Ehhhh.... został ostatni dzień na campingu, ostatni dzień w Chorwacji. Rano, tuż po zjedzeniu śniadania, już nie mogliśmy z Piotrkiem napić się zwyczajowego porannego Karlovaćka. Zwijamy obozowisko. Planowany wyjazd w godzinach późno popołudniowych. Jest sobota - będą korki przed tunelami, więc wolimy je odczekać i jechać na wieczór. Pakowanie idzie nam strasznie opornie Nic nie pasuje, nic nie chce się zmieścić z powrotem tam gdzie było zapakowane... Złośliwość rzeczy martwych Box dachowy zapinam praktycznie na siłę. Gdybym mógł to bym na nim usiadł żeby go domknąć. Ostatecznie w bagażniku musiała się zmieścić ......... chorwacka roślinka , którą wydarłem skalistej ziemi jadąc do Żivogosce. Patrzeliśmy czy przeżyje, czy nie padnie wyrwana ze swojego środowiska naturalnego, ale przyjeżdżając na camping Dole nazbierałem trochę ziemi wydartej spod buksujących kół jakiegoś włoskiego campera i wrzuciłem roślince do doniczki zrobionej z przeciętej w połowie 5-litrowej butelki po wodzie mineralnej . Roślinka jest w domu, żyje i ma się dobrze Ostatecznie ma chorwacką ziemię . Zanim zapakowaliśmy wszystko poszliśmy jeszcze trochę na plażę... posmażyliśmy się, ale nie mogliśmy znaleźć sobie jakoś miejsca. Czuć było w powietrzu zniecierpliwienie, czy jakieś napięcie związane z wyjazdem Nie było już tej radości jak w poprzednich dniach. Jadran żegnał nas falami i lekkim, przyjemnym wiaterkiem. Po obiedzie rozpoczęliśmy etap drugi pakowania. Etap drugi był dużo krótszy, bo została tylko kuchenka, butla, kilka garnków, sztućce... Zjedliśmy go już na kamieniach, bez stołu. Poszliśmy z Piotrkiem uregulować należność za camping i odebrać dowody osobiste, które były zostawione zamiast paszportów, a te były potrzebne do przekroczenia granicy z Bośnią. Dowiedzieliśmy się w tym czasie, że Polska wygrała z Chorwacją w piłkę ręczną na IO w Pekinie. Pani recepcjonistka tylko zgrzytnęła z uśmiechem zębami i westchnęła ehhh.... no to przypomniałem jej European Championship, kiedy Chorwacja nam dokopała grając w drugim składzie i chmury burzowe prysły Zapłaciliśmy co mieliśmy zapłacić i wróciliśmy do samochodów. Tak rozliczeni z czystymi sumieniami, poszliśmy jeszcze na plażę pożegnać się z Jadranem. Z tego wszystkiego zapomniałem zabrać butelkę wody z Jadrana . Staliśmy na klifie wsłuchując się w szum fal jakbyśmy chcieli go zabrać ze sobą. Już czułem tęsknotę. Za kilka minut będziemy siedzieć już w samochodach w drodze powrotnej. Tak smutnego rozstania nie miałem już daaaawno . W końcu pozbierałem do kupy swoje rozedrgane myśli i wsiadłem za kierownicę. ODJAZD Tą samą drogą, którą przyjechaliśmy, Żivogosce, Makarska... w Makarskiej ostatnie zakupy: Karlovaćko do domu, czekoladki, owoce na drogę... Czas jechać dalej. Cięęęężko nam to szło. W końcu Przełęcz Dupci i ostatni rzut oka na Jadran... Piękny był w promieniach zachodzącego słońca.... Dalej już tylko autostrada, uciekające kilometry i jak na początku pisałem spadająca temperatura. Zaczęliśmy się śmiać, że jak tak dalej pójdzie to na wjeździe do Polski będziemy mieli -30st . Nagle na świetlnych znakach drogowych ustawionych nad autostradą widzimy ograniczenia do 40 km/h. Co jest Ktoś oszalał Zrozumieliśmy o co chodzi dopiero podjeżdżając do Sv. Roka. Godzinę staliśmy w korku. Ponoć niewiele bo na CB usłyszeliśmy, że ktoś przed nami stał 3 godziny. Na pasie awaryjnym BMW z maską podniesioną do góry, jedno, drugie, AUDI, hm.... Czemu same niemieckie samochody Za tunelem ruch na autostradzie się trochę upłynnił i poruszaliśmy się do Malej Kapeli już z prędkością autostradową, tam spowolnienie, ale nie było już korka. Z 38 st temperatura spadała równo co kilkanaście minut o kilka stopni aż przed Zagrzebiem zobaczyliśmy ostrzeżenie 9,7 stC Piotrek do mnie krzyknął przez CB wyjmujemy travaricę dla rozgrzewki Przed Zagrzebiem znów korek tym razem do bramek, znów stoimy ok 45 min. Kierowaliśmy się na (HR) Varażdin, (SLO) Ormoź, Ljutomer, Gornja Ragodna, (A) Bad Radkersburg, Bad Gleichenberg, do autostrady za Grazem. W Słowenii złapał mnie jakiś straszliwy kryzys, po godzinie 1 w nocy. Zamieniłem się z żoną za kółkiem, ale nie mogłem oczu zamknąć. Duża mgła, prędkość ok 70-80km/h szybciej się nie dało, zresztą droga kręta, tyle tylko, że nie kręciłem kółkiem. Przed autostradą przesiadłem się znów. Nocowaliśmy w samochodach jeszcze w Austrii zatrzymując się na jakimś parkingu przy stacji benzynowej koło godziny 4 nad ranem. Pobudkę o 6 urządziła Julka - "Jeeeeeść" Zaczęło dnieć. Chmury, zimno, mokro.... brrrrr , a jeszcze dwanaście godzin temu patrzyliśmy na Jadran Austria, Słowacja... Przed Żiliną odbijamy, nie ma co. O drogę do Cieszyna w Żilinie pytamy Czechów. Navi głupieje . W jakieś miejscowości już w Czechach Piotrek zatrzymuje się nagle gwałtownie, zjeżdżając przez chodnik na pobliski parking . Co jest Wysiadł z samochodu i patrzy na koło. Szarpie je, szarpie drugie koło - nic. Pytam o co chodzi - Nie dojadę do domu pada odpowiedź od 5 kilometrów nasilało mu się stukanie przy kole. Dramat samochód zapakowany... tak blisko do Kielc, a tu taki klops W końcu poszedłem w poszukiwaniu WC, ale znalazłem tylko zamknięte - niedziela wracając zobaczyłem, że Piotrek koło samochodu podskakuje przy kole. Okazało się, że skakał po kluczu od kół Było odkręcone . Przy okazji sprawdził wszystkie. Stukanie ustało. W Czechach Agnieszka zmieniła mnie jeszcze raz. Reszta podróży przebiegła już bez większych przygód. Pilnowałem się tylko, żeby między Miechowem a Kielcami nie namierzyli nas "lotni" panowie z policji, bo kręciły się dwa nieoznakowane wozy. Przed Jędrzejowem pożegnaliśmy się z Anetą, Piotrkiem i ich dzieciakami, bo odbijali w swoją stronę, my dotarliśmy do Kielc o godzinie 16.30.
Czas powrotu to 23 godziny. Przejechane kilometry w drodze powrotnej - 1513.
Pozostały wspomnienia tu spisywane i nadzieja, że za dwa lata znów....
KONIEC.