Dam sobie spokój z fotkami, bo jak mnie wywala to jest za upierdliwe. Przejdę do tekstu.
Jak to z Izraelem było...
Była sobie końcówka 2015 r. Znajomi proponują wyjazd do Izraela w lutym 2016 (tani lot).
JA- Gdzie?!! - Mowy nie ma, nie jadę. Mąż o dziwo ma ochotę (to jego kolega jeszcze ze studiów i bardzo się lubią, choć mieszkamy w różnych miastach). Zwykle na wyjazd jest ciągnięty bez mała na łańcuchu
. Wymownie pukam się w czoło i skutecznie wybijam mu to z głowy. – Absolutnie tam nie jadę.
Znajomi dociekają – ale dlaczego nie chcesz.
Po pierwsze - mam duże obawy, by nie powiedzieć wprost - boję się
Po drugie nie będę się tam pchać dla jednej Jerozolimy, a Morze Martwe też odpuszczę (takie miałam ogólne wyobrażenie).
Po trzecie - drogo.
Po czwarte – widok uzbrojonych żołnierzy będzie źle na mnie wpływał, nie będzie pełnego relaksu. Będzie się czuć zagrożenie.
A teraz:
Ad. 1 - oparte na ogólnym przeświadczeniu, chyba z czasów gdy tam faktycznie było niebezpiecznie, a nie na konkretach. Zanim zaczniecie tak twierdzić zorientujecie się choć trochę w aktualnej sytuacji. Oczywiście nie mówię, że jest tam super bezpiecznie, ale tragedii też nie ma (my czuliśmy się bardzo dobrze)
Ad 2 – Jerozolima jest wspaniała, klimatyczna, ale Izrael ma o wiele więcej do zaoferowania. Widoki- szczęka zbierana z podłogi nie raz
Ad.3 - No drogo jest, ale w marketach można trochę promocji upolować, a w dzielnicach arabskich taniej zjeść.
Ad.4 - Ogólnie wojska, policji oraz baz wojskowych widać dużo, ale to na mnie wpływało raczej uspokajająco (o dziwo). Najwięcej patroli i bramek jest w Jerozolimie. Raz o mało zawału nie dostałam (wojsko). To będzie na początku relacji, więc nie będę tu tematu rozwijać.