Wstęp:
W drugiej klasie licealnej moi przyjaciele ze szkolnej ławki: Sławek, Darek i Andrzej zaczęli interesować się wspinaczką górską. Ja też, choć bez takiego zapału jak oni. Jeździliśmy często w skałki do Podlesic, w góry Sokole, byliśmy razem zimą w Karkonoszach. Ja poprzestałem na turystyce, oni przeszli kursy wspinaczkowe. Andrzej ze swojej pasji uczynił zawód i pomysł na życie – jest instruktorem i uczy kolejne pokolenia młodych zapaleńców.
W 1980 roku pojechałem w Tatry z innym moim kolegą z liceum – Jankiem. Janek, zwany przez nas z powodu swojej powagi Panem Jankiem, skończył właśnie pierwszy rok studiów na Wydziale Mechanicznym PŁ i był bardzo tym faktem przejęty. Po dwóch tygodniach miała do nas dołączyć moja ówczesna dziewczyna –U- przebywająca na razie na plenerze malarskim na Mazurach.
Na Taborisku koło Morskiego Oka spodziewałem się spotkać Sławka i Darka.
2.07.1980
Przyjazd do Morskiego Oka. Deszcz. Spotkaliśmy Darka, który wstał o 12 i przywlókł się do schroniska. Ucieszyliśmy się i humory się nieco poprawiły, tylko Pan Janek (PJ) coś tam kwasił.
Udało nam się dostać nocleg na jedną noc w 17-tce. Znów przeżyłem chwile radosnego oszołomienia czytając napisy w WC na drugim piętrze:
„Precz z terroryzmem pań bufetowych i kelnerek!”
„Wołoszyn, Wołoszyn. Wole se Granaty.
Hej w dupie mam Welona i jego mandaty” ( Welon – groźny strażnik TPN)
Przechodniu pamiętaj, że:
I prośba o czystość w formie czterowiersza:
„ Na Bismarcka srebrną trumnę
Na Adolfa czoło dumne
I na wszystkich Niemców w świecie
Tylko nie na deskę przecie.”
Z powodu deszczu rozpoczęliśmy gry i zabawy świetlicowe. Pani świetliczanka, w osobie Darka, zażyczyła sobie brydża. Graliśmy do wieczora. Potem pouczająca wycieczka wokół Moka.
Moc wrażeń, piękno gór i dzikiej przyrody itd. itp.
3.07.
Po śniadaniu wyruszamy „ceprostradą” na Szpiglasową Przełęcz. Na górze złapał nas ni to grad, ni to śnieg (a mamy lipiec) , na szczęście przelotny. Schodzimy do Pięciu Stawów po ogromnych polach śnieżnych, myślałem, że zima już dawno minęła! Pięcistawy niezbyt gościnne. Chmury nisko przewalają się nad doliną, w schronisku zabrakło szarlotki, a PJ uparcie i dość zawile tłumaczy mi problemy fizyczno - politechniczne . Dzięki Bogu podejście pod górę skróciło mu oddech i przerwało wywody. Zaglądamy, dosłownie na herbatę, do Roztoki, a potem wracamy w ulewnym deszczu do Moka.
Pierwszy nocleg na werandzie. Troszkę twardo ( o karimatach się jeszcze nawet nie śniło), a nad ranem zimno, ale przeżyliśmy.