15.07 C. D.
Po wykupieniu noclegów zostało mi parę zet. Obiecałem sobie, że do przyjazdu U. nie ruszę drugiego tysiąca ( ), więc kolacja była trochę mniej niż skromna - suchy chleb z plasterkami ogórka posypany solą. Za to herbaty i cukru (jeszcze wtedy słodziłem) mam pod dostatkiem, tak, że puste miejsce w żołądku wypełniłem tym boskim napojem. Zapaliłem papierosa (wysępionego od młodych dam) i wyciągnąwszy zmęczone nogi, znów pomyślałem, że życie bywa piękne.
Towarzystwo jest niebrydżowe, więc pozostaje mi pisanie tych bzdur, czytanie przewodnika i oglądanie po raz tysięczny mapy Tatr.
16.07.
Wyjechałem z Chochołowskiej rano i w Zakopanem znalazłem się dużo, dużo za wcześnie, bo o 11.
Co robić z tak pięknie rozpoczętym dniem?
Obszedłem miasto wokoło, spoglądam na zegarek - 12.
Posiedziałem pod Gubałówką usiłując sprzedać moją nieszczęsną ikonę, żeby mieć forsę na obiad.
Niestety, nie było chętnych, więc z bólem serca rozmieniłem tysiąc zł i poszedłem coś zjeść.
Po obiedzie, oczywiście, spacer dla zdrowia. Zaczęło znowu padać, a mnie zagnało pod Krokiew, w miejsce gdzie nie ma się gdzie schować przed deszczem. Brodząc w głębokich kałużach znalazłem w końcu cichą i suchą przystań - bar "Pod skocznią". A tam niespodzianka - jest piwo kuflowe (starsi wiedzą,że były wieczne problemy z dostaniem piwa). Oczywiście nie oparłem się pokusie i przesiedziałem tam ok. 3 godziny. Gdy deszcz trochę zelżał, wpadłem na pomysł, żeby pójść do Domu Turysty na telewizję. Niestety, na piętro mnie nie wpuszczono, gdyż nie miałem karty pobytu. Dostałem się tam jednak, zmieniając błyskawicznie kurtkę na sweter i wmieszałem się w jakąś wycieczkę. Stary i ograny sposób, który znałem nie tylko ja. Szczęście moje nie trwało długo, bo przed salą telewizyjną natknąłem się na wewnętrzny pierścień ochrony. Poznali żem nietutejszy, bo za bardzo wyglądałem na turystę. Po krótkiej pogoni zakończonej przez śliski chodniczek na zakręcie, zostałem ujęty. Szedłem prowadzony przez dwóch rosłych portierów jak jakiś skazaniec.
Na portierni zabrano mi dokumenty i splądrowano plecak, obyło się bez rewizji osobistej. Trochę ich zdziwiła moja ikona. Posadzili mnie na twardym krześle, które zaprojektował chyba Wyspiański, tak było niewygodne i czekałem na przybycie Milicji.
Milicjant w randze starszego szeregowego przeprowadził ze mną surowe śledztwo. Wykazałem swoją niewinność i po spisaniu, zostałem wypuszczony na wolność. Szukali grasującego od niedawna złodzieja hotelowego. Z pogardą popatrzyłem na portierów-oprawców i wychodząc znów potknąłem się na kolejnym chodniczku.