Bojowy dziadek, zbyt wąska brama i Cefalu.
Dalej jazda szła gładko, z autostrady zjechaliśmy na SS113 w okolicy Cefalu podjechaliśmy pod kemp (kolejny polecany w przewodniku). Są tu dwa kempy, jeden przy drugim widać, że prawie puste. I tutaj gały nam wyszły!!! No bo podczas naszych urlopów to pewnie obejrzeliśmy ze 150 kempów, a spaliśmy na pewno na co najmniej 50..., ale po kolei! Zajeżdżamy, zatrzymujemy samochody przy ogrodzeniu w pobliżu bramy (otwartej), na plastikowym krzesełku drzemie starszy pan, recepcji brak. Wysiadamy - 6 kobitek i 2 facetów (ja to mam dobrze na tych urlopach
, jak już Monte wspominał... Ja jak zwykle stoję przy samochodach, panie + Luk ruszają w kierunku pana. Bondzirno, heloł, dzień dobry
Pan się budzi. Gramoli się z krzesełka i... wpada w furię! Drze się jak opętany! Ale o co chodzi?! Usiłujemy mu wytłumaczyć, że chcemy, jak zwykle obejrzeć kemp! Zero kontaktu z rzeczywistością! Kompletnie nie wiemy o co chodzi! Mamrota zupełnie niezrozumiale, nie da się wychwycić praktycznie nic. Podniósł nam ciśnienie
. Odwróciliśmy się na pięcie i idziemy na drugi kemp, tzn. oni idą a ja siadam na maskę samochodu. Czyli zostałem sam
, a dziadku leci do mnie i mnie normalnie przegania! Coś tam zrozumiałem, że on jest właścicielem kempu... Spokojny człowiek jestem, ale to już przeginka! Podniosłem się z tej maski samochodu... i też zacząłem się drzeć! A ubaw miałem, no bo ani on nie rozumiał mnie, ani ja jego!:););) Kląłem jak szewc, rozglądając się czy moi aby już nie wracają
. Dziadku wybałuszył oczy i wymiękł. Poleciał do siebie, zamkną bramę... Luk chyba jednak mnie słyszał (kurde, ale niepedagogicznie...;;) ), bo przybiegł z odsieczą no i pośmialiśmy się razem, a dziadku obserwował nas bacznie. Panie wróciły, kemping nie spełniał wymogów
. Pomachaliśmy wesoło panu i trąbiąc obficie pojechaliśmy dalej. No i wychodzi na to, że nie można budzić starszych panów
Za Cefalu droga biegnie blisko morza, wije się jak Jadranka
pięknie!
Przed Castel di Tusa miałem zaznaczony kolejny kemp. Jest. Stromy zjazd kilkumetrowy trawers na zboczu, miejsca na namioty, stroma skarpa, kamienista plaża, widok na wyspy liparyjskie... bajka!!! Warunki też całkiem przyzwoite, pustawo wiec pan proponuje dużą zniżkę no i nikt nie krzyczy
. Zostajemy! Jedyny problem to brak sklepu, ale do Castel tylko 5 km.
Namioty rozbite tuż przy barierkach
takie miejsca są rewelacyjne! Myk, dwa kroki i na plażę do morza, pod prysznic... itd., itp.
Plaża była dość kamienista więc okupowaliśmy tzw. 'solarkę'. Duże fale, fajna zabawa. Trochę opalania, długi spacer wzdłuż wybrzeża, zero ludzi, pięknie.
Czyli całe popołudnie i następne przedpołudnie na plaży, a po obiedzie wycieczka do Sperlingi i Nicosi w głąb wyspy. Aaa... i wspomnę jeszcze, że z pieczywem na śniadanie to lekki problem był
. Rano wskoczyłem w samochód, tak około godz. 8 i podjechałem do Castel. Znalazłem z 5 otwartych barów, fryzjera, sklep ze sprzętem plażowym, pocztę, aptekę... spożywczaka ani widu
. W końcu podjechałem pod takie duże coś co mogło być marketem. Szczelnie pozasłaniane roletami i żaluzjami... hmmm. Ani żywej duszy! Godzina 8.50!!! pokręciłem się chwilkę i pojawili się jacyś ludzie
otwierają, ale pieczywa jeszcze brak, będzie za 10 minut, no było za 20
, ale w sumie chleb kupiony
. Po godzinie 14 ruszyliśmy na wycieczkę. Tuż przed Santo Stefano zjazd na SS117, niesamowita estakada (strasznie wysokie betonikowe nóżki...), a to przecież nie autostrada, a zwykła 'krajówka'. Przyznam, że te wszystkie rozwiązania komunikacyjne robią na mnie zawsze ogromne wrażenie! Dalej droga pięła się coraz wyżej, raz szerzej, raz wąsko, spore fragmenty drogi w remoncie, osuwiska... coraz wyżej (prawie 1100 mnpm!). bardzo malowniczo! W końcu jakiś drogowskaz na Sperlingę w jakąś boczną dróżkę. A my nauczeni niedawnymi doświadczeniami
;);) oczywiście w nią skręciliśmy... no bo życie byłoby nudne! Tempo jazdy spadło
owce, kozy, krowa... plątające się przed samochodami, osuwiska, garby i takie tam
. W każdym razie jechać się dało. W miasteczku atrakcją jest średniowieczna twierdza na szczycie skały. Fajne miejsce, zaglądnęliśmy chyba we wszystkie zakamarki.
Oprócz nas nie było żadnych turystów
Droga do Nicosi była równie karkołomna i ciekawa, bardzo stromo, ale samo miasto jakieś takie trochę dziwne. Plątanina ulic, duży ruch i zgiełk! I tylko tubylcy. Mieliśmy wrażenie, że wszyscy bardzo uważnie się nam przyglądają. Także usiedliśmy tylko na wieczorną kawę w knajpie i ponieważ robiło się już całkiem ciemno to ruszyliśmy w drogę powrotną.
Na kolację zajechaliśmy do przyjemnego zajazdu przy drodze. Ja nigdy nie spamiętam nazw potraw które zamawiamy, ale jedzenie było pyszne
Kolejny dzień to podobny schemat. Do południa plaża, a później Cefalu.
Wjechaliśmy w miasto i nagle, bez ostrzeżenia
, szeroka asfaltowa jezdnia zmieniła się w wąską brukowaną uliczkę, oczywiście jednokierunkową, ale wszyscy jechali, to i ja jechałem... W końcu stwierdziłem, że jesteśmy na starym mieście i trzeba się jakoś wyplątać, bo nie ma gdzie zostawić samochodów. Uruchomiłem swój zmysł orientacji, bo Jola oczywiście kompletnie zgłupiała
. No to w prawo, w lewo, 2x w prawo i już widać naszą 'asfaltówkę'! Wąsko okrutnie, ale się da
, lusterek jeszcze nie trzeba składać, ale widzę, że Iwka już wysyła przed siebie pomocnika z załogi, bo nie jest pewna czy zdoła się przecisnąć... No jak to tak? Ja się zmieściłem, zmieszczą się i oni
! No i do asfaltu zostało 5 metrów, ale pojawił się krótki, ciasny, zakręt 90 stopni... czyżby nasze fury były za długie... do tej szerokości
;);). Lusterka czas złożyć! Złożone. Upss... nie zmieszczę się... Upssss... pilot nie może wysiąść - za wąsko
. Cofamy może z metr, dalej się nie da, bo za Iwką już korek! No to jeszcze raz, Luk wisi w oknie i się drze, że na prawych drzwiach nie mam już nawet milimetra rezerwy! Cofamy... metr. Zeszli się miejscowi, pomagają. Z tyłu z przodu, każdy coś wykrzykuje. Skupiłem się na jednym, z przodu
. Cyk, pyk, do tyłu, do przodu, 6x w prawo 8x w lewo... i już byliśmy na asfalcie. Trwało to z 10 minut!!! Odrobina lakieru została na ścianie, ale obyło się bez wgnioty
. Pięknie podziękowałem panu, pan poszedł, ale przyszła Iwka i stwierdziła, że ona swoim nigdzie nie jedzie!!! Korek oczywiście rósł. Nawet policja cierpliwie czekała i o dziwo, nikt nie trąbił... wsiadłem w Skodzinę nr 2, kolejny prowajder się pojawił, znacznie sprawniejszy od poprzedniego, a i ja już doświadczony
. Poszło gładko, bez zostawiania lakieru na ścianie.
Troszkę się spociłem, ale to wszystko przez ten upał
. Pojechaliśmy na odległy parking przy porcie. No i w miasto. Widoczkowo extra! Ogromna skała górująca nad miastem, starówka nad samą plażą, sielankowa atmosfera, najlepsze lody jakie kiedykolwiek jadłem
Sporo turystów, jakoś tak sympatycznie i ciekawie. No, może trochę za dużo wszechobecnego handlu.
Ale za to panie były usatysfakcjonowane, bo jakieś zakupy 'jubilerskie' poczyniły
Wieczorem przy winku trzeba było podjąć decyzję odnośnie końcówki pobytu na Sycylii
z jednej strony nie chciało się nam ruszać z tego kempu, a z drugiej bardzo chcieliśmy popłynąć na którąś z Wysp Liparyjskich...