Odcinek 40 – Pustinja Blaca i co dalej– 2018-09-14
Kot, z którym zabawiałem się w końcu poprzedniego odcinka ożywił się słysząc „mis mala mis, mis mala mis”. Nie mam zielonego pojęcia, cóż te słowa dokładnie oznaczają, być może jak wspomina ruzica jest to normalne kici kici. W każdym razie kot natychmiast poleciał do przewodnika… Bramę otworzyła czekająca na Zorana jakaś kobieta – ciekawe, czy ona tam spędza sama noce…
Tak sobie myślę, że Katerina słynąca z wielkiej miłości do Chorwacji Pustinję Blaca opisze zwłaszcza zdjęciowo o wiele lepiej, a ja tylko parę słów o niej samej.
Z drugiej strony zdjęciowo – hm… To może być trudne ponieważ od samego początku zwrócono nam uwagę, że fotografowanie jest „w zasadzie” zabronione… Weszliśmy tuż po 9-tej jako pierwsi i to był w zasadzie strzał w dziesiątkę chociażby z tego powodu, że zostaliśmy oprowadzeni przez Zorana od razu i jedyni. Ale może po kolei…
Zanim Zoran posprawdzał czy wszystko jest na miejscu, może zjadł coś, nie wiem, my pokręciliśmy się po dziedzińcu tego przybytku.
Wyszliśmy po schodkach na wyższą partię napotykając na pozostałości po kamiennych ulach
(pokazywałem je w relacji z roku 2017 i jeszcze pokażę je w jednym z następnych odcinków). Obfotografowaliśmy co nieco, wszak nie będzie więcej zdjęć….
Zaszliśmy do kasy biletowej
Gdzie poinformowano nas, że opłatę uiszcza się po zwiedzaniu – teraz mogliśmy kupić przewodniki etc
Wypatrzyłem na ścianie
Zasady obowiązujące mnichów
(teraz wiem skąd się wzięło pkt 1 szef ma zawsze rację, pkt 2 jak nie ma racji patrz pkt 1)
Zerknęliśmy na miejsce w którym można po zwiedzaniu odpocząć i zdegustować lokalne wino i rozpoczęło się jednoosobowe przedstawienie w wykonaniu Zorana. Powiem tak. Gość jest niesamowity. Kiedy usłyszał od nas, że dla całej czwórki lepszy byłby język angielski natychmiast rozpoczął opowieść po angielsku aby po 3 zdaniach przejść na angielsko-chorwacki, po czym płynnie z chorwacko-angielskiego przeszedł na chorwacki i… może ze 4 razy w czasie całego oprowadzania przypominał sobie, że może oni jednak prosili o angielski… Nam z Kateriną to zupełnie nie przeszkadzało a w imieniu innych wypowiadać się nie będę…
Jego opowieści były spójne a sposób oprowadzania mimo, iż nie był chronologiczny, dał dużą wiedzę o tym miejscu. Co nieco z jego opowieści:
W 1550 lub 1551 r. dwóch glagolskich mnichów Matej Tomasevic z Duce i Grgur Martinovic z Zvecan, uciekli przed Tureckim najazdem z Poljicy. Mnich Don Juraj Drvodilic z Nereziscy, przekazał im zaniedbaną ziemię w okolicy jaskini Ljubitovic, gdzie pod ogromnymi skałami znaleźli schronienie. Wówczas do jaskini można było dotrzeć tylko pieszo, wąską ścieżką przez kanion, co sprzyjało schronieniu..
W międzyczasie Zoran oprowadzał nas po korytarzykach pokazując a to skrzynie, a to sposoby przechowywania żywności, a to w końcu miejsce, od którego się wszystko zaczęło
Palenisko na powyższym zdjęciu jest w miejscu, gdzie była ta właściwa jaskinia – oczywiście wszystko zastało przebudowane, dobudowane, więc wróćmy do opowieści Zorana, bo to jest w sumie taka trochę opowieść „od pucybuta do milionera”
Przez pierwsze 15 lat można powiedzieć obudowywano jaskinię w taki sposób aby się zabezpieczyć od zimna, wiatrów, mrozu. Później (1565 rok) mnisi otrzymali od księcia Brača całą dolinę Blaca aż do morza do zatoki zwanej wówczas przez bracian zatoka Popova. Dalsza rozbudowa terenu przy jaskini, to jak na mnichów przystało w latach 1588–1614 budowa kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Wniebowziętej.
Niestety Zoran nie wytłumaczył w jaki sposób, bez komórek i internetu dwaj mnisi potrafili w krótkim czasie tak eksplozywnie rozwinąć teren a jedynie poinformował, że już wkrótce biskup Hvaru zezwolił im na budowę „pustelni”, w której będą mogli „mieszkać, modlić się, konsekrować i pokutować… a nadto będą mogli przyjmować w swoje szeregi tych z zewnątrz, których zechcą tam dołączyć. Tak się też stało, a członkami zboru zostawali kapłani i świeccy, którzy ostatecznie otrzymywali status współbraci. Głową zboru – nie mylić z zarządzającym całą pustelnią od strony finasowej - zostawał z reguły jakiś starszy, wybierany na trzy lata, z możliwością ponownego wyboru, a jego zadaniem było załatwienie wszystkich spraw wspólnych. Palenisko, które po takiej opowieści musiałem przecież udokumentować, było centrum pustelni, gdzie kapłani gromadzili się, debatowali i podejmowali decyzje. Ogień nigdy nie zgasł, z wyjątkiem krótkich chwil na Wielki Czwartek.
Kolejnym pomieszczeniem, w którym zatrzymaliśmy się na dłużej było pomieszczanie klasy. Trzeba przyznać, że z dalszych opowieści wyniknie, iż to, na co szef zakonu kładł największy nacisk była jak największa samowystarczalność. Skoro pojawiali się współbracia, również świeccy, którzy przecież tam pracowali a nie tylko się modlili, to mieli oni dzieci. A skoro tak, to po co pozwalać tym dzieciom szukać szkoły i być może w przyszłości odejść, jak można je uczyć na miejscu i mieć z ich wykształcenia w przyszłości pociechę. Pociecha z pociech…
Jak widzicie klasa mała, ławki ciasne, pomieszczenie niskie ale okazuje się, że fama o dobrym poziomie kształcenia, a może po prostu jej bliskość sprawiła, że do klasy zaczęły też przychodzić dzieci z 4 ówcześnie okolicznych miejscowości – Dragovode, Obrsje, Smrka i jeszcze jednej, której nazwy niestety nie zapamiętałem (to była chyba Kruska – ale uznajmy, że mogę się mylić - dziś ich nie ma, lub zostały pozostałości po nich)
Mnisi byli naprawdę niesamowicie sprytni. Dzieci te uczyli właściwie nieodpłatnie. Co to znaczy właściwie. Ano jedyną zapłatą była prośba o to, aby każde dziecko przychodzące do szkoły przynosiło ze sobą przynajmniej jedno polano do palenia… Gdzieś tam potem zrobię takie zdjęcie
Dla zobrazowania o czym tu piszę. W taki sposób przez cały rok dzieciarnia zabezpieczała mnichom drewno do paleniska…
W niektórych kolejnych pomieszczeniach Zoran zostaje z nami w taki sposób, że trudno zrobić zdjęcie, a nie chciałem tak na bezczela…
Ale opowieść o rozkwicie pustelni kontynuuje, więc uzupełniając o co nieco z sieci, nie wszystko bowiem z Chorwackiego płynnie rozumiałem, przedstawię ją…
Już w 1621 roku mnisi otrzymali potwierdzenie od biskupa Piotra Cedulina, że żyją zgodnie z zasadą zgromadzenia i że wszyscy dobrzy bracia są ze sobą powiązani. Rozporządzenie zostało zachowane w chorwackim przekładzie i w roku 1897 zostało wydrukowane we własnej prasie drukarskiej (!) Przez pustynnego szefa Don Nikolę Milicevicia – o nim później więcej.
W XVIII wieku bracia nabyli trochę ziemi, produkując około 600 baryłek wina rocznie, trzymając ponad tysiąc owiec, dziesięć wołów i osiem mułów. Ziemia była często uprawiana przez pracowników sezonowych z zaplecza Dalmacji. Pod kierownictwem Dona Ivana Nemčicia pod koniec XVIII wieku mnisi zainwestowali znaczne środki w handel morski, a mianowicie w zakup żaglowców „Madonna di carmine”, a następnie „Buon Viandante” – pisałem o tym w zeszłorocznej relacji tu https://www.cro.pl/brac-koniecznie-nawet-jesienia-t53220-90.html#p1913787
a następnie „Salvatore”. Warto również wspomnieć o tym, jak potężni byli pustelnicy. Mianowicie, kiedy Wenecjanie skonfiskowali ich i postanowili sprzedać ich ziemię, mnisi udali się do Wenecji i kupili ją całą.
Zoran snując opowieści przeprowadza nas przez pokoje zamieszkiwane przez mnichów. W tych pokojach zostały porobione kolekcje a to ubiorów, a to sprzętów, a to zegarków… Pokazuje nam pokoje, gdzie mnisi pracowali, ale tylko w niektórych robię zdjęcia.
Generalnie czuję się jak w jakimś bardzo starym muzeum, zaglądam do szuflad, gdy Zoran idzie do kolejnego pomieszczenia, wdycham zapach starych pergaminów, dotykam tych wszystkich wystawionych do oglądnięcia rzeczy, wczuwam się w atmosferę miejsca i czuję się bardzo dobrze. Bardzo polecam odwiedzenie tego miejsca…
Zoran niewiele mówił o trochę gorszym okresie pustelni. Jednak zapytany o to, jak to było, że niby mnisi, niby nie mający żon a co rusz wspominał o takim samym nazwisku kolejnego szefa popatrzył nam w oczy i rzekł, że to było tak, że zwykle szef szukał w rodzinie jakiegoś kuzyna i proponował, żeby ten kuzyn kształcił swojego syna na następcę… Kłóci mi się to trochę z wiedzą, że w 16 wieku trudno było wiedzieć o kuzynach zamieszkujących lądową Dalmację, ale przecież nie będę drążył, czy aby na pewno mnisi nie uprawiali nie tylko winogron….
Wracając do gorszego okresu finansowego pustelni... Upadek społeczności pustelni nastąpił za czasów następcy Nemcica, don Juraja Pauricia, który mieszkał poza pustynią, uwielbiał podróżować do włoskich miast, porzucił swoje życie i pracę na pustyni, nie chciał wyznaczyć następcy – no taka czarna owca…
W międzyczasie doskonale przygotowana do zwiedzania Katerina zapytała Zorana o historię z fortepianem… A historia była taka.
Otóż w przeciwległym do parkingu, z którego rozpoczęliśmy wyprawę do Pustleni, kierunku leży zatoka, dawniej nazywana Popova. Droga do niej wygląda tak!
Na początku XX wieku z Wiednia sprowadzono do pustelni fortepian koncertowy. Zgodnie z zapisami kapłani najęli dwunastu ludzi do przeniesienia go z Uvali Popovej do pustelni, co zajęło osiem godzin, i kosztowało 56 litrów domacego wina, tylko bowiem mogąc je pić rekruci podołali wyzwaniu…
Dużo więcej Zoran opowiadał o następcy Pauricia, a nim został Don Nikola Milicević z Zvecan, który był odpowiedzialny za nowe tempo i rozwój pustelni. Po suszy i powodzi w 1896 r. Milicević poczynił ogromny wysiłek, aby społeczność znów stanęła na nogi. Przebudował budynki, zbudował drogi dojazdowe, uregulował zaopatrzenie w wodę i otoczył posiadłość ścianą z rzeźbionego kamienia. Założył również nowoczesną kamienną pasiekę (roczna produkcja 15 kwintali miodu, a każdy ul miał swoją własną teczkę z zapisami. Powstała wówczas również szklarnia owoców cytrusowych – nie ma jej już dziś, ale miejsce w którym stała dalej jest wykorzystywane uprawowo
Don Nikola wzbogacił bibliotekę w liczne książki (dziś ponad 10 000 tomów), zakupił drukarnię z Mediolanu i rozpoczął drukowanie.
Zoran pokazał nam drukarnię, wydrukowane tomy i płynnie pokazując w tych zbiorach duże ilości różnych ksiąg o astronomii przeszedł do ostatniego zarządcy pustelni. W 1923 r. starszy Don Nikola został zastąpiony przez swojego siostrzeńca i imiennika Don Nikolę Milicevicię młodszego. Ten był wielkim miłośnikiem i profesorem astronomii, a jego prace naukowe zostały opublikowane w wielu czasopismach światowych. W pustelni założył obserwatorium, zakupił wielki teleskop, Zoran pokazał go nam złożonego, bo nie stoi na swoim dawnym miejscu. Ów teleskop był wówczas największy na chorwackiej ziemi. Co ciekawe, Don Nicholas umieścił swoją toaletę blisko teleskopu, więc można powiedzieć, że tak naprawdę nie chcąc przegapić niczego na niebie zaglądał w teleskop z sedesu.
To była dość kąśliwa i żartobliwa część opowieści Zorana i już na sfotografowanie sedesu przystał bez zmrużenia oka
Tuż obok, ale oczywiście nie tak, że można było z sedesu dosięgnąć uchwyciłem pozostałości po zamocowaniu teleskopu i samego Zorana
Dowiedzieliśmy się jeszcze o tym, jak chowani byli niektórzy co ważniejsi mnisi
Jak widzicie w wykuwanych w wapieniu jamach, w pionie, a jak jeden, że tak się wyrażę już się złożył to było miejsce na kolejnego, i że dzięki temu skały są tam tak żyzne, że i w kamieniu rośnie roślinność
Na koniec zostaliśmy wprowadzeni na chwilę do kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Wniebowziętej.
Został on zbudowany w stylu renesansowym, ale po pożarze w 1724 roku został przebudowany i rozbudowany w stylu barokowym a w późniejszym czasie dobudowano dzwonnicę.
I to był koniec wspaniałej podróży po pustelni. Gdy zeszliśmy zapłacić po 40 kun od osoby czekała już następna większa i zróżnicowana pod względem językowym grupa. Zoran zaraz ich zgarnął na kolejny "tour de la pustinja blaca" a my zakupiwszy po plastikowym kubeczku wina dla niekierujących rozsiedliśmy się pod daszkiem
Wyjęliśmy przywiezione kanapki i zaraz po próbie obronienia Kateriny od wściekle ją atakujących szerszeni wyszliśmy z winem z pustelni.
Poszliśmy na stok przeciwległy pustelni, aby zrobić parę tego typu zdjęć
Niektórym szło się wesoło
A potem się na chwilę rozdzieliliśmy – cóż – zbyt otwarty był sedes w pustelni – tak trafiliśmy u podnóża zwiedzonego moment wcześniej przybytku do pozostałości po zabudowaniach osób pewnie pracujących na rzecz mnichów, ale niekoniecznie mieszkających w pustelni
Parę zdjęć stamtąd…
Nie wiem po co ciągałem tam po chaszczach Mariolę
Bo nie tylko rosły tam takie nieszkodliwe rośliny
Ale było też mnóstwo pnączy z kolcami co zakończyło się rozoraniem kostki nad butem – na szczęście w podstawowym wyposażeniu plecaka były i nożyczki i plastry toteż po chwilowym odpoczynku ruszyliśmy w trasę powrotną mijając kolejne małe grupki zmierzających na zwiedzanie turystów.
Szło się nam nieco wolniej bo i lekko pod górę i w większej temperaturze, toteż były ze dwa odpoczynki. Ja oczywiście musiałem się odłączyć od grupy żeby pomyszkować po totalnie już zrujnowanej miejscowości, którą wówczas jeszcze uważałem za Obršje, ale patrząc na poniższą mapę:
gdzie:
1. to parking
2. to zabudowania Blacy
3 Drogovode - miejscowość, którą zaraz pokażę
4 i 5 dwie inne miejscowości z których dzieci chodziły do szkoły w pustelni...
muszę przyznać się do błędu - trafiłem do zrujnowanej miejscowości Dragovode:
Ale nie wiedzieć czemu mnie takie miejsca fascynują… A ta gęsta ciemnozielona roślinność
wygrywała koncert na milion pszczół
Byłem tak zafascynowany tą podróżą, że wyprysnąłem do przodu jak Marko Pantani nie zwracając uwagi na peleton… Zostawiając kontuzjowaną żonę na łasce Kasiek… Dopiero na parkingu zacząłem się zastanawiać co im się stało, że ja tu już jestem a ich nie ma, i nie ma… Już nawet zacząłem schodzić, ale pojawili się…
Było tuż przed południem… Żołądki domagały się pokarmu a do Peki w Dolu było za daleko, żeby nie jeść i jednocześnie za blisko aby planować jakieś oddzielne plażowanie, czy cokolwiek innego, ale co było dalej o tym w następnym odcinku