Dzień 29
29.10.17, Santa Cruz, Puerto Suárez
Dojechałem około 6 do Santa Cruz. Dworzec był zamknięty i dopiero po kilku minutach udało się wejść. Kupiłem bilet na najwcześniejszy autobus do Puerto Suárez za 60 bob. Miejsca tylko cama. Pokręciłem się po dworcu i okolicy, a potem złapałem busik do rynku. Niewiele tu ciekawego .
Posiedziałem trochę na ławce i wróciłem na dworzec. Woda dwulitrowa jest tu prawie dwa razy droższa niż w Uyuni i Sucre . Jem empanadę za 3 bob i szukam platformy. Okazuje się, że aby wejść na platformy trzeba kupić osobny bilet za 3 bob. Dziwne . Autobus jest jakimś starym, rozlatującym się i brudnym badziewiem , który zamiast o 10 odjeżdża o 10.45.
Po 6 godzinach na jednym z postojów jadący dalej pasażerowie mają się przesiąść. Okazuje się, że do najlepszego autokaru jakim jechałem .
Trzy bardzo wygodne siedzenia typu cama z funkcją ładowania telefonu w rzędzie - jedno przy lewym oknie, drugie na środku, a trzecie przy prawym oknie.
Dojechałem do Puerto Suárez około 19. Jakiś czas kręciłem się w poszukiwaniu noclegu i trafiłem do hotelu Bambi.
Z całego serca nie polecam .
Wszedłem, gdzieś po podłodze przebiegło coś dużego i czarnego . Pytam o cenę .
50 bob bez śniadania i dostępu do kuchni . Idę zobaczyć pokój. Prowadzi mnie, na oko, dwudziestolatek bez zębów na przedzie . Szybki rzut oka: brudne ściany , ale jest wentylator .
Jestem zmęczony po podróży i ciężko tu o coś innego w dobrej cenie, więc trudno, biorę to, bo już nie chce mi się chodzić z plecakiem .
Jeszcze raz sprawdzam dwa z oferowanych pokoi. W jednym miałbym gwarantowane towarzystwo owadów. Na pościeli widać czarno-czerwone ślady walki z tymi nieproszonymi gośćmi .
W drugim pokoju nie jest aż tak źle . Przypomina mi się nocleg w pobliżu greckich Meteorów, gdzie ledwo widać było odbicie w lustrze przez warstwę brudu, a w poplamionej pościeli były włosy. Spałem wtedy w ubraniu .
Czuję się wywołany "do tablicy", to wyjaśniam . Rzeczywiście, byliśmy tam kiedyś w 5 osób, a Marcinowi przypadło chyba najgorsze posłanie . Mnie tam pokarało (na kolację) paskudną baraniną - tłustą i kościstą - którą trochę podziubałem . To miejsce to camping Kastraki, którego też nie polecamy .
Innym razem, w Meteorach, dobrze nam sie spało w San Giorgio Villa – "meteora's budget accommodations", ale upiornie głośno bijące dzwony zrobiły nam wczesną pobudkę .
Pomimo tego, ta miejscówka jest niezła .
Tu oprócz ubrania zostawiłem na noc włączone światło i oczywiście wentylator .
Przed snem poszedłem jeszcze po napój i jedzenie. Usiadłem w parku zjeść porcję kurczaka z grilla oraz ryż kupione na ulicy za 10 bob. Jakiś bardzo doświadczony przez życie pies łypał na mnie swoim jedynym okiem . Rzuciłem mu sporą kość z resztkami mięsa, którą pochłonął w ułamku sekundy i chyba tylko nabrał apetytu na więcej . Przesiadłem się zatem gubiąc go po drodze .