Przebywanie na terenie hotelu zaczęło nas nudzić, bo ileż można się wylegiwać na plaży lub nad basenem.
Fakt, że rafa jest piękna, ale oglądanie jej na okrągło przestaje bawić.
W związku z tym zdecydowaliśmy się na jeszcze jedną wycieczkę.
Tym razem nasz wybór padł na
Kolorowy Kanion.
Wycieczka zaczęła się o godzinie 6 rano, kiedy to przyjechał po nas do hotelu jeep.
Odebraliśmy z recepcji przygotowany dla nas prowiant i ruszyliśmy w drogę.
Na szczęście nie musieliśmy jeździć po innych hotelach w celu zabrania uczestników, bowiem wszyscy (7 osób) byliśmy z tego samego hotelu. Jedynie na parkingu poza miastem czekaliśmy około 10 minut na drugiego jeepa, z którym mieliśmy stworzyć konwój.
Podczas czekania obserwowaliśmy dzikie wielbłądy, które posilały się w śmietniku ustawionym na tyłach stacji benzynowej.
Oprócz nas w jeepie jechał oczywiście kierowca oraz ochroniarz z bronią.
Naszym przewodnikiem ponownie był Magdi (ten, który był z nami na Górze Mojżesza), ale on jechał w drugim jeepie razem z pozostałymi czterema uczestnikami wyprawy.
Kolorowy Kanion położony jest w górach Synaj około 180 km od naszego hotelu w Sharm el Sheikh. Podróż trwała jakieś 3 godziny.
Najpierw jechaliśmy główną drogą prowadzącą do granicy z Izraelem.
Potem auta skręciły z głównej drogi w lewo, ale dalej jechaliśmy drogą asfaltową.
Potem zjechaliśmy z asfaltowej drogi i jechaliśmy już po bezdrożach pustyni.
W pewnym momencie jeepy zatrzymały się przy siedzącej pod rachitycznym drzewkiem kobiecie, która pilnowała stadka kóz.
Dobrze że mieliśmy trochę jedzenia przy sobie, to kozy miały wyżerkę.
Psy nie są zbyt często spotykane w Egipcie. Tam raczej koty są bardzo popularne i hołubione.
Te pilnujące stadka były piękne, natomiast inne, które widywaliśmy w Egipcie niestety były bardzo zaniedbane i głodne. Na przykład ten, którego widzieliśmy po drodze na stacji beznyznowej. Bardzo przykro było na nie patrzeć.
Po 20 minutach ruszyliśmy dalej. I właśnie w chwili odjazdu za naszym jeepem nagle pojawił się osiołek, który próbował nas dogonić wołając: „jeszcze ja, jeszcze ja, też chcę coś zjeść„. Ale nasz kierowca już się nie zatrzymał. Szkoda nam było tego osiołka. Takie miał smutne oczy.
Natomiast nasz kierowca zaczął się przed nami popisywać, prowadząc samochód nogami.
Pewnie taki popisy uskutecznia przed każdą grupą, bo miał w tym sporą wprawę.
Po chwili zajechaliśmy na mały płaskowyż i tam skończyła się nasza podróż jeepem.
Znajdują się tutaj niewielkie zabudowania. Można tam było skorzystać z toalety.