...ło Jezu, wobec takiej sytuacji
zwlekam sie z łóżka i do roboty...
Gomme, żużel i Taormina.
Po obiedzie trzeba było zakończyć sprawę opony. Wsiedliśmy w samochód i po 2 minutach jazdy zatrzymaliśmy się przy pierwszym warsztacie. Pan niestety nie zajmował się ogumieniem i nie mówił po angielsku, ale oczywiście udało się wytłumaczyć o co nam chodzi
żywo gestykulując powtarzał 'gomme, gomme, gomme' no dobra guma to guma, ale gdzie?! W prawo? W lewo? Daleko? Jasna cholera! Jedna odpowiedź... 'gomme'... a on tak machał rękami, bo chciał nam pokazać mini tabliczkę 'gomme' jakieś 100 metrów od jego warsztatu...
. W 'gomme' starszy facet spojrzał na dziurę i od razu zaproponował nową oponę! Cóż robić jak nie ma innego wyjścia
cena na szczęście była przyzwoita, a po zdjęciu opony z felgi okazało się, że jest od środka strasznie pocięta co w sumie wcale mnie nie zdziwiło. Felga nie ucierpiała. Dobrze, że namówiłem Iwkę przed wyjazdem na zakup Kleberów, bo okazało się, że jest ich tu sporo i nie ma problemu z tym samym modelem...
Wieczór postanowiliśmy spędzić w Taorminie. Naczytałem się jakie to problemy są z zaparkowaniem tam samochodu, więc postanowiliśmy podjechać autobusem. I to nie był dobry pomysł! Autobus jechał jakimiś zakamarkami strasznie długo, a bilety kosztowały tyle co parking... Nic to! Taormina jest piękna... i niesamowicie stroma! Wjazd do niej serpentynami - estakadami, potem wąskimi uliczkami na stare miasto
.
Trzeba przyznać, że miasteczko jest ciekawie położone! Trzeba też przyznać, że daliśmy ciała decydując się na transport autobusowy
. Mimo dużej ilości turystów na starym mieście czuje się swoisty, przyjazny klimat. Nie rozpisuję się, wrzucam parę zdjęć.
...akcent polski
...akcent opolski
Ograniczyliśmy się z konieczności czasowej do ścisłego centrum i szybkiej pizzy w jednej z tysiąca knajp. Spacer rozpoczęliśmy od strony Bramy Mesyńskiej dalej Corso Umberto do bramy Katańskiej... Oczywiście, a raczej tradycyjnie natrafiliśmy na dwie pary nowożeńców, a także na akcenty polskie i opolskie
.
Ostatni autobus w kierunku naszego kempu odjeżdżał jakoś po godz. 23 i szybko trzeba było się ewakuować
. Na przystanku - siwy dym!!! Masakra jakaś!!! Silna, duża grupa rosyjskojęzyczna obstawiła strategiczne miejsca wzdłuż krawężnika, podjechał malutki autobusik, wypuścił pasażerów... i odjechał! Jestem pewien, że gdyby akcja nie rozegrała się tak szybko... to rosyjskojęzyczni powybijali by szyby lub też opanowali autobus
. No miny mieliśmy niewesołe, ale za 10 minut podjechał ten sam kierowca 3x większym autobusem
.
Następnego dnia rano grupa 4-osobowa spakowała lekki ekwipunek i ruszyła w kierunku Etny
, o której istnieniu coś tam słyszeliśmy
. W miejscu gdzie teoretycznie powinna być... kłębiły się chmury. Droga była prosta
tzn. dobrze oznakowana, ale oczywiście serpentyniasta! Uwielbiam takie drogi, a że było pusto to gazu nie żałowałem. Do pionu postawił mnie Luk, który źle znosi zakrętasy.
Dojechaliśmy do wielkiego parkingu - busy, autobusy, kampery... 6 euro. Parę metrów dalej początkowa stacja kolejki linowej. Bilet tylko na wyciąg kosztuje 27,50 euro, jeżeli ktoś chce dalej/wyżej podjechać wielkim terenowym autobusem, to 55,00 euro
. Ponieważ pogoda była bardzo kiepska, to stwierdziliśmy niestety, że o szczycie możemy tylko pomarzyć
. Wpakowaliśmy się do mocno sfatygowanego wagonika, widoki, przyznam, bardzo ciekawe! Pierwszy raz byliśmy na czynnym wulkanie!
W górnej stacji kolejki spory tłok, ale większość ludzi pakuje się w autobusy. Można tu obejrzeć wystawę zdjęć różnych erupcji Etny, starych i nowych, na ścianach monitory pokazujące film o tej samej tematyce. My rozpoczęliśmy naszą wędrówkę w chmurach w kierunku Torre Filesolo. Naokoło tylko skały i żużel! Ani jednej roślinki! Szaro, księżycowo, pył wzniecany przez autobusy. Droga wije się dosyć łagodnie w górę, zakręty często ścinaliśmy i wtedy trochę dawała się we znaki wysokość! Gdzieniegdzie widać było spore ilości śniegu przysypanego żużlem. Jedyne życie jakie zaobserwowaliśmy to biedronki i bezpański, ale sympatyczny psiak...
Po 2,5 godz. spaceru dotarliśmy do Torre, przystanku końcowego autobusów. Etny nie ma
tzn. prawdopodobnie jest, ale jej nie widać... Ruszyliśmy w kierunku starej kaldery, nie było na szczęście tłoku. Wszędzie opary i chmury, dziwne dziury
, bardzo malowniczo.
Chwilami od czasu do czasu wiatr na krótkie momenty przeganiał chmury i chyba widzieliśmy szczyt
Etny! Zejście w dół to expres!
Wspomnę jeszcze, że w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy jakiejś skromnej stacji benzynowej i przy okazji tankowania wypiłem najlepsze cappuccino (wiem, wiem, cappuccino Włosi piją tylko do południa
) podczas całego urlopu! Mniam! Ekspres do kawy od razu zwrócił moją uwagę! Jestem pewien, że pamięta czasy II wojny światowej
. Na Kempie oczywiście trwała sielanka, a panie były mocno przypalone...
.