Dzień 4 – porażka zakończona sukcesem:)Dla odmiany relacja zacznie się już nocą....budzę się w środku nocy z uczuciem gorąca....otwieram drzwi tarasowe i za chwilę jak mnie coś nie smyrnie w nogę...z paniką budzę męża, świecimy, szukamy winowajcy...no nic...ale jakoś dziwnie mi przychodzi położyć się, zgasić światło i spać...mam dziwne wizje...w końcu tłumaczymy sobie że to pewnie mąż mnie smyrnął....lepsze to niż jakiś zwierz ale taras zamykam:).
Jakoś udaje mi się zasnąć...wstajemy nawet o sensownej porze, szybkie śniadanie bo
chcemy płynąć na Badiję.
Ruszamy w trasę, pstrykam z trasy zdjecia Cary...
I nagle baterie out – jakim cudem, przecież ładowały się w nocy...wiem, na pewno to coś co mnie smyrnęło rozładowało mi baterię w nocy!.....masakra...Badija bez zdjęć??? Zarządzam zawrót do apartamentu...tu pojawia się pierwszy wyrzut męża, że po co zdjęcia, że bez aparatu ani rusz i takie tam...standard...pojawia się to zawsze...zwykle wtedy gdy ma zrobić nam więcej niż 5 zdjęć ale tutaj miał idelany powód:)....no jakże sobie nie odpuścił:)....nieco ignorując powatrzające się co wakacje gderanie wbiegam na górę w stresie czy to się nie naladowało czy też ładowarka mi padła....okazuje się, że wyrobiła się nieco przejściówka (aparat z USA) i coś nie łączyło...podładowałam więc 15 minut, dziewczyny spały rzecz jasna więc nie było powodu do gderania nr 2 i podbudowana wróciłam do auta.
Ruszamy ponownie ale oszczędzam baterię...Carę mijamy codziennie więc jeszcze zdąże zrobić zdjęcia, zostawiam na Badiję.
Dojeżdżamy do Korculi, próbujemy zaparkować blisko portu ale 10kn za h to masakra lekka,
zjeżdżamy więc w kierunku kempingów na Kalac i pod rodze parkujemy na małym placyku powyżej hotelu, w cieniu, za darmo i w miarę blisko do centrum.
Zbieramy manele i kierunek dworzec autobusowy skąd płyną taxi boat na Badiję. Odnajdujemy takową ale nikogo oprócz nas chętnego...to minus posezonowych wakacji....Pan nam krzyczy 200kn...hehehe no zaraz?....ile? wyspa rzut beretem...no rozumiem, że jeszcze mało turystów i chętnych brak ale nie będziemy tyle płacić...z drugiej strony jesteśmy chętni na tą wyspę...hmmm ok 150 gość proponuje ale my stawiamy cenę 110-120 kn, gość się nie zgadza więc odpuszczamy....jest początek 3 tygodnia czerwca...bliżej weekendu i kolejnego tygodnia będzie już więcej ludzi więc może uda się wtedy...
Wracamy do auta, zapamiętujemy miejscówkę parkingową i szybka decyzja...straciliśmy nieco czasu więc nie będziemy dzisiaj szukać daleko...uderzamy w kierunku Lumbardy ale nie na Przinę..ta komercja piaszczysta jeszcze na nas zaczeka bo trafiliśmy i tam w późniejszym czasie...
Czytaliśmy o Bilin żal, naprzeciw u.Przina....to szukamy...podobno jest tam miejsce ustronne i niekoiecznie rocky...to poszukamy...
Zapędziliśmy się nieco za wysoko...z góry obserwujemy Przinę...wygląda całkiem całkiem, nawet ludzi nie ma dużo (liczba aut a pojemność parkingu wskazuje, że pusto:) ).
Zawracamy i parkujemy w lasku, nieco powyżej mini rondka...jest ścieżka, jest inny pojazd więc jest i szansa, że jest plaża...schodzimy...w sumie nieco stromo ale dajemy radę z dziećmi i wpadamy na turkus i nieco skaliste wybrzeże....hmmm to nie to co szukamy...nie z dziećmi ale po poszukiwaniach na prawo zatoczki idziemy na lewo i nagle okazuje się że tuż za publiczną przy parkingu plażą są 3 mini zatoczki, plażyczki z otoczaków, przeurocze i 2 wolne:)....i naturalne opalanie w niedalekiej okolicy odchodzi więc od razu nam się poprawia humor po niedoszłej Badiji...szczególnie dzieciom które na karmienie jelonków liczyły..
zostajemy.....pływamy ile się da....woda jest rewelacja...
Takie plaże bardzo lubię, otoczaki...małe, duże....
Z racji późniejszego dotarcia zostajemy dłużej niż zwykle, w planie jeszcze zakupy w Studenacu w Lumbarda i lody w Korculi....to było obowiązkowe....
Parkujemy już na znanym nam parkingu za free, Nadia naciąga nas na mega, super pamiątkę z Chorwacji o jakiej marzyła zanim się jeszcze urodziła itd. takie 2 kulki które odbijają się od siebie rytmicznie jeśli się znajdzie na nie tempo:)....no leżą teraz nawet nie wiemy gdzie ale kupione musiały być....
Lena szaleje wśród uliczek...słyszymy jakby więcj polskiej mowy....to mnie zawsze irytuje na wakacjach chociaż nie powinno ale jakoś tak...
Jeszcze z drogi Lumbarda...
I Korcula
Lena przy każdej restauracji gdzie słychać muzykę daje popisy taneczne....żałujemy, ze nie mamy kapelusza bo tak daje czadu i zwraca uwagę ludzi, że z pewnością zarobiłaby na dobry obiad:)
Lena w końcu pada tacie na rękach czym znów zwraca uwagę wszystkich dookoła.
Jest 20.30, wracamy do apartamentu...temperatura nadal nie spada poniżej 30 stopni...dzieci spać a my na taras i czekamy na wieczorne obniżenie temperatury...nic nie planujemy na jutro....jakoś sił brakło i za dużo %:)...wstanie się to się zobaczy...