kto jednak miał w swym życiu to nieznośne i denerwujące uczucie braku czucia, ten wie, że długo się tak nie da i coś trzeba zrobić, bo łapa na ponad -10 a odczuwalnym pewnie mniej przez to wietrzysko - odpada.
Co rusz się zatrzymuję. A chmury się zbliżają. Tylko nie powtórka, proszę!
Złażę na przełęcz. Jak sytuacja?
Kolejka na pewno już nie chodzi- za duży wiatr.
Jest widno, ale... już niedługo. Do najbliższego miejsca gdzie można się ogrzać i schronić jest sporo ponad godzina- ale tylko przy sprzyjających warunkach. Tu się takowe właśnie kończą....

CDN.
Franz
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 59436
Dołączył(a): 24.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Franz » 24.05.2012 12:33

Fatamorgana napisał(a):Najwyższa pora na kolejny odcinek!

Tak mówisz? ;)

Fatamorgana napisał(a):Były to czasy inne, bardziej ambitnego chodzenia- nie jak dzisiaj, gdy się wszędzie podjeżdża autem, wyciągiem.

Zmam takiego, który właśnie przez tydzień wędrował po pewnej wyspie na piechotę, ignorując środki transportu. :lol:

Pozdrawiam,
Wojtek
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Polska



cron
Tatry po mojemu- czyli zimowo burzowe eseje. - strona 5
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone