Dzień 8 – wysepkowych wojaży c.dNocny sen wraca nam siły i energię, wstajemy w nastrojach że może dzisiaj coś na luzie, niedaleko…ale zaraz nam przechodzi rozleniwienie i postanawiamy spróbować uderzyć na
Badiję…te koziołki/daniele obiecane są co jakiś czas wyciągane na światło dzienne przez naszą córkę, że obiecaliśmy….no obiecaliśmy a raczej zapowiadaliśmy takową atrakcję tylko jak tam popłynąć żeby płynąć łodzią i nie zbankrutować…liczymy, że weekend i większa liczba ludzie, kolejny zjazd turystów zachęci innych i uda się w większym gronie popłynąć.
Robię szybką sałatkę z ananasem, ryżem i kukurydzą, bagietki, kabanoski, sałatka meksykańska rybna…starczy na kilka h na wysepce…
Zanim ruszymy odwiedzi nas kot sąsiadów, zwietrzył że u nas można zjeść więc teraz codziennie przychodzi ku uciesze dzieci:)
Zjeżdżamy do Korculi…
Najpierw zagadujemy w porcie
czy płyną i za ile…haaa płyną…haaa ale to za ile już nie wzbudza mojej euforii….
drogo…krzyczy nam gość 50kn od nas i 25kn Nadia….chwila konsternacji ale trudno decydujemy się, oszczędzamy na knajpach właśnie na takie wypady….
Ruszamy o 12, znowu mamy łajbę dla siebie…
Badijo nadchodzimy!Widać już dawny klasztor…
Płyniemy jakieś 15 minut, część osób plażuje już w porcie co mnie totalnie dziwi..jakby wyspa nie miała nic do zaoferowania…wartego odejścai nawet na kilkaset metrów od portu….no cóż jak kto lubi….
My idziemy ścieżką na prawo,wokół wyspy , po 10 minutach trafiamy tutaj…
Polecana FKK i oczywiście tekstylni co mnie irytuje po raz kolejny ale cóż….rozkładamy się niedaleko grupki starszych osób i na nasze szczęście Oni powoli się zwijają…
coraz lepiejPołożenie naprawdę piękne, widok na Peljesac nieustannie mnie zachwyca co widać po ilości ujęć:)
W tej sielankowej atmosferze powoli mija nam czas…wszystko wspaniałe tylko brakuje tych danieli co niby podchodzą do ludzi…Nadia czeka, szuka, wypatruje…i nic….
Spędziliśmy tu bardzo sympatyczne chwile, mimo iż było z nami kilka osób na plaży to nie czuliśmy tego bo troszkę wiało i nie dochodziły nas ich głosy a poza tym też plażowali w odległości więc zaliczamy to grupy uroczych i wartych zobaczenia plaż.
W drodze do portu postanawiamy obejść wyspę z drugiej strony…może daniele się pojawią…istotnie nagle jeden wyszedł z krzaków ale jak się zbliżyliśmy to uciekł…rozczarowanie Nadii odebrało jej siły i wlokła się za nami marudząc gdzie są te koziołki…
Wydawało nam się że to obejście wyspy jest krótsze, idziemy i idziemy, Lena śpi mi na rękach a my idziemy i idziemy….przy okazji mamy pogląd na linie brzegową, niestety z racji trzymania 11kilowca śpiącego na rękach to nie było czym i jak pstrykać….
Idziemy, ścieżka ma latarnie więc wieczorem jest oświetlona, lasek daje orzeźwienie podobnie jak wiatr od morza, jest pięknie chociaż ciężko i upał nie odpuszcza
Idziemy 45 minut…zero koziołka i coraz mniej sił u Nadii a czasu na odpoczynek brakuje bo idziemy na ostatnią łódkę powrotną…wręcz powinniśmy się pośpieszyć…
Muszę przyznać że nasze dzieci są jednak bardzo cierpliwe dla naszych fanaberii i pomysłów, wręcz odnajdują nawet radość w tym wszystkim, stateczki, nowe plaże, nowe dno morskie do odkrycia itd.
Bardzo nas to raduje:)
Wpadamy do portu ale nie ma jeszcze łodzi…
są za to koziołka hurrrrrraaaPoświęcamy pół bagietki i dzieci karmią zwierzątka, no na koniec taka radocha że dzień będzie mega udany:)
Trochę ludzi czeka…łódź mała…ja płynę z miejscówką na podłodze ale blisko więc lepsze to niż zostać….inni tak jak my czekali do samego końca i korzystali z walorów wyspy
Dopływamy do Korculi, dzielimy się na 2 zespoły – mąż zanosi klamoty do auta a my idziemy na plac zabaw:)
Potem już razem idziemy na lody do
caffe bar KIWI, boczna uliczka od portu i najlepsze lody na wyspie, próbujemy spacerować ale przeważnie spacer w wykonaniu naszych pociech wygląda tak:
Obowiązkowo pozbywamy się drobniaków….
Wchodzimy w boczną uliczkę i trafiamy na cichy, opuszczony placyk…tu niech biegają, ograniczone są murami więc łatwiej toto kontrolować;
Wyspacerowani czytaj wybiegani postanawiamy w tym duchu odwiedzić wzgórze
Św. Antoniego…x lat temu jako studenci gdy mieszkaliśmy 3 dni na kempingu na Korculi byliśmy tam i teraz postanowiliśmy wrócić i zabrać tam nasze dziewczynki, uroczy schodowy spacer wymęczy je w sam raz na szybkie uśnięcie wieczorem:)
Jesteśmy sami, jest cicho, spokojnie, pięknie pachnie, te chorwackie klimaty i zapachy nieustannie zachwycają…
Spoglądamy z góry na naszą Badiję, Nadia sama rozpoznaje że to to;)
Obserwujemy dobrą chwilę jak praca wre przy mrowisku, śledzimy trasę nie mogąc się nadziwić jak zawsze z organizacji i koordynacji mrówek..zmykamy gdy Lena zaczyna je śledzić ale po to żeby je deptać….no niestety maluszek jeszcze nie zawsze rozumie w czym problem w takim zachowaniu…
Dzisiejszy
powrót w zupełnie innej atmosefrze niż wczoraj – muzyka daje powera:)
Wieczór kończymy zimnym piwkiem, kolacją i widokiem na piękny księżyc