10.08 - poniedziałek:
Dzisiaj postanawiamy poplażować w Lumbardzie. Najpierw jednak trzeba zrobić zakupy na plażę. Zatrzymujemy się przed Studenacem w miasteczku. Sklep w Lumbardzie niestety kiepsko zaopatrzony, prawie nie ma owoców
Kupujemy więc jakieś napoje, słodycze i lody, które od razu zjadamy.
Naszym celem jest zatoczka Bili žal. Miejsce bardzo urokliwe. Jak zwykle idziemy trochę w bok i rozkładamy się na skalistym podłożu (Niestety nie byliśmy na piaszczystych plażach Lumbardy.). Mamy piękny widok na Pelješac i kilka wysepek , m.in. Knežić, Bisače i Gubavac:
Godziny płyną nam leniwie. Błogi spokój, wreszcie chwila na odpoczynek od zwiedzania. Muszę przyznać, że nawet ja jestem z tego zadowolona
Popołudnie spędzamy natomiast na "plaży" przy naszym campingu. Cudzysłów pojawił się nieprzypadkowo! Ten kawałek betonu można nazwać plażą tylko ze względu na to, że znajduje się przy morzu
Woda jest mętna, "życie podwodne" prawie nie istnieje. Płyniemy na małą wysepkę, kilkanaście metrów od brzegu, wszędzie płycizna
Ale nie ma się co dziwić, że jest tu nieatrakcyjnie (jeśli chodzi o zażywanie morskich kąpieli); w końcu cumują tu łódki:
Widzieliśmy tyle przepięknych zatoczek, że nie może nam się tu podobać. Jedynym plusem jest możliwość napicia się Karlovačka w knajpce przy nabrzeżu i zjedzenia np. jakiejś sałatki.
Goście campingu mogą też korzystać z odkrytego basenu, który znajduje się na terenie kompleksu hotelowego "Bon repos". Idę zobaczyć, z czystej ciekawości. Basen jest mały i, co tu dużo mówić, to żadna atrakcja pływać w basenie, będąc w Chorwacji!
Ale żeby nie było, że zwiedziliśmy kilka zatoczek na Korčuli, a w ogóle nie kąpaliśmy się "u siebie", to dzisiaj spędziliśmy trochę czasu w przycampingowej zatoczce. Wiemy jak jest i dziękujemy, wystarczy!
Pamiętamy przecież, że nasz camp ma inne niezaprzeczalne zalety, a właściwie jedną główną: bliskość starego miasta
Wieczorem oczywiście wybieramy się do Korčuli, po raz drugi i już niestety ostatni. (Jutro przenosimy się na camping w Prižbie, o którym już wspomniałam.)
Tym razem postanawiamy popłynąć łódką ze szklanym dnem ("glass boat"), żeby sobie ryby pooglądać (chociaż ta zatoka raczej nie obfituje w morskie żyjątka). Ale cena jest taka sama (10 kun) jak zwykłej taxi, więc idziemy na nabrzeże, w okolice restauracji "Lanterna", skąd odpływają łódki. Czekamy i czekamy. Kiedy mija 15 minut od planowanego "kursu", idziemy na "przystanek" zwykłej taxi.
Po odbiciu od brzegu widzimy pana w łódce z napisem "glass boat", który pędzi na swój pierwszy kurs spóźniony o 25 minut... No cóż, po raz kolejny przekonujemy się, że Chorwaci mają luźne podejście do punktualności...
Spacerując dzisiaj po Korčuli, koncentrujemy się na foceniu architektonicznych szczegółów:
To samo miejsce, tyle że w "nocnej scenerii"
:
Sklep "Marco Polo":
i sv. Marko z oddali:
Przysiadamy w knajpce "u stóp" wieży Revelin (głównego wejścia na starówkę). Mamy nadzieję, że pojawi się ten sam zespół, który grał tu wczoraj. Wokalistka miała piękną barwę głosu, inni muzycy też nieźle dawali czadu. Grali różne rockowe kawałki, potem trochę country.
Dzisiaj jednak nikogo nie ma "na scenie". Zespół pojawia się wtedy, gdy kończymy piwo. Oczywiście zamawiamy następne
I zaczyna się muzyczna część naszego wieczoru. Wokalistka śpiewa: "Sweet home Alabama" i dostaje duże brawa.
Przysiada się do nas miły kot, a właściwie tygrys, bo wielki jest
:
Siedzimy, pijemy, słuchamy. Ale po jakimś czasie zaczyna nas ssać w żołądku. Idziemy więc na pizzę do pizzerii "Caenazzo" (Trg sv. Marko):
Zamawiamy oczywiście pizzę z prsutem. Chłoniemy atmosferę głównego placu:
Pięknie tu
Dochodzi 23:00, wreszcie zaczyna się wyludniać i robi się bardzo przyjemnie i nastrojowo
Na camping wracamy ostatnim kursem wodnej taxi. Gdy kładziemy się spać, cały czas pozostajemy pod wrażeniem Korčuli, która rzuciła na nas czar...