12.08 - środa - ciąg dalszy:
Po drodze na camping zahaczamy o zatoczkę Podjamje. Jednak tym razem celem nie jest kąpiel, ale zakup wina domaći. Zwabieni tabliczką, zjeżdżamy w dół uliczką o takiej samej nazwie jak zatoczka i trafiamy do domu, w którym w 2005 roku była
Dangol. Danusiu, jestem prawie pewna, że to był ten dom, opisany w Twojej
relacji. Popraw mnie proszę, jeśli się mylę
Wzięliśmy swoje plastikowe butelki i ponownie (pierwszy raz na Hvarze) nie udało się nam ich napełnić. Pan, który zaprosił nas do piwniczki, miał już wszystko rozlane, więc dostaliśmy w jego butelkach. Zdecydowaliśmy się na 1,5 litrową butlę białego i taką samą czerwonego wina. To drugie niestety musieliśmy wylać, bo zalatywało jakimś chemicznym świństwem. (W ubiegłym roku też się tak nacięliśmy, kiedy na Pagu dostaliśmy butelkę, w której wcześniej prawdopodobnie była benzyna...) Nigdy więcej wina domaći w domaćich butelkach
Ale co zrobić, jak wszystko mają już rozlane i udają, że nie rozumieją, czego chcemy, gdy pokazujemy swoje butelki
Ciężka sprawa...
W tym roku w Cro nie wypiliśmy zbyt wiele wina, mimo że byliśmy w tak "winnych" regionach na Korčula czy Hvar. (Preferowaliśmy Karlovačko, pewnie głównie ze względu na duże upały; lepiej gasiło pragnienie.) Pewnie po prostu źle trafiliśmy.
Za to na Węgrzech nadrobiliśmy to z nawiązką
I muszę przyznać, że chorwackie wino przy węgierskich niestety "wysiada". Taka jest moja opinia.
Ale dzisiaj jeszcze nie wiemy o trefnym czerwonym winie i pijemy białe, które nie jest może jakieś nadzwyczajne, ale da się wypić, zwłaszcza w formie špricera (proporcje pół na pół z wodą
).
Zabieramy naszą mieszankę na plażę i degustujemy na ręczniku i na materacu w wodzie
:
Napój, dla wygody, mamy podzielony na małe buteleczki. Humorki coraz bardziej dopisują
Po jakimś czasie wracamy na camping, jemy coś (już sama nie pamiętam, co to wtedy było) i rozpoczynamy partyjkę Scrabbli. Dziwne jest to, że dzisiaj gramy po raz pierwszy (i ostatni) na tym wyjeździe. Jakoś tyle mieliśmy wieczornych atrakcji (ciągle jakieś miasteczko "by night"), że wcześniej się nie udało. A w tamtym roku grywaliśmy nawet codziennie. Ale to były rozgrywki parami (z
Roksą m.in.
). Inaczej się spędza czas w większym gronie, inaczej we dwoje, co nie znaczy, że nam źle...
Wieczór jest dosyć chłodny, a nawet zimny jak na Cro. Jesteśmy rozbici "z brzegu", więc trochę wieje. Zmarzłam do tego stopnia, że włożyłam długie spodnie, bluzę, a nawet skarpetki, oczywiście cro-skarpetki
:
Po kilku łykach wina rozgrzewam się nieco. Obserwuję campingowego kota (jednego z czterech; właściciel ma też cztery psy
), który upodobał sobie nasz kosz na śmieci, dobrze, że opróżniony
Jednak zapaszek
pozostał i kotek kręci się, kręci dookoła, aż w końcu włazi do środka:
Stoi potem przy nas i wlepia we mnie te swoje śliczne ślepia:
Oj, dostało mu się z lampy błyskowej (przypadkowo) ... mimo tego nie uciekł. Został więc poczęstowany (hmm... już nie pamiętam czym; moja pamięć nie jest jednak tak dobra, jak sądziłam
)
Wino się kończy, robi się coraz później. Trzeba więc kończyć nasz ostatni chorwacki wieczór. Smutno trochę, ale mamy poczucie, że cudownie spędziliśmy nasze wakacje
Tak jak już pisałam, ostatni wieczór w Cro nie oznacza końca relacji. Po odcinku: "W podróży", zapraszam na mały węgierski epizod z "winnymi" piwniczkami w tle