Re: Szlaczkiem po włoskim bucie II. Replay wyprawy z VII 201
Dzień drugi
Natomiast następny dzień wita nas pysznym śniadaniem, mocną kawą i wiadomościami w TV, że jakiś amerykański Batman zamordował ileś tam osób.
Liczymy, że nie napadnie na nas żaden Batman niemiecki, ani włoski i o 8.07 ruszamy na podbój Włoch!
Po półtorej godziny (9.27) przekraczamy granicę z Austrią, a po kolejnej godzinie z Włochami. Pod Veroną, o 13.37 robimy sobie mały postój na tankowanie (618 km/ 47 l), by do granic Toskanii dotrzeć na 14.20.
Oczywiście – w telefonową nawigację wbiłem wszelkie możliwe cele – z campingiem pod Florencją na dziś włącznie.
I jedziemy sobie do celu i wspominamy, jak to przed dwoma laty nawigacja zaprowadziła nas do centrum Florencji, gdzie rzekomo miał się znajdować camping. W uliczce szerokiej na trzy metry. Ha, ha, ha…
I wspominamy, że myśleliśmy, że camping jest we Florencji, a był w miejscowości Bottai - Impruneta pod Florencją. Ha, ha, ha.
Bardzo to wszystko zabawne – teraz na szczęście wbiliśmy sobie dobry adres w dobrej miejscowości. Impruneta – Botai. Albo Botai – Imprineta. No cóż za różnica… Żadna!
Tak nam się przynajmniej wydawało, gdy mijaliśmy Florencję (14.40) i jeździliśmy sobie toskańskimi dróżkami, mijaliśmy ciasne miasteczka i ich ciasne uliczki.
I szczęśliwie rozpoznawaliśmy niektóre budynki, mostki i zakręty…
A gdy te przeminęły, gdy czas biegł wraz z kilometrami, no i gdy wjechaliśmy do miejscowości, którą pierwszy raz widzieliśmy na oczy, i gdy w niej – w momencie, gdy nawigacja powiedziała „jesteś u celu”, my nie byliśmy – poczuliśmy się jakoś nieswojo…
No więc po tych wszystkich „gdy” i po tych wszystkich zawiłych zdaniach, które napisałem powyżej okazało się, że jesteśmy „w czarnej dupie”.
Nie ta ulica, nie ta miejscowość. Campingu zdecydowany brak! Tym bardziej, że stoimy na jakimś opustoszałym ryneczku… skądinąd bardzo ładnym.
Nie pamiętam już, w czym dokładnie leżał problem.
Mgliście tylko wspominam, że chodziło o nazwy miejscowości na tabliczkach informacyjnych i nazwy w nawiasach pod nimi. Że jedno to powiat, a drugie to miejscowość, czy jakoś tak… Że wpisaliśmy miejscowość Impruneta, a camping jest w Botai lub odwrotnie. Pewnym było, że wpisaliśmy źle!
Summa summarum nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy (dość ładne malutkie miasteczko gdzieś pod Florencją, gdzie nawet psy dupami nie szczekały, bo było za gorąco), a zapytani o drogę ludzie nie potrafili nam pomóc, a biuro z informacją było zamknięte, a dzieci płakały, że z obietnic nici – po kilku godzinach jazdy nie zdążymy na basen, bo basen jest czynny do 17.00.
I pamiętam, że jeździłem jak wariat po tych ich zapyziałych, wąskich dróżkach, po tych stromych zjazdach i podjazdach, pomiędzy tymi cholernymi płotami i domami z piaskowca.
I wszędzie waliło tą stęchłą lawendą, i słaniały się suche jałowce, tuje i inne zielsko, i tak piekielnie paliło słońce, które oświetlało te stare zapyziałe gospodarstwa, walące się kościółki i te wszechobecne niewygodne wzgórza, i ta wynędzniała zieleń, sraczkowaty brąz, nieświeża żółć i kiczowaty fiolet…
I jeździłem nerwowo, i w te i z powrotem, i z przeświadczeniem, że jadę w jakimś chory, przeciwnym kierunku… I w dodatku podczas cofania zaryłem autem w glebę tak mocno, że zastanawiałem się, czy w ogóle dziś gdzieś jeszcze dojedziemy…
Aż tu nagle jest!
Znajoma przyjazna droga, znajomy łagodny zakręt, znajomy śliczny mostek, znajome miłe oczom gospodarstwo ze znajomą piękną szklarnią i znajomy wjazd na fajny znajomy camping ze znajomą budką witającą pięknie gości. Dokładnie o 15.34 czasu polskiego!
http://www.internazionalefirenze.floren ... ge.com/it/ Dzień zakończyliśmy skacząc dziko do basenu…
obserwując zaloty amerykańskiej młodzieży i zajadając parówki z lidla. Dzieci jeszcze latały po campingu i oblewały się wodą, graliśmy w kometkę i w ogóle było super wakacyjnie!
A trzeciego dnia, to już wiecie o czym będzie, co nie?