Miejsca pierwsze w drugim rzędzie zajęte, ruszamy więc dalej wertepami, Czarnogóra coraz bliżej. Ogólnie szokowały te puste przestrzenie, niewielka gęstość zaludnienia, czułam się jak na końcu świata.
Jeszcze tylko Bilećko jezero po drodze (już myślałam, że to Jadran , poleciałam na blondynę, nie ma co

),
jeszcze tylko przejście graniczne w Deleuša, jeszcze tylko tunel,
jeszcze tylko jeden zakręt (ale brudna szyba

)
i jest: Jej Wysokość Boka Kotorska
Co do przejścia, było z lekka...no właśnie, jakie? Dzikie? Dziwne? Widok siedzącego na chodniku znudzonego pogranicznika mnie rozwalił. Coś tam leniwie pykał na komórce. W Meksyku nie byłam i raczej nie będę, bo się boję latać, ale na niejednym filmie widziałam podejrzanych funkcjonariuszy i tak jakoś mi się nasunęły te klimaty...

Za dużo widać tych filmów zaliczyłam, bo moja myśl to: zabiją nas tu, zabiorą wszystko, ciała porzucą w krzakach

Jaką radość mi sprawiła nadjeżdżająca ciężarówa z naprzeciwka! Po pierwszych bramkach taki oto widok:
Pogranicznik Czarnogórzec ładnie nas przywitał po Polsku (coś tam w necie nadawano, że nas lubią- jeszcze

), zatem Montenegro po raz pierwszy!
Teraz objazd Zatoki, parę zdjęć naprędce z auta, bo nie zawsze było się gdzie zatrzymać (ja tam wolę mężowi mówić, jak fotka ma wyglądać, niż ją dobrze zrobić

, znacie to?)
aleja palmowa gdzieś po drodze,
korki w Budvie, śv.Stefan czyli dziewczyny Bonda też muszą być

:
i dojeżdżamy do Buljaricy, maleńkiej miejscowości za Petrovacem. Pokonaliśmy już trochę różnych stromizn, zakrętów, ale dojazd do apartmana to już było przegięcie

Nie dość że wąskie to to, bez szans na minięcie to i strome. Czyli taki niezbędnik, by pot po pupie ciekł nawet wtedy, gdy nic nie jedzie z naprzeciwka. Szczęśliwie nigdy nie mieliśmy "przyjemności" spotkania się z innym autem na tej drożynie, za to pobożność załogi wzrosła, że hoho!
Widok z tarasu wynagrodził wszystko

: