Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 2010.

We Włoszech znajduje się najstarszy na świecie uniwersytet, jest nim założony w 1088 roku Uniwersytet Boloński. Na terenie Włoch znajdują się 2 słynne wulkany: Etna i Wezuwiusz. We Włoszech trzykrotnie odbywały się igrzyska olimpijskie w latach 1956, 1960 i 2006. We Włoszech znajduje się 50 obiektów światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Modena we Włoszech to prawdziwa stolica samochodów sportowych, mieści się w niej 5 fabryk luksusowych samochodów sportowych: Ferrari, Maserati, Lamborghini, Pagani i De Tomasso.
mama_Kapiszonka
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2042
Dołączył(a): 30.05.2005
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) mama_Kapiszonka » 20.09.2013 12:12

qrka siwa, tak się znęcać nad nami....
longtom
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 12187
Dołączył(a): 17.02.2010
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) longtom » 20.09.2013 12:22

Krystof napisał(a):... mała w tym temacie aktywność,...


No to się przyznam, że też tu zaglądam :)

Krystof napisał(a):
- H2S
- oraz HS−
- oraz S2−
- oraz S2O2−3
… czyli siarkowodór, jon wodorosiarczkowy, jon siarczkowy, jon tiosiarczanowi oraz polisulfony…

...czyli....


Jak nic na Fyrliplakę Cię teleportowało. :)

pzdr :wink:
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 20.09.2013 12:46

No to nie karmię dalej ciekawości.
Tym bardziej, że Longtom w zasadzie odkrył prawdę!

Zatem od początku...

Awaria!

Mój niepokój związany z gubieniem drogi przeszedł w lekki strach, gdy wydało mi się, że nasze auto zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Wprawdzie informował nas o tym na razie tylko zapach, jednak bodziec ten był na tyle silny i niepokojący, że postanowiłem dociec jego źródła.

Sprzęgło? Nie, to nie to…
Byłem na 99% pewien, że szwankuje klimatyzacja lub układ chłodzenia.
Czułem, że pękła jakaś rurka, z której sączy się płyn, który gotuje się na którymś z gorących elementów auta. Rodzaj zapachu wskazywał raczej na klimatyzację. Wyłączyłem nawiew i otworzyłem okna. Okazało się, że fetor wydobywa się na zewnątrz auta, a nie z komory silnika do wewnątrz.

Przewietrzyłem samochód, zwolniłem, lecz zapach stawał się coraz silniejszy… Amoniak, siarkowodór – mówiąc dosłowniej – zgniłe jaja…

Dziś wiem, że to było…

H2S
oraz HS−
oraz S2−
oraz S2O2−3
… czyli siarkowodór, jon wodorosiarczkowy, jon siarczkowy, jon tiosiarczanowi oraz polisulfony…


Taaaak…
Byliśmy na miejscu!
U źródeł wody siarczkowo-siarkowodorowej!
Jeszcze trzy – cztery kilometry i dojedziemy do gorących źródeł w Saturni.
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 20.09.2013 13:44

Buhahahaha...ale dałem się wkręcić...tak jak za pierwszym razem w HR z cykadami...
A tak się martwiłem o kolegę sąsiada...
:)
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 20.09.2013 13:50

Jacek S napisał(a):Buhahahaha...ale dałem się wkręcić.
A tak się martwiłem o kolegę sąsiada...
:)


Ty, akumulatór, Ty... :mrgreen:
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 21.09.2013 18:22

Saturnia

Kompleks źródeł i kąpielisk dzieli się na strefę komercyjną i bezpłatną.
Zdecydowanie wybraliśmy ten drugi wariant. Drogowskazy pokierowały nas precyzyjnie do dużego parkingu, nad którego bramą wisiała belka informująca kierowców, że auto nie może być wyższe niż 2 metry.

Zaparkowaliśmy w tumanach kurzu przy nadrzecznych trzcinach, przebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę, w którą wcześniej wyruszyli ci, którzy przyjechali przed nami.

Obrazek

Szliśmy około 3-5 minut wzdłuż rzeki, a po tej przechadzce ukazał się nam taki oto widok.

Obrazek

Obrazek

Szczęściem bardzo szybko przyzwyczailiśmy się szybko do fetoru.
Zapach był natomiast tak silny, że my pachnieliśmy siarkowodorem ze dwie doby, a nasze ręczniki aż do wyprania.

Saturnia nas nie rozczarowała – wręcz przeciwnie!

Z przyjemnością wspominamy leżenie w wodnych tarasach gorącej wodzie (37,5 stopnia), siłę ciepłych wodospadów, pod którymi można by,o sobie zrobić fajny masaż karku oraz kamyki otoczone warstwą wapienia, czy innego cholerstwa, które sprawiało, ze były okrąglutkie i jednolite kolorem i fakturą.

Obrazek

Niedaleko tarasów płynęła mętna, gęsta, gorąca rzeka, na której brzegu odkładał się cuchnący szlam, który miał wielkie wzięcia wśród miejscowych i przyjezdnych.

Obrazek

Po godzinnych kąpielach ruszyliśmy w dalszą drogę.
Tego samego dnia mieliśmy dojechać na niby zarezerwowany wcześniej luksusowy camping w bardzo dobrej cenie, o tutaj: http://www.orbetellocampingvillage.it/
Dlaczego „niby zarezerwowany”? O tym nieco później…

Droga była przyjemna i bezpłatna.
Nieco wąska, bo regionalna – taka z włóczeniem się za kombajnem i staniem przed szlabanem na przejeździe kolejowym.

Obrazek

Miało to jednak swoje dobre strony – się jedzie, się widzi, się zwiedza.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 21.09.2013 18:53

Camping, Orbetello i okolice

Dojeżdżamy więc mniej więcej na miejsce, a naszym oczom ukazuje się campingowy kompleks z serii „nie chcę tu być”.
Po lewej parking na kilkaset samochodów, po prawej brama na camping, a na nim nieprzebrany gąszcz namiotów, namiocików, daszków, płotków – cygańska wioska płóciennych domków ze swoimi ulicami, placami, skrzyżowaniami…

Pani na recepcji informuje słodkim głosem, że nie – nie widzi naszej rezerwacji, co sprawia, że nie widzi również możliwości, byśmy tu zostali.

Polskim zwyczajem robię jej karczemną awanturę. Że mówili mi, że rezerwacja nie jest potrzebna, więc jej nie robiłem. Na koniec scysji dostaję propozycję, że jednak, jeśli znajdę sobie miejsce, to herzlich wilkommen.

Miejsce jest, ale „niby”.
Nie chcemy tu zostać - tu się nie da normalnie funkcjonować!

Ponieważ auto stało „zakontraktowane” na campingowym parkingu, wyruszamy na poszukiwania innego miejsca – z przestrzenią do oddychania, wieczornego na krzesłach siedzenia, spojrzenia w dal.
Ludzik w guglach go widział, to i my znajdziemy. I szczęściem znaleźliśmy!

I okazało się nawet, że ten poprzedni camping, na którego parkingu już staliśmy, to nie ten. Znaczy ten ten, to jest ten, który właśnie widzimy i który rozpoznaję, jako ten.
Ten nie zarezerwowany, bo nie jest potrzebna, więc jej nie robiłem.

Cieszymy się wielce, co nie oznacza, że mamy ku temu powody.

Zatem raz jeszcze…

Pani na recepcji informuje słodkim głosem, że nie – nie widzi naszej rezerwacji, co sprawia, że nie widzi również możliwości, byśmy tu zostali.

Polskim zwyczajem robię jej karczemną awanturę. Że mówili mi, że rezerwacja nie jest potrzebna, więc jej nie robiłem. Na koniec scysji dostaję propozycję, że jeśli znajdę sobie miejsce, to herzlich wilkommen.

A dokładnie, to było trochę inaczej – pani zgodziła się wstępnie, byśmy zostali i orzekła, że pan na rowerze poszuka dla nas jakiegoś miejsca, a jeśli takie będzie i będzie nam odpowiadać, to możemy zostać.

Przyznam, że podczas rozmowy z panem na rowerze wymsknął mi się jakoś tak niechcący pewien brzydki gest, który miał chyba swoje konsekwencje, ale nie z mojej strony, niestety…
Otóż – negocjując przyjęcie nas na camping – wykonałem taką małą dramę, dałem taki pozawerbalny, acz dość zrozumiały przekaz, że poszukiwania zostaną nagrodzone małym… bakszyszem.
Tak mi dziwnie dość było, gdy gość na rowerze, wzorem pana noszącego walizki w dobrym hotelu, czekał później na zapłatę, a ja mu podziękowałem tylko dobrym słowem i gestem… No cóż – wszak to miejsce mi się należało, jak psu zupa…

Camping okazał się na prawdę luksusowy!

Toalety były bardzo nowoczesne, kompleks basenowy „na bogato”, do tego były animacje, restauracje, nocne życie, obsługa w żółtych koszulkach i opaski na ręce.
Jednym słowem było wszystko, co jest nam totalnie zbędne, a co działa na nas wręcz odstręczająco!!!

Na campingu panował iście niemiecki Ordnung!

Jak coś miało być zamknięte, to było zamknięte! A jak moja żona z ręcznikami na rękach próbowała przesmyknąć się potajemnie przez bramkę na basen, to na nią naskoczyła obsługa, że nein nein – nielegalnie wchodzi! „Proszę pokazać opaskę!”

Z resztą basen dał się nam chyba najbardziej we znaki. A bo…

Najpierw wkurzyło nas, że basen nie jest czynny non stop – że są przerwy techniczne, fiesta, siesta i manana.
No ale ok. – i tak wolimy pójść nad morze.
Gdy basen był już czynny, to okazało się, że żeby na niego wejść, trzeba stać w długiej kolejce do wąskiej bramki, gdzie skrupulatnie sprawdzano opaski (tu właśnie posądzono moją żonę o próbę wdarcia się na basen bez opaski).
Baseny były piękne, ale ten dla dzieci – bardzo rozległy - był płytki do kostek.

Obrazek

A ten duży, do pływania był oblegany przez dziesiątki niepływających, ale unoszących się w wodzie. Kąpiel w nim polegać więc mogła jedynie na unoszeniu się pomiędzy amatorami rozmów i śmiechów w wodzie.

Obrazek

W dodatku, ledwo weszliśmy do tego basenowego kompleksu, ledwo rzuciliśmy swoje ręczniki na przybasenowy leżak, zaatakowała moją żonę (ponownie i ta sama) obsługa z informacją, że „łan leżak, tu ojro” i że jak chcemy leżeć ręcznikiem na leżaku, to to leżenie ręcznika jest płatne.

Więc zdjęliśmy ręcznik z leżaka i zdemotywowani do pływania, tudzież stania po kostki w brodziku, poszliśmy z dziećmi do jaccuzi.

Obrazek

Tu moja żona została zaatakowana po raz trzeci przez tą samą panią, która kazała naszym dzieciom wyjść z jaccuzi, ponieważ ta forma rekreacji przeznaczona jest dla „over 14”.

By nie kusić losu i w strachu przed aresztowaniem nie spróbowaliśmy nawet skorzystać z basenu z leżakami w wodzie, z dala obchodziliśmy leżaki i prysznice, nie patrzeliśmy w stronę, gdzie było ładnie i opuściliśmy basenowy kompleks.

Dzieciom było bardzo przykro, bo z nadzieją i radością oglądały w internecie zdjęcia basenów na tym campingu, rozmarzając się na temat licznych zabaw, które na nie czekały. Cóż, nie można mieć w życiu wszystkiego…
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 21.09.2013 19:03

Dzień ósmy, dzień dziewiąty, dzień dziesiąty

Nasz nowoczesny i zadbany camping położony jest w dziwnym miejscu.
Spójrzcie na mapę okolicy: http://goo.gl/maps/eerca

Z jednej strony camping graniczy z zalewem, który należy do ptasiego rezerwatu, a z drugiej – od strony ulicy – z morzem.
Nasza parcela leżała dokładnie przy płocie rezerwatu, zatem było cicho i spokojnie. Jedyna obawa dotyczyła obecności komarów, ale te szczęśliwie znad mokradeł jakoś do nas nie nadlatywały.

Obrazek

Naszymi sąsiadami byli Włosi w małym namiociku oraz Holendrzy w wielkim i ze wszystkimi wygodami.
Z tymi pierwszymi mieliśmy kontakt na „dzień dobry”, z tymi drugimi prowadziliśmy z kolei długie rozmowy z cyklu „a jak u was, a jak u nas”, po których moje polskie kompleksy pogłębiały się.

(Tak naprawdę, to się wcale nie pogłębiały, ale chciałem dodać relacji nieco dramaturgii.)

A bo na przykład, jak tu streścić w kilku słowach odpowiedź na pytanie:
„a dlaczego na włoskich campingach wcale nie ma Polaków?”.
Albo:
„co, wy przyjechaliście do Włoch tylko na 2-3 tygodnie? A dlaczego?”.

Większość odpowiedzi była dla Holendrów szokująca.
Większość odpowiedzi to były szczere wyznania na temat polskich zarobków. A jeśli nie zarobków, to preferencji. Bo zdaje się, że ludzie z dużą kasą leżą (jak ludzie) nad basenami w Egipcie, a nie szlajają się (jak zwierzęta) po zakurzonych campingach.

Nasi holenderscy sąsiedzi byli parą w podobnym wieku do naszego i z dziećmi o podobnej płci i w podobnym wieku, jak nasze.
Różnica polegała na tym, że holenderska sąsiadka nie pracowała i poświęciła się rodzinie, a na życie i wakacje pracował tylko jej mąż.
Nawet trochę na to narzekał, że im (też) łatwo nie jest, bo tylko on zarabia i takie dwa, czy trzy urlopy w roku, to naprawdę nieco nadszarpują rodzinny budżet…
Tym bardziej, że raz jadą w ciepłe (bo trzeba się wygrzać, więc jak nie jechać), raz do Norwegii (bo ją kochają, więc jak nie jechać) a raz na narty (bo jeżdżą na nartach, więc jak nie jechać? tym bardziej, że Holandia nie jest – zdaje się – zbyt górzystym krajem), więc rozumiemy zapewne, że to (ho ho) nie przelewki.
Tym bardziej, że na marne dwa-trzy tygodnie, to nie warto tyle maneli pakować, więc trzeba jechać na dłużej. „A, proszę pana, te Włochy to aż takie tanie nie są!”

Po kilkunastu minutach kurtuazyjnych wyjaśnień wypaliłem, że u nas nauczyciel zarabia 500 euro, a z takiej pensji to również trudno jest odłożyć na dwa, trzy urlopy rocznie.
Nawet na jeden miesięczny jest słabo i może dlatego na włoskim campingu nie ma tylu Polaków?
A jak już są, to jadą dalej, bo chcą jak najwięcej zobaczyć…?

Pani sąsiadka rozpaczliwie dopytywała jeszcze, czy rozmawiamy o stawkach tygodniowych, później ratowała się pytaniem w stylu „ale to nie za cały etat, prawda?”, a w końcu poddała się bezradnym „u nas rzeczywiście nie ma tak niskich pensji…”.

Holenderscy sąsiedzi byli bardzo sympatyczni i mieli świecącą pralkę.

Zauważyliśmy, że wzorem rodzin włoskich, także ta holenderska przeniosła swoje życie z domu na camping. Życie, czyli codzienne nawyki, przyzwyczajenia, potrzeby…

Pani Holenderka, w skrócie nazwę ją H., gotowała prawdziwe ziemniaczane obiady.
Rankiem i wieczorem zamiatała namiot i przednamiocie, a gdy dzieci poszły spać robiła pranie, rozwieszała je na suszarce i na pełnowymiarowej desce do prasowania prasowała pranie z dnia poprzedniego.

Sądzę, że pranie zaplanowane było na wieczór z wygody – pod osłoną nocy pan H. wylewał wodę z pralki za płot rezerwatu.

Państwo H. mieli również kuchnię, której budowę zdradziła mi kiedyś rejestracja przyczepiona do góry nogami do jakiegoś kuchennego elementu. Przyglądając się dokładnie, do czego przyczepiona jest rejestracja odkryłem, że stanowi ona element przyczepy samochodowej, która na czas postoju zamieniała się w jakiś tajemniczy sposób w kuchnię palnikami, zlewem, blatem itp.
Lodówka i pralka przyjechały zapewne również na tej przyczepie razem z ogromnym namiotem, który miał ogromny przedsionek.

Jak wspomniałem przed chwilą, podobnie żyły na campingu włoskie rodziny. Ruch i gwar rozpoczynał się w ich namiotach w piątkowe popołudnie, a cichł w niedzielny wieczór, gdy pakowali skromny dobytek i wracali do swoich tygodniowych zajęć.
Do spakowania mieli mało, ponieważ na campingu pozostawiali telewizory z antenami, meble ogrodowe, lodówki, radia, garnki, toalety, pralki, obrusy, wazony i kwiaty, leżaki, stoliki, stoliczki, gazety, papiery toaletowe, okulary, pontony… To wszystko leżało poukładane pod baldachimami, pergolami, za przepierzeniami, w namiotach, namiocikach…
Rodziny włoskie budowali na campingach całe osiedla – łączyli namioty, rozwieszali ponad nimi ogromne płachty, pośrodku zostawiali mały placyk na wspólne biesiadowanie. I funkcjonowało to naprawdę na wielu campingach, które wyglądały na stacjonarne (w przeciwieństwie do tych typowo tranzytowych, gdzie przebywali głównie obcokrajowcy).

Jak już pisałem, na campingu panował iście saski, tudzież pruski porządek!
Panowie na rowerach patrolowali teren, a zdarzało się też, że podnieśli jakiś śmieć!

Toalety były bardzo eleganckie i często sprzątane, choć tu pojawił się jeden mankament – czyste były jedynie przez kilkanaście minut, ponieważ równie skutecznie, jak obrzydliwie trud pań sprzątaczek niweczyła liczna dzieciarnia w różnym wielu zamieszkująca namioty. Dzieci brudziły niemiłosiernie korzystając z toalety, co było zdecydowanie najbardziej uciążliwe, ale również oblewając się wodą, rzucając się mokrym papierem toaletowym itp. Ponieważ toalety sąsiadowały z nie porośniętym trawą podłożem, efekt biegania dzieci w tą i z powrotem był momentalnie zauważalny.

Z toaletami wiąże się również pewna zabawna sytuacja, której nie będę szczegółowo opisywał, bo wstyd.
W skrócie tylko naświetlę, że chodziło o grupkę niemieckiej młodzieży, która stała bezpośrednio za mną w kolejce pod prysznic i której uczestnicy prześcigali się w tym, kto bardziej ośmieszy mój wygląd.
Rzecz jasna, rozprawiali po niemiecku, a śmiali się przy tym w niebogłosy. Po kolejnej cesze mojego wyglądu, którą usłyszałem postanowiłem przerwać ten proceder. Głównie z obawy, że za chwilę może mi się zrobić przykro, a po co.
Odwróciłem się zatem do mówców i jąłem się im bacznie przyglądać – tak na bezczelnego, jak byśmy stali razem i jak byłbym uczestnikiem dysputy. Z satysfakcją patrzyłem, jak się mieszają, bo wprawdzie pewni byli mojej nieznajomości niemieckiego, ale jakoś tak głupio mówić o kimś przy kimś…
Gdy się zmieszali spytałem prowodyra, czy sądzi, ze rozumiem po niemiecku i jaki ma w związku z tym na to pogląd. Spytałem rzecz jasna po niemiecku. Młody zmieszał się okrutnie, a dotychczasowi słuchacze jego tyrad na temat mojego wyglądu skręcali się ze śmiechu, jednak jakoś tak bezgłośnie.
Krępującą sytuację przerwał czyjś komunikat, że oto teraz ja mam wejść pod prysznic, bo się doczekałem. Zamknięcie drzwi wywołało wśród niemieckiej młodzieży salwę nerwowego, długo wstrzymywanego śmiechu. Najgłośniej się śmiał i opowiadał historię sprzed chwili rzecz jasna - prowodyr.
To nie była zła młodzież. Tylko trochę głupiutka. A przygodę tę wspominam ze szczerym uśmiechem.

Plaża w okolicach Orbetello jest jakaś taka… jakby to powiedzieć… hmm… „dzika”.

Taka bardziej bałtycka, niż włosko-adriatycka.
Po części pewnie dlatego, że Orbetello nie leży nad Adriatykiem…

Ale w głównej mierze dlatego, że nie ma tu żadnych wielkich ośrodków, żadnych miast, portów, promów itp.

Chodzimy tu dość chętnie, choć to nadal nie to – z przejrzystością wody jest słabo, a po pierwszym spokojnym dniu kolejne przynoszą spory wiatr, dość wysokie fale i niebezpieczne fale wsteczne, czyli odbojowe. Zna je każdy bywalec bałtyckich plaż, niestety nie każdy potrafi się wystrzec przed ich zgubną działalnością. Kąpiemy się więc rozważnie i pod okiem ratowników, którzy co rusz wbiegają do wody, by przywołać do porządku co odważniejszych Włochów oddalających się nieświadomie od brzegu wpław lub na wszelkim amatorskim dmuchanym sprzęcie.

Na plaży i horyzoncie pojawiają się pierwsze czasze kitesurferów i nieliczne żagielki windsurferów.
Z zazdrością i żalem przyglądam się panom, którzy decydują się na pływanie w takich warunkach – moje umiejętności nie pozwalają mi nawet myśleć o podjęciu próby zejścia na wodę. A nawet, gdyby mi to przemknęło przez myśl, to i tak nie mam odpowiedniego sprzętu – najmniejszy żagiel ma ponad sześć metrów kwadratowych, co go w tych warunkach całkowicie dyskwalifikuje.

Zbieramy więc muszelki, wspominamy przedwczorajszy wypad na pizzę i wczorajszy do Orbetello (i na pizzę Orbetello) i decydujemy się na krok, o którym mieliśmy nawet nie rozmawiać…

Jutro jedziemy na półwysep Gargano!!!

Dlaczego?

A bo camping zbyt nowoczesny i taki anonimowy i w ogóle komercyjny…
A bo te baseny za ładne.
A bo morze groźne, a woda w nim mętna.
A bo na deskę warunki zbyt srogie.

Obrazek

A bo mamy w sobie nerw jeżdżenia, a nie gnicia w jednym miejscu i wysłuchiwania, jak to w Holandii trudno się żyje!
tony montana
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 14008
Dołączył(a): 14.01.2012
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) tony montana » 21.09.2013 19:41

Krystof
Nie ma co brawo napracowałeś sie nad tymi opisami :)

Ale jest juz dobrze w starym, włoskim stylu ;)

A to niedowierzający Holendrzy, a to "źli" młodzi prześmiewczy Niemcy, a to "nieprzygotowani" na polską wizytę włoscy szefowie campingu ;)

Tylko fotek być dał więcej :)
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 21.09.2013 19:53

dzięki... ale nie ma to, jak Twoja relacja!
dużo fotek, szczegóły, szczególiki - super - 20 tysięcy odwiedzin, to nie w kij dmuchal!
ta moja, to takie popłuczyny - części rzeczy już nie pamiętam, inne wyblakły na tyle, że jako nieświeże nie wydają mi się ciekawe, no a poza tym, to tylko suplement...

a propos zdjęć - fotki-srotki - mam złe doświadczenia z tymi programami do ladowania zdjęć :@( to stąd to skąpstwo... a druga rzecz taka, ze w tamtym roku wyjątkowo żadko fociłem, nie wiedzieć czemu...
chyba się, kurna, starzeję...
Ostatnio edytowano 21.09.2013 20:11 przez Krystof, łącznie edytowano 1 raz
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 21.09.2013 19:59

no to teraz kilka wstawię - z Orbetello...

No więc co z tym Orbetello?

Do Orbetello pojechaliśmy w niedzielę. O tu: http://goo.gl/maps/mi0qT

Sam dojazd jest ciekawy, bo prowadzi przez groblę, która przed samym miastem zamienia się w most.

Obrazek

Za nim, tuż przy pierwszych zabudowaniach, znajduje się spory parking, gdzie zostawiamy samochód, by już pieszo pójść sobie na popołudniowe zwiedzanie miasteczka.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jedną z niespodzianek Orbetello jest maleńka samoobsługowa pizzeria, gdzie pizze są naprawdę tanie (ok. 1-2 euro za kawałek), a ich wybór przeogromny – zajadamy się nowo-poznaną pizzą blanco, czyli bez pomidorowego sosu, często z bakłażanem lub cukinią i mozarellą, rzecz jasna! Pyszna!

Obrazek

Orbetello jawi nam się dziś, jako miasteczko bardziej „tubylcze”, niż turystyczne, co zapewne całkowicie mija się z prawdą.
Wrażenie takie powstało w nas na skutek popołudniowego niedzielnego spaceru po tej miejscowości, kiedy rdzenni mieszkańcy powoli opuszczali chłodne mury swoich domów, zasiadali do rozmów na kamiennych ławeczkach, nieśpiesznie kierowali swe kroki w kierunku kościoła, rozwiązywali w cieniu krzyżówki… no i przed wszystkim zmniejszali tym samym procentowy udział turystów w populacji widocznej na ulicach Orbetello.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A w tej pizzerii, to już tylko Włosi byli.
To może stąd ten pomysł na miasteczko „tubylcze”? Sam nie wiem…

Na pizzę poszliśmy też do campingowej restauracji.
Pizza, jak pizza – włoska, przepyszna, zapewne z karczochami i pieczona na szybko w gorącym piecu opalanym drewnem…
Natomiast wszystkie pozostałe atrybuty restauracji pod chmurką – fatalne. Jakoś nie robiło to nam większej przykrości, lecz gdy się tak zastanowić, to teoretycznie powinno nam przeszkadzać, że baaaardzo długo czekaliśmy na kelnera (myślę, że ok. pół godziny), że po złożeniu zamówienia okazało się, że nie jest realizowane – przyszedł kolejny kelner, więc złożyliśmy je ponownie. W międzyczasie i ten, i poprzedni, i jeszcze inny kelner przychodził ponownie z pytaniem, czy płacimy (i za co), czy czekamy, czy też zamawiamy. Nawet nas to wtedy bawiło, bo jak pamiętam czas umilał nam dzban wina lub jakieś piwka, lub i jedno i drugie. Po kolejnym zapytaniu podszedł do nas kolejny kelner – tym razem z całkiem innymi daniami, niż te, które zmówiliśmy. I tak w kółko i w kółko, aż wreszcie dostaliśmy, co trzeba, zjedliśmy i czekaliśmy, kiedy ktoś nas wreszcie skasuje. A że nikt nie przychodził i nie przychodził, mimo, że wzywaliśmy, prosiliśmy i groziliśmy, to poszedłem zapłacić sam. I koniec opowieści.

W przeddzień wyjazdu pięknie pożegnaliśmy się z Państwem H.
Nasze dzieci dostały od nich świecące opaski na rękę, więc poczuliśmy się zobligowani do poczęstowania ich dzieci jakimiś zapasami polskich słodyczy. Kurtuazyjnie wymieniliśmy się życzeniami dobrego pobytu, wysłuchaliśmy szeregu zdziwień państwa H., jak to można tak szybko przyjechać i wyjechać i poszliśmy spać ciesząc się w duchu, że jutro zajedziemy w okolice Vieste!

Czego żałujemy, że nie zobaczyliśmy w okolicach Orbetello, bo nam się nie chciało?
A no powinniśmy byli objechać półwysep i dostać się na plaże Monte Argentario. Są piękne!
Może następnym razem?
tony montana
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 14008
Dołączył(a): 14.01.2012
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) tony montana » 23.09.2013 18:43

Niektóre posiłki w płd Włoszech to bite 2 h ;)

Taki ich urok już

No dawaj dalej nie?

:papa:
te kiero
Mistrz Ligi Narodów UEFA
Posty: 11423
Dołączył(a): 27.08.2012
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) te kiero » 23.09.2013 18:52

Krystof napisał(a):Za nim, tuż przy pierwszych zabudowaniach, znajduje się spory parking, gdzie zostawiamy samochód, by już pieszo pójść sobie na popołudniowe zwiedzanie miasteczka.


jakbyś miał tam jakieś tsunami lub inny przypływ, to wracałbyś łódką :mrgreen: , widać mają zaufanie do morza skoro tak budują i lokalizują parkingi; ładnie i Saturnia całkiem ciekawa
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 28.09.2013 07:51

Dzień kolejny, nie zliczę który – wychodzi, że jedenasty, ale jakoś czuję, że dziewiąty lub dziesiąty

Do Vieste ruszamy drogą nad Morzem Tyrreńskim, czyli drogą E80 przechodzącą później w Via Aurelia i obwodnicę Rzymu, znów E80 – w stronę Pescary, a za nią nad Morzem Adriatyckim.

Jedzie się dobrze – nie ma żadnych korków, nigdzie się nie gubimy.
Autostrada jest świetnie oznakowana. Początkowo wiedze nad morzem, za Rzymem przechodzi w drogę górską, pełną przepaści, stromych szczytów, wiodącą przez piękną surowych krajobrazów i zagubionych w oddali trudno dostępnych średniowiecznych bajkowych miasteczek. Później krajobraz łagodnieje, góry obniżają się, pojawiają się nadmorskie miejscowości, zza budynków wyziera niepowtarzalny turkus słonego Adriatyku. Cieszymy się na myśl o przejechanych kilometrach i względnie wczesnej porze. Pędzimy, pędzimy, pędzimy… ruch na autostradzie się zagęszcza, z dala migoczą niebieskie światła policji, stajemy, poruszamy się ślamazarnie w korku, dojeżdżamy do zablokowanej z powodu pożaru autostrady, zostajemy przekierowani na objazd do jakiegoś miasteczka.
Totalnie nie wiemy, w którą stronę mamy jechać. Panuje tu ogromny bałagan – nie informacji o objeździe, wokół tłoczą się samochody osobowe turystów, ciężarówki, samochody tubylców, małe i duże dostawczaki z arbuzami, gruzem, wszystkim, co sobie można wyobrazić.

Niestety – w takich sytuacjach nawigacja jest bezradna, ponieważ każda próba nakreślenia nowej trasy kończy się gdzieś w miejscu, gdzie wjechanie możemy z powodu pożaru.
Ostatecznie decydujemy się jechać po prostu na południe, drogą nadmorską – piekielnie zatłoczoną, ale pewną. Po kilkunastu kilometrach nie wiemy już, czy korki spowodowane są pożarem i objazdem, czy są to zwykłe korki nadmorskich miejscowości.
Przejeżdżamy przez wąskie uliczki, ronda, skrzyżowania, drogi wiodące do plaż, do banków, ośrodków, szkół i szpitali. W końcu zmęczeni postanawiamy zatrzymać się na stacji benzynowej na małe espresso, minipizzę i tankowanie. W kolejce do kasy wypijam kawkę i nawiązuję relację słowno-ręczną z parasympatycznych Włochów, którzy podążają w tym samym kierunku. Utwierdzam się w przekonaniu, że wybraliśmy dobrą trasę, wracam do samochodu i karnie zjeżdżam z parkingu w jadący korek.
W międzyczasie gubimy jeszcze raz drogę jakimś miasteczku, by po kilku godzinach zjechać z drogi SP28 (równoległej do autostrady E55) na SS693/SS40, w miejscowości Lesina, nad jeziorem Lesina, na półwyspie Gargano!

Jak przed dwoma laty jedziemy wolno, bo na całej trasie są drakońskie ograniczenia do 50 km/h. Czasem, gdy wyprzedzi nas jakiś odważny Włoch, podganiamy nieco i jedziemy przez kilka kilometrów nieco szybciej.

Pomni przygód w miejscowości Peschici (wjechaliśmy do tego miasteczka poprzednio w drodze do Vieste, a przejazd stromymi i wąskimi uliczkami był koszmarem), staramy się dotrzeć do Vieste inną drogą.

Rzecz jasna – wjeżdżamy do Peschici, bo innej drogi tu chyba nie ma. Główna arteria przez Gargano biegnie przez miasteczko i jego nadmorskie uliczki pełne kramów i kramików, pieszych z parasolami i dzieci w kółkach kąpielowych i rękawkach. I tak jedziemy i my, i miejscowi, i pan z arbuzami, i wywrotka z gruzem…

Na miejsce pobytu wybieramy tani nadmorski camping, o tutaj: http://www.campingadriatico.it/Pagine/p ... fferte.htm
Ten camping jest tani, nadmorski, ma przechowalnię sprzętu windsurfingowego na plaży i w ogóle…

Do dziś nie mam więc pojęcia, dlaczego pojechaliśmy tu: http://www.baialombardi.it/, gdzie jest drożej, a standard podobny. Nie wykluczone, że tylko dlatego, że byliśmy tu dwa lata temu i mamy miłe wspomnienia… Była pyszna pizza, pies ratownik, bus Szwajcarów, ślamazarny sprzedawca owoców z zabandażowaną ręką, wszechobecny święty Pio… jak tu nie wrócić, by sprawdzić, czy wszystko stoi na swoim miejscu!

No i gdy jechaliśmy sobie w stronę Vieste, a po prawej stronie zobaczyliśmy to…

Obrazek

… no więc, gdy zamajaczył mi wjazd na NASZ camping dałem po hamulcach, odbiłem w lewo i hyc – byliśmy na miejscu!

A wszystko było tam po staremu…

Stary autobus Szwajcarów (kto nie wie, musi doczytać w poprzedniej relacji), Pani z psami ratownikami (wyobrażacie sobie radość mojej córki? wspominała te psy przez dwa lata i spotkaliśmy je znów przypadkiem na plaży, bo ich właściciele mieli urlop w tym samym czasie, co my, ale na innym już campingu!)

Obrazek

Pyszna pizza – raz w barze, a raz „na wynos”

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zajęliśmy sobie miejsce tuż przy wyjściu na plażę, o takim…

Obrazek

Nowością podczas tegorocznego pobytu w okolicach Vieste były dwie krótkie wyprawy:
spacer po Vieste i wyspa… wysepka… skrawek lądu…

Spacer po Vieste jest bardzo sympatyczny!

Odwiedzamy targ z sympatycznymi sprzedawcami serów

Obrazek

Krążymy po stromych, wąskich uliczkach

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Podziwiany panoramy

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Odwiedzamy kościół

Obrazek

Obrazek

Zachodzimy na lody i pizzę

Obrazek

Obrazek

I inne różne tam takie

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jak wspominałem drugą nowością tegorocznego pobytu w Vieste była również przygodowa wyprawa wpław na wyspę Isola la Chianca
<iframe src="http://www.endomondo.com/embed/workouts?w=la2yKhOZF4M&width=580&height=600&width=950&height=600" width="950" height="600" frameborder="0" scrolling="no"></iframe>

Ta niewielka wysepka ograniczała naszą zatokę od północy, a jej charakterystyczną cechą była zapomniana konstrukcja do połowu ryb, charakterystyczna dla tego regionu.

Obrazek

Obrazek

Do wyspy szło się najpierw plażą, później trzeba było troszkę podejść i podpłynąć morzem i gotowe. Podczas przygotowań do tej brawurowej wyprawy należy pamiętać, by zabrać ze sobą obuwie – skały na wyspie są równie ostre, jak rozgrzane!

Wyspa oferuje możliwość obejrzenia konstrukcji rybołownej, głębokiej na kilka metrów szczeliny sięgającej od szczytu aż do morza…

Obrazek

…oraz dzikie plaże pełne zapewne wielu wodnych żywiołków. Niestety, ponieważ nie byłem na wyspie sam (wycieczka rodzinna, przecież ich nie zostawię i nie pójdę se nurać) oraz nie miałem ze sobą mojego profesjonalnego ekwipunku (klapki typu „japonki” służące do chodzenia po ostrych kamieniach oraz maska należąca do córki, bądź synka) istnienia tychże (żywiołków morskich) nie doświadczyłem osobiście. Na ich byt wskazywał jednak rodzaj brzegu (jamki skalne) i przejrzystość wody (zakładam, że lubią czystą wodę, by można je było lepiej podziwiać).

Co jeszcze?

Kąpiemy się w falach, dajemy się gryźć w tyłki krabom, jemy wieczorne lody, chodzimy na spacery…

Obrazek

Obrazek

…budujemy z piasku zamki, gramy w kapsle…

Obrazek

A propos!
Myślę, że zapoczątkowaliśmy we Włoszech i w Słowenii (bo pokazaliśmy grę dwóm młodym Słoweńcom właśnie) modę na kapsle – grę całkowicie Włochom nieznaną. Że Słoweńcy – rozumiem, ale że Włosi z taką kupą piachu dookoła całego buta nie znali kapsli??? Zadziwiające!
A zaczęło się niewinnie – pykaliśmy sobie beztrosko na plaży w rodzinnym gronie, gdy grą zainteresował się nasz sąsiad – Igor, który poprosił, byśmy zaprosili do gry i jego i jego synów.
Ci szybko nas opuścili pod pretekstem konieczności zaspokojenia pragnienia – prawda była taka, że polecieli do przyczepki po własne kapsle i zbudowali szybko równoległy tor! Gdy tory były gotowe i gra szła w najlepsze na plaży tworzyły się grupki Włochów, którzy próbowali rozszyfrować zasady, następnie wybierali faworytów i krótko nam z aprobatą kibicowali. Tak to sobie miło mijał czas na campingu w okolicach białego Vieste…

Aha, zapomniałem dodać, że camping Baia dei Lombardi jest po troszę również surfcampem, na którym mieszkają rzesze windsurferów i nieznaczna grupka kitesurferów. Jednym z nich był nasz sąsiad – Igor – z którym nieszczerze zaprzyjaźniłem.
Tak przynajmniej mi się wydawało aż do powrotu do Polski, gdy zacząłem go nękać i mailami i na fejsbuku (obiecałem mu wymianę zdjęć), a on ani razu nie odpisał…

Oprócz surferów camping okupowali również Włosi. I robili to w sposób dla siebie charakterystyczny – budowali z namiotów swoje osady, w których całymi dniami, gromadnie oglądali telewizję.

Po dwóch tygodniach wakacji postanawiamy, że czas na powrót do domu. Zmotywowali nas do tego nieco niemieccy turyści, którzy w przeddzień naszego wyjazdu zaczęli okopywać namioty.
„Deszcz idzie” – złowieszczyli, a swoim kopaniem tylko prowokowali pogodę do zepsucia się. Śmialiśmy się z ich harcerskich zabiegów aż do pamiętnej nocy, gdy zlało nas niemiłosiernie. A trzeba się było okopać!
te kiero
Mistrz Ligi Narodów UEFA
Posty: 11423
Dołączył(a): 27.08.2012
Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201

Nieprzeczytany postnapisał(a) te kiero » 28.09.2013 08:04

Krystof napisał(a):Podziwiany panoramy


bardzo piękne ujęcie i kolorystka

Krystof napisał(a):I inne różne tam takie


super miejsce (stopień) do skoków, sam bym tam pognał :lol:

Krystof napisał(a):Ta niewielka wysepka ograniczała naszą zatokę od północy, a jej charakterystyczną cechą była zapomniana konstrukcja do połowu ryb, charakterystyczna dla tego regionu.


8O
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Włochy - Italia


  • Podobne tematy
    Ostatni post

cron
Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 2010. - strona 5
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone