URWANY KONTAKT ZE ŚWIATEM
Poprzednio było o tym, jak to próbowałem się dodzwonić "na dół", czyli do Zakopanego, aby poinformować "bliskich" (dobrych znajomych), że nie wracam na noc. Było to o tyle istotne, że nie planowałem nocy w górach, a pogoda dawała się we znaki i na dole jak się później okazało.
Oni wiedzieli, że ruszam na Świnicę, więc.... co mogli pomyśleć, gdy po takiej zadymie i w taką zimę nie wracam na noc?
To właśnie spędzało mi spokój z serca.
Witek dzwonił jako pierwszy i się dodzwonił. Ufff, jemu spadł kamień z serca, ale mój kamień nadal mi ciążył. Facet z obserwatorium pomagał nam jak mógł, ale wobec fatalnego pecha jakim było nieoczekiwane przerwanie połączenia z całym zewnętrznym światem i on był bezradny.
Zostaliśmy więc niejako odcięci od kontaktu z otoczeniem.
Z jednej strony bezpieczni i wolni od ryzyka zamarznięcia i wychłodzenia oraz zaginięcia, ale dwóch z nas spodziewano się tam gdzieś w dole i teraz powstało pytanie: co zrobią nasi bliscy i znajomi, gdy nie pojawimy się na noc w domach???
Czy nie skończy się to zaalarmowaniem TOPR i zbędną akcją poszukiwawczą?!
Bo tego bym w żadnym razie nie chciał...
Wrrrr.... jaki człowiek jest bezbronny i bezradny nawet pod ciepłym dachem ale gdy brak łączności...
(dzisiaj ten problem to pryszcz, gdyż są wszędzie komórki, ale wtedy...w 1993/94...)
Facet z obserwatorium się wkurzył, ale powiedział nam, że się tak czasami dzieje przy takiej pogodzie. Musiałem go też zapytać jak mu się taka praca tutaj podoba, w taką zimę. Odparł, że gdyby nie lubił, to by tu nie pracował.
No tak, to przecież jasne....
No nic, pozostało tylko iść spać.
Ale jedno wierciło mi w głowie cały czas.
Co będzie jak zawiadomią GOPR/TOPR?
Co będzie....
Cholerka, ale nieznośna ta myśl.
Rada na to jest jedna- jak najwcześniej być na dole!
Pierwszy kurs kolejką na dół i do telefonu.
Ranek. Świt mnie budzi.
Chłód bliskiego muru kamiennego też poniekąd.
(Dostaliśmy wprawdzie prycze, ale specjalnego ciepła tam nie było).
Pierwsze skojarzenie: dlaczego jest tak jasno, skoro była taka kurniawa?
Ano dlatego, że po wyjrzeniu przez okienko staje się jasne, że po wczorajszym szaleństwie nie ma ani śladu i teraz mamy słoneczny, czyściutki ranek...
O ironio!
Te głupie kilka godzin i wszystko kompletnie zmienione!
Nie do wiary wprost.
Pierwsza sprawa, sprawdzić czy telefon działa.
Nie działa.
No to szybko zwijamy manele, kromka chleba w gębę, jakieś ochlapanie zimną wodą w toalecie dla orzeźwienia i.... podziękowanie dla pana obserwatora z obserwatorium za przygarnięcie.
Bardzo wylewnie podziękowałem w imieniu naszej trójki, bo też zdawałem sobie sprawę, jaka była waga tej pomocy.
Jakże inny jest jasny, czysty i słoneczny świat od mroków nocy i zawiei!!!
Ufff...powrót do normalności.
Idziemy na stację poniżej. Samo wspomnienie wczorajszego czołgania się po śniegu pomiędzy tymi budynkami w wyjącej nawałnicy wydaje się snem, mało wiarygodnym koszmarkiem, ale tak było naprawdę i to paręnaście godzin temu.
Sprawdzimy, czy telefon na stacji działa, ale stacja jeszcze niestety zamknięta!
Za wcześnie. Tymczasem nasza sierotka z przypadku- instruktor - jest już w "formie" (całkowicie wytrzeźwiał i doszedł do siebie), zakłada więc narty i żegnamy się, dziękując sobie wzajemnie (on nam za przygarnięcie i "opiekę" a ja jemu chyba za to, że nam wtedy nie zwiał w ciemność- miałbym go wtedy na sumieniu....
).
Natknęliśmy się przy otwartym już peronie kolejki na gościa, który nas pyta, co tu robimy tak wcześnie. Wyjaśniam - a ten tymczasem stwierdza, że goprówka dopiero potem będzie czynna, więc jak nam zależy na kontakcie z ratownikami, to najlepiej na dół i szybko przez telefon, bo jakby nas zgłoszono jako zaginionych, to byłaby wnet akcja.
Przyszło mi na myśl, że najlepiej to byłoby zostawić na goprówce jakąś kartkę, ale nie ma gwarancji, że jej wiatr nie zwieje, a poza tym, nie mamy jak jej przymocować, wiec najlepiej jak rzeczywiście od razu zjedziemy na dół i zaraz zadzwonimy.
Pytam gościa, czy tu pracuje, to może by przekazał goprowcom informację, że tych dwóch (bo o tym trzecim to chyba tylko Pan Bóg i my wiedzieliśmy) co zostali w górach w rejonie Kasprowego i Świnicy żyje i ma się dobrze.
On na to, że pracuje, ale teraz mają poranne dostawy i on musi kolejka jeździć, ale przekaże, jak ratownicy będą wyjeżdżali na górę.
Ale ponieważ widział, że my się obawiamy niepotrzebnej akcji poszukiwawczej i strachu naszych znajomych, krewnych, to powiedział nam, że w drodze wyjątku puści nas pierwszym zjazdem towarowym na dół. Łoł!!! Kolejką za darmo- to przywilej nielicznych...
I w taki oto sposób miałem niekłamaną przyjemność przejechać się za darmo najpopularniejszą polską kolejką linową...
A towarzyszyła nam pewna pani z obsługi stacji i restauracji, która jeździ z zaopatrzeniem. Towarzystwo miłe, choć przypadkowe i niezbyt długie.
Pani przekazała nas na Myślenickich panu z obsługi kolejki dolnej- z komentarzem: "ci dwaj to musieli zostać na noc w tej burzy u góry- ale są cali i się odnaleźli, jadą ze mną".
Wracamy na dół. Świat jest piękniejszy po tym, cośmy wczoraj przeżyli...
A na dole... spotykamy ratowników w Kuźnicach.
Od razu melduję im, że my to my, czyli ci dwaj "zaginieni".
Okazuje się, że JUŻ O NAS WIEDZIELI!
A więc ktoś ich zawiadomił.
Nie wiedzieli kto, ale dostali chyba cynk z centrali i mieli zaraz po wyjeździe na górę o nas pytać... A POTEM NAS SZUKAĆ!
Uffff.... to się nazywa ZDĄŻYĆ!
Zadowoleni z siebie i z tego kolejnego łutu szczęścia rozstajemy się z Witkiem, żegnając i przyrzekając jakiś kontakt (nastąpił on dopiero po latach- oczywiście przez NK...
ależ to było zdziwko!).
Dopiero teraz- na spokojnie, na lekko myślę o sprawach doczesnych. Żem głodny, spragniony i jednak zmęczony. Idę do knajpy w Kuźnicach coś zjeść.
A potem piechotką (bo te autobusy to tam bardziej wtedy był wyjątek niż norma) na Jaszczurówkę, znajome 3 km.
Idąc ulicą do chałupy moich górali spotykam ich córkę- "ciotkę Tośkę"- jak o niej mawiają. Ta już z daleka mnie woła, a po podejściu bliżej dostaję opieprz, za "zaginięcie w górach" i niepowiadomienie, że nie wracam na noc...(coś ty nie wiedzioł, ze mos nos zawiadomić, ze cie na noc nie bydzie??? To my jus goprowców musieli zawiadomić, ze cie ni ma! itp.)
No tak, tylko jak ja biedny miałem to zrobić???
Gołębia pocztowego wypuścić???
(Niejeden to by wypuścił, ale raczej pawia ze strachu....przy tym wszystkim).
I tak oto zakończyła się ta historia.
W kolejnym odcinku opowiem o zimowym biwaku na grani - przymusowym.
(niestety, obserwatorium tym razem nie było w stanie mi pomóc).