Dzień 2727.10.17, Sucre
Znowu rewelacyjne śniadanie

. Oprócz morza owoców

dziś są też empanady
(pieczone pierogi z różnorodnym nadzieniem) i pyszny napój kukurydziany na słodko podpisany api.


Po śniadaniu czas iść na wycieczkę z przewodnikiem w cenie 25 bob. Zgarniam przy okazji nowego kolegę z pokoju

, londyńczyka, który właśnie się zameldował.
Idziemy na wzgórze z najstarszym kościołem w Boliwii.



Słyszymy historię z czasów konkwisty, w których Hiszpanie chcieli darować życie przywódcy wioski za całe złoto jakie mają.

Szaman jednak żując i rzucając liście koki przepowiedział, że jeśli najeźdźcy dostaną złoto, to zostaną tu na zawsze. Złoto zostaje ukryte w górach, a wódz rozerwany końmi

. Wiele lat później podczas poszukiwań złota znaleziono sieć podziemnych tuneli.
Podążając "kocimi" ulicami, nazwanymi tak na cześć protestujących studentów, którzy pojawiali się i znikali jak te zwierzęta

, kierujemy się pod dom prezydenta.

Głowa państwa zajmuje miejsce po dawnym seminarium duchownym (Guereo palace), poza centrum, aby protestujący przed jego domem ludzie nie zwiększali korków w mieście

.


Wchodzimy do jednego z tuneli, w których wedle słów przewodnika księża łamali z zakonnicami śluby

i tam potem chowali owoce grzechu

…

Jest tak mało miejsca, że momentami muszę iść na kolanach. Duchowni pewnie mieli zatem od razu pokutę z głowy

.



W dalszej drodze ...


zatrzymujemy się pod kaktusem, który jest tu nazywany tuńczykiem. Przewodnik zrywa kawałek i daje nam do spróbowania.


Ja bym raczej nazwał go zielonym groszkiem bo smakiem przypomina mi czasy, gdy będąc mały wcinałem na działce babci groszek prosto z krzaka
(zapachniało Proustem, poszukiwaniem straconego czasu i smakiem magdalenki
).
Następnie odwiedzamy halę targową oraz uniwersytet i rynek, gdzie słyszymy o protestach studentów sprzed dekady, a także ustanowieniu nowej konstytucji. Przewodnik podkreśla, że to Sucre jest oficjalnie stolicą Boliwii, chociaż rząd znajduje się w La Paz.







Wracamy do hostelu na pyszny sok arbuzowy. Okazuje się, że Finka o jednym oku niebieskim, a drugim brązowym i imieniu Inca jest szwedzkojęzyczna

. Zaczynam więc sobie przypominać mowę sąsiadów zza Bałtyku, z której na studiach zdawałem egzamin

.
Namawiam grupę z porannej wycieczki aby wybrać się na cmentarz

i po odpoczynku prowadzę kilka osób.


Nietypowe jest tu budowanie przeszklonych ołtarzyków, w których obok zdjęć są zabawki, buteleczki z napojami i inne drobiazgi.

Wracamy


i po kolacji w pobliskiej restauracji wegetariańskiej no profit

, która dochody ma przekazywać na potrzeby społeczności Sucre, proponuję poprowadzenie w ramach wolontariatu lekcji tańca przed imprezą w hostelu

. Dziś jest wieczór boliwijski, a że na każdym kroku tu słyszę bachatę, to sugeruję ten taniec. Rozmawiam chwilę na ten temat z właścicielem, który jest zainteresowany pomysłem, ale przychodzi czas na lekcję hiszpańskiego

.
Jenny, koleżanka Marcina, jest studentką filologii. W ciągu dwóch godzin sporo mi wyjaśnia i umawiamy się na kolejną lekcję, jutro przed moim wyjazdem do Puerto Suárez

.
Wracam chwilę odpocząć i wychodzę z pokoju słysząc, że rozpoczyna się pokaz boliwijskich tańców.



Cześć z nich bardzo kojarzy mi się muzycznie i wizualnie z Argentyńską chacarerą. Schodzę na dół i dosiadam się do części mojej porannej grupy. Gwoździem programu jest taniec plemiennny w bardzo ciekawych strojach.

Rozmawiam z Incą w przerwach między występami i okazuje się, że tańczy salsę, bachatę i bardzo jej się podoba zouk

. Mówię, że pewnie będzie bachata na imprezie po występach, jednak ostatecznie mimo sporej dawki reggetonu bachata się do końca nie pojawiła. Oprócz zabawy ze znajomymi tańczę też z paroma ładnymi Boliwijkami

.