Dzień 9 – leniwy poniedziałek…kolejny sukces plażowy i porażka lodowa…
Budzę się…myślę cisza….niesamowita cisza…śpią obie…wszyscy śpią bo na męża to nawet bomby nie działają….musi być wcześnie skoro taka cisza…o wow…praktycznie 9!...czy to już standard?
…oby im nie przeszło po wakacjach:).
No ale każda miła chwila kiedyś się kończy i ….nastaje kolejna miła:) – nasze dzieci się budzą i słodziakowato za rączkę z przytulankami w rękach przychodzą do nas….to jest dopiero miła chwila….po czym następuje wskok i ruchami skocznymi na łożku szybko się nas pozbywają:)….rozleniwienie trwa krótko bo starszak zwykle budzi się z mega głodem i chce śniadanko…rzecz jasna chodzi o to żeby rodzice wstali i nie używali pozycji horyzontalnej:).
Po tak intensywnym weekendzie poniedziałek planujemy leniwy…gdzieś blisko i na spokojnie.
Mąż zrzucił część skóry, opala już ubytki…nie śpieszymy się więc szczególnie.
Mapa nasz przyjeciel mówi, że niedaleko Zavalaticy jest uvala Bojdana, bez domków, z dojazdem, droga biała w końcówce więc może warto spróbować...
Kupujemy bagietki, owoce i piknikowe smakołyki i ruszamy w kierunku Smokvicy gdzie odbijamy w poboczne uliczki i jedziemy wśród winnej latorośli, dzieci oczywiście śpią, my rozkoszujemy się widokami…
Wrzesień tutaj musi być uroczy, krzaczki uginające się od soczystych i dojrzałych winogron….mniam….
Teraz tu pusto ale podczas zbiorów musi tu być niezłe zamieszanie…
Co chwilkę przecinamy szlak rowerowy, trzeba przyznać że trasa urocza…
Kierujemy się już szutrem na zatoczkę Bojdana ale trasa się dłuży a droga pogarsza, widzimy z góry że do brzegu jeszcze daleko więc może niech ktoś z nas skoczy looknąć co i jak…
To mąż skoczył bo moje buty sandałowate na szutry ostatnio doznały uszczerbku:)
Wraca zachwycony ale że zabierze mnie tu kiedyś samą, z dziećmi odpada…z karimatką tylko i do pływania, dzieci kompletnie nie pasują z tą zatoczką, skaliście bardzo…
No nic… pasuje tu jakoś nawrócić…łatwiej powiedzieć niż zrobić ale mąż jest dobry w te klocki więc z moją niewielką pomocą daje radę;)
Dobra zawrócone, dzieci śpią….a nie już nie….już pytają czy to plaża….nie ma co się zastanawiać, uderzamy w coś sprawdzonego….na forum:)
Wybór pada na Bacve mimo naczytania się o nieco trudnej trasie….jak jest asfalt to właściwie jak autostrada:)
Czekamy na te utrudnienia….a tu nic, droga w porównaniu z tą sprzed chwili rewelacja, nie takie pokonywaliśmy żeby dotrzeć na plażę więc okrzykujemy ją jako bardzo komfortową:)
Ach ten turkus…prezentuje się z góry bardzo milusio!:)
Nie spodziewamy się tu być sami ani swobodni bo jest tu kilka domków….wcześniej już stoją 3 auta na czeskich rejestracjach, potem okazuje się że poniżej są apartamenty z własną mini przystanią. Na właściwą plażę nie trafili za naszego pobytu…
Jedziemy do końca, parkujemy, zejście 3 minutki i ukazuje nam się znowu piękny widok….Korcula nas rozpuściła uroczymi zatokami….każdą wyspę jaką zwiedzamy staramy się poznać jak najlepiej, oczywiście nie udaje nam się odkryć wszystkich zatoczek żeby mieć porównanie ale na Korculi udało nam się przeżywać to WOW za każdym prawie razem…(1 raz negatywnie ale będzie też w swoim czasie)….
Przeczytałam gdzieś że to miniaturka Pupnatskiej…faktycznie trafne porównanie
Jest kilka osób, zbierającej się właśnie grupki motocyklistów z GB nie liczę…jestem pozytywnie zaskoczona bo spodziewałam się tu większej ilości osób, w sezonie pewnie trudniej o taki klimat
Przypomina mi się relacja Marsallaha i wpis że konoba nad brzegiem szykuje się do otwarcia…no więc szykuje się nadal….naczynia na stoliku, pełno krzeseł ale zardzewiałe, jakby opuszczone to…śmiem twierdzić że chyba nie otworzy się w sezonie:)...w żadnym sezonie...
Znajdujemy kąt dla siebie na samym brzegu nad wodą bo młodzież siedzi pupą w wodzie i grzebie w kamykach…
Pływanie odchodzi….woda idealnie czysta i spokojna, mąż jest zachwycony zatoczką, ja próbuję ustawić sobie w kolejności te które poznaliśmy do tej pory i nie umiem do końca tego ocenić….każda ma coś w sobie specjalnego…ostatecznie wróciliśmy na 2 z poznanych ale to w swoim czasie…
Korzystam z zachwytu młodzieży wodą i nadrabiam notatki
A tu złodziej mojego długopisu…
Ta spokojna woda, zaciszna zatoczka sprawiają że chcemy tu być i być….jesteśmy już sami, nie chce nam się wychodzić z wody jest tak fantastyczna do pływania, upał zelżał, Nadia uczy się pływać a Lenka chętnie idzie do wody…dzieciaki spisują się na wakacjach na medal:)
Aż szkoda już iść….ale głód na lody wzywa:)
A to rogac, próbowaliśmy ”napój %” z tego…mocne…uhhh
Brakuje nam tu na wyspie miasteczek które zachwycały nas na Hvarze…..gdzie można się powłóczyć wąskimi uliczkami, zniknąć za rogiem…wyjść nagle komuś prawie na podwórzu….no ale lody zjeść trzeba więc kierujemy się na Blato
Niestety lody tym razem okazały się porażką….widać, że kolejny dzień mrożone, czuć kawałki lodu….nie polecamy chociaż dzieci zajadały bo lody to lody:)
Spacer po okolicy, zakupy w Konzumie naprzeciwko knajpki z lodami i wracamy do siebie
Dzisiaj spaghetti co lubi cała rodzinka więc zajadamy wszyscy od małego do dużego:)
Dzieci posnęły, my wylegliśmy na taras i obserwujemy błyskawice, chyba zbiera się na burzę…jest coraz spektakularniej aż zaczyna padać…pierwszy deszcz po 9 dniach pobytu…ale zaraz deszcz a deszcz to różnica…zacina ostro i wieje…czegoś takiego nie widziałam w Chorwacji…wiało często, bora dawał się czasem odczuć ale teraz chce nam markizę zdmuchnąć, pozwijać i wypluć 2 km dalej....
Deszcz tak zacina że pomimo dużego tarasu jesteśmy zmuszenie wejść do środka…w sumie było to wskazane bo ostatni tydzień był upalny bardzo, nie było już czym oddychać…niech się oczyści powietrze…
Przed północą wiatr cichnie, deszcz przestaje padać….można iść spać, w zaśnięciu pomaga mi mąż i smokvica:)