Dzień 3030.10.17, Puerto Suárez
Puerto Suárez to była duża pomyłka

, ale po kolei

.
Wstałem i ucieszyłem się, że nie mam żadnych śladów pogryzienia przez owady

.
Wziąłem prysznic i się wymeldowałem. Ruszyłem do biura z dużym banerem "mirador pantanal". Okazało się, że to nie jest biuro podróży i facet odesłał mnie na drugą stronę nad jezioro.

Zorientowałem się też, że spałem parę kroków od zbiornika wodnego

, co trochę wyjaśnia panujące w hotelu warunki

.
Pytam ludzi i nikt nic nie wie na temat wycieczek

. Odsyłają mnie do pobliskiego Puerto Quijarro, więc biorę taksówkę za 10 bob. Na miejscu wchodzę do jakiegoś pobliskiego hotelu i pytam o wycieczki. Akurat na blacie leży ulotka, którą się wspomagam

. Recepcjonistka dzwoni do kogoś i prosi abym zaczekał. Przyjeżdża Roberto, który podaje się za przewodnika. Mówię mu co mnie interesuje i pytam o cenę. Wszystko za 300, odpowiada. Mamy problemy z porozumieniem się

.
Chyba mówi mieszanką hiszpańskiego i portugalskiego, bo aż takich problemów jeszcze nie miałem, pomimo znikomej znajomości języka. Jedziemy z powrotem do Puerto Suárez i zatrzymujemy się przy domu rybaka. Widzę jaguara

, a raczej to co z niego pozostało

.


Po drobnych targach i oczekiwaniu na zakup benzyny do łódki wyruszamy. Jezioro przy brzegu jest niesamowicie zaśmiecone. Przestaje mnie to dziwić, kiedy widzę jak kapitan wyrzuca na brzegu puste butelki… Płyniemy szybko i w efekcie cały jestem mokry.

No, rzeczywiście, minę masz nieszczególną
Docieramy na zarośnięte rejony jeziora. Kapitan zarzuca sieci i już wolniej kontynuujemy podróż. Nie wiem po co płynie z nami Roberto

, szczególnie, że wydaje się być pierwszy raz na jeziorze. No dobra, wiem po co

- chce też wycieczkę i przy okazji łatwe pieniądze

.




Jest tu masa ptactwa wodnego. Kaczki, czaple i dostojne biało-czarno-czerwone olbrzymy o rozpiętości skrzydeł chyba większej od moich rąk. Kapitan, który okazuje się być Paragwajczykiem, oddaje ster Roberto i szykuje się do upolowania jakiegoś ptaka na przynętę dla piranii.



Przez całą trasę parę razy się przymierza, ale tylko raz oddaje niecelny strzał

. W efekcie nici z łowienia piranii na wędkę…



Schodzimy na brzeg w miejscu, gdzie kapitan upolował jaguara

.


Niestety

znajdujemy tylko świeże odchody drapieżnika i widzę przez moment jedną papużkę. Może na szczęście

, bo kolejny piękny kot nie przeżyłby spotkania z człowiekiem

.
Ruszamy w drogę powrotną i dostrzegam parę kajmanów oraz wielkiego czarno-żółtego węża przemierzającego jezioro po powierzchni wody. I pomyśleć, że ja myłem, brudne po brodzeniu w przybrzeżnych błotach, nogi wystawiając je beztrosko za burtę...
Kapitan wyciąga sieci, w których jest sporo ryb, w tym jedna pirania

.





Bardzo mnie dziwi wyrzucanie ryb o spłaszczonym ciele i z dużym grzebieniem na plecach. Okazuje się, że mają mało mięsa. Tylko aktualnie ich szanse na przeżycie wśród piranii, kajmanów i węży są ograniczone, bo kapitan aby je wyswobodzić z sieci łamał im o łódź płetwy

.

Kiedy dopływamy, wysiadam z łodzi i mój telefon ląduje w wodzie
Szybko go wyciągam i widzę, że działa

. Niestety nie jest to telefon z którego można wyciągnąć baterię. Wycieram i osuszam go nerwowo, jednak po chwili przestaje funkcjonować

.
Odwozimy rybaka. Za zabranie mnie na wycieczkę zainkasował 150 bob. Mówię Roberto, że chcę do bankomatu i na autobus w Puerto Suárez. Najpierw ściemnia, że nie ma bankomatu akceptującego MasterCard w tym mieście

. Upieram się i jakoś się znajduje

. Potem mówi, że dworzec jest w Puerto Quijarro. Znów się upieram, że chcę na przystanek w Puerto Suárez i znów jakoś dziwnie nie ma problemu aby kupić bilety. Jako, że mój kierowca wspominał o 300 bob za całość i 150 bob dostał kapitan, to proponuję mu tyle samo.
Ten jednak chce więcej

. Pytam czemu, skoro większość czasu spędziłem na łódce, a nie w jego samochodzie. Roberto na to, że był ze mną dłużej, mimo, że mówiłem, że może jechać jak wsiadłem na łódkę. Trudno, wręczam mu 200 bob. Wyraźnie zadowolony mówi bien, ja na to zdenerwowany odpieram “No! No bien!”

i ruszam z powrotem na przystanek.
Zdecydowanie odradzam wizyty w Puerto Suárez. Kolega był w Pantanalu po brazylijskiej stronie i wydawał 50 usd dziennie za wszystko, a widział o wiele więcej ode mnie, w tym tukany, kilkanaście stad papug i własnoręcznie łowił piranie

.
Cóż, mam nadzieję, że nauka nie pójdzie w las i będę się bardziej wystrzegał takich cwaniaków

. Zawsze też mogło być gorzej… Teraz pozostaje problem z zalanym telefonem i zmartwienie o komfort współpasażerów. Było bardzo gorąco, pot się lał i przypiekłem sobie ręce, ale najgorzej, że musiałem siedzieć w miejscu, gdzie ogłuszane były ryby, a nie mam jak się wykąpać…
Na szczęście za 60 bob trafił mi się bardzo komfortowy autobus z powrotem do Santa Cruz, ze sprawną klimatyzacją i dużymi przestrzeniami między siedzeniami

.