2 tygodnie od powrotu minęły, rzeczywistość powakacyjna opanowana najwyższy czas na relację
Nasza 3 tygodniowa eskapada na samo południe Włoch rozpoczęła się 15.06 - w Boze Cialo czyli w czwartek - cel San Lorenzo koło Pachino samo południe Sycylii. Do przejechania w jedną stronę bagatela 2650 km
Samochód roczny z LPG, czyli jest szansa że polowy majątku nie zostawimy na stcjach benzynowych
Dzień pierwszy-start zaplanowany na 6-ą ale jak to z pakowaniem bywa w godzinę nie dalismy rady się uwinąć. Stresu nie ma do przejechania mamy tego dnia mamy tylko okolo 1200 km nad jezioro Garda. Droga oczywiscie przez Niemcy - startujemy z przedmieść Poznania na autostradę i dalej przez Zieloną Górę do przejścia granicznego w Łęknicy. Trasa jak na polskie warunki bardzo dobra - droga pusta, nie trzeba nadkładać drogi przez Świecko. Na granicy ostatnie tankowanie polskiego gazu i ruszamy. W okolicach Bad Muskau, Weisswaser i Bautzen czujemy się jak w Chorwacji-nazwy dwujęzyczne oprócz niemieckiego na tablicach widnieją napisy w języku serbołużyckim (bardzo chorwackopodobne). W Bautzen wjeżdżamy na autostradę i rozstaniemy się z nią dopiero na Sycyli za Siracusą.
Droga mija szybciutko - prędkość jak na Niemcy umiarkowana 150-160 km/h, jedyne urozmaicenie to wypatrywanie stacji z gazem - w Niemczech LPG jest coraz powszechniejsze ale niekoniecznie przy autostradach.
Taki scenariusz byl przewidywalny-zjeżdżać na boki nie zamierzam bo w baku jest 60 litrów benzynki
Jedziemy od Chemnitz mało uczęszczaną autostradą A 93 przez Regensburg - w odróznieniu od A9 przez Norymbergę jest po prostu pusciutka co w czasie rozgrywania w Niemczach Mistrzostw jest nie bez znaczenia. Trochę dłuższy postój mamy za Monachium już po poludniu-większe jedzonko, tankowanie gazu, zakup austrackiej winietki i w drogę. Po godzince jesteśmy juz w Austrii-coraz bliżej Insbrucku:
Fala upałów w Europie ma się dopiero rozpocząć więc alpejskie szczyty witają nas śniegiem:
W rejonie Innsbrucka autostrada jest trochę rozkopana ale szybko wjeżdżamy do Włoch. Gdyby nie punkty poboru oplat przed Brennerpas ciezko by to było zauważyć. Na pólnocy Włoch architektura też jest typowo austriacka-do tego ze względu na liczną mniejszość nazwy są dwujęzyczne.
Od granicy do pierwszego noclegu nad jez. Garda mamy jescze około 250 km - czas dobry nie ma jeszcze 18-ej. Około 100 km od granicy pierwsza stacja we Włoszech z GPL (tak oni oznaczają LPG). Tankowanie, WC i kawka i do przodu. We wloskich alpach choć bylo ciepło to strasznie wiało - zastanawiamy się czy nad Gardą też będzie pogoda windsurfingowa-na szczęście obawy się niespelniły.
Przed 20-ą prowadzeni za rączkę nawigację GPS (Destinator PN) grzecznie zjeżdżamy z autostrady, uprzednio uiszczając oplatę (okolo 12 euro + wcześniej 8 za przełęcz Brenner).
Camping nad Gardą wstępnie namierzony - na poludnie od miejscowości Lazise. nie jest to najpiękniejszy rejon tego jeziora ale blisko autostrady - a w końcu to nocleg tranzytowy.
Nocujemy na campie La Palma, 23 euro za dobę - jak na Włochy nienajgorzej. Namiot rozbity ekspresowo, potem prysznic, jedzonko, piwko dla kierowcy na lepszy sen i około 22-ej dzielnie zasypiamy.
Pobudka niezbyt wcześnie - o 8-ej, szybkie zwinięcie namiotu, śniadanko i pamiątkowa fotka-niestety nad Gardą widoczność była fatalna więc zdjecie zrobione tylko w celach dokumentalnych :
Dzień drugi-piatek ruch na włoskich autostradach duży ale jedzie się nienajgorzej. Wstępnie zakaldamy że nocujemy za Neapolem w Pompejach. Plany te później zweryfikujemy co się niestety zemsciło-chcieliśmy w sobotę być jak najbliżej Sycylii by szybko zaokrętować się w apartamencie bo 17.06 moja Monika miala urodziny więc szkoda było tego dnia na podróże.
Mimo korka we Florencji i fatalnego stanu autostrady między Bolonią a Florencją szybko mijamy Rzym i jeszcze szybciej dojeżdżamy do Neapolu. Była zaledwie 16-a stąd też ten pomysł by jechać dalej.
Schody zaczynają się za Salerno - bo autostrada kalabryjska jest od wieków remontowana - 40 km odcinek jedziemy non stop w korku tracąc minimum póltorej godziny-tego czasu nam potem zabrakło przy poszukiwaniu kempingu.
Po lustracji atlasu (papierowy też mamy ) stwierdziliśmy że noclego poszukamy w rejonie Pizzo-raz że już nad morzem, dwa na mapie sa zaznaczone campy.
Ma południu ściemnia sie znacznie szybciej niż u nas więc jeszcze nie zdążyliśmy wyjechać z gór a zaczyna robić się szaro. Gdy dojeżdżamy do Pizzo robi sie juz całkowicie ciemno. Szukamy kempingu - tubylcy nie za bardzo zorientowani, robi się nerwowo - wreszczie odnajdujemy znak prowadzący na jakiś kemp-grzecznie jedziemy wg. wskazań choć okoliczne knieje zupelnie nie wskazują na to że może się coś w nich znajdować-przeczucia okazują się prawdziwe - po wyglądzie bramy i budki na wjeździe widać że kemping istanial tam może za Mussoliniego
Trudno szukamy dalej, cierpliwosć skończyla się nam około pólnocy. Szybka decyzja - jedziemy dalej a za jakiś czas zdrzemniemy się jak za dawnych lat na stacji benzynowej.
Tym sposobem docieramy prawie na sam czubek buta-przed 2-ą w nocy zmęczenie jest już zbyt duże by jechać dalej - ladujemy na oświetlonej stacji Esso z barem i sporym parkingiem. Zasypiamy natychmiast - pobudka gdzieś o 5-ej - jest jeszcze ciemno (tak tak róznice z Polską są ogromne), małe espresso w barze, ciepla kanapka i ruszamy na podbój Sycylii
Dzień trzeci - do Villa San Giovanii skąd odplywają promy mamy niespelna godzinę drogi. Tankujemy gaz i szybko dojeżdżamy do uśpionego miasteczka. Kasa biletowa już czynna - płacimy 40 euro za prom (bilet w dwie strony) podjeżdżamy na terminal, o tej godzinie o kolejkach nie ma mowy, prom czeka na pokładzie może 10 samochodów.
Po chwili odpływamy rejs jest krótki coś około 20 minut-cieśnina Messyńska nie jest zbyt szeroka. Po wypiciu tym razem machiato - wychodzimy na poklad i "zalapujemy sie" na wschód słońca nad Kalabrią:
Szybko lądujemy w Messynie- 3 co do wielkości miasto Sycylii jeszcze śpi-nic dziwnego jest gdzieś 6.30 a to w końcu sobota.
Kierujemy się na autostradę do Catanii czyli na południe Sycylii, żebyśmy poczuli się swojsko po wjechaniu na autostradę ukazuję się ten o to widok:
Trochę tych cudów polsko-włoskiej motoryzacji jeszcze tam jeździ
Po około 60 km po prawej stronie ukazuje się krolowa Sycylii czyli...Etna:
Jeszcze przyjdzie czas na poznanie wulkanu, na razie cel nr jeden dotarcie do apartamentu i prysznic
Spieszyć za mocno też się nie możemy bo zameldować się zgodnie z instrukcjami Interhome możemy dopiero po 15-ej.
Po minięciu Catanii i Syrakuz na miejsce docieramy dużo szybciej gdziś okolo 10-ej. Do 15 nie mamy zamiaru czekać ale trochę czasu na posprzątanie apartamentu gospodarzom trzeba dać
Postanawiamy sobie zatem popiknikowac na plaży - temeratury tego dnia są jeszcze umiarkowane okolo 30 stopni więc jest sympatycznie.
Około 13 na plaży robi się juz nudno i gorąco postanawiamy krótko objechać okolicę i zameldować się w apartamencie. Region gdzie mamy mieskzać to jedna z najspokojniejszych części Sycylii-turystów zagranicznych nie widać wcale - Włosi przyjadą tu pewnie w sierpniu. NA razie pustawo, na plaży długiej, szerokiej i piaszczystej zaledwie kilka osób.
Wcześniejsze "uderzenie" do apartamentu jest dobrym pomysłem-gospodyni czeka na nas nie ma więc problemu. Apartament zaskakuje standardem in plus z salonem mamy 3 pokoje, kuchnie w pełni wyposażoną i świetną łazienkę. Najlpeszy i tak jest taras - gdy będziemy na miejscu 90 procent czasu spędzimy właśnie tam.
Po dogadaniu się na migi z gospodynią (Włosi a Sycylijczycy szczególnie inastrannych języków raczej nie kumają ) szybkie rozpakowanie auta, potem prysznic i popołudnie spędzamy na świetowaniu urodzin
Żeby nikogo nie zanudzić opowieść będzie dawkowana, część pierwsza czyli podróz właśnie się skończyła