Odcinek 30 – Bol jakiego nie znaliśmy – 2018-09-10
Tej przygody miało w ogóle nie być. Po dwóch w sumie krótkich pobytach w Bolu w 2010 i 2017 roku nie byliśmy do tego miejsca w ogóle przekonani. Tego dnia jednak rankiem jakiś taki impuls… I tak trochę z przypadku, a trochę spontanicznie udaliśmy się w takie miejsce, które zrelacjonuję tym razem tylko pokrótce i bez jakiejkolwiek analizy. Powiem tylko, że to miejsce odwiedzić raz należy, aby wyrobić sobie zdanie. Tylko ze opinią to jest tak, że tylko „krowa zdania nie zmienia”
Zaraz po wjeździe do Bolu znaleźliśmy bezpłatny parking
Była godzina 09.22. Spod gór,
jakie otaczają miasto jedną z przecinek od głównej drogi do deptaku wiodącego na plażę
Ruszyliśmy „powąchać” najsłynniejsze miejsce w Bolu - a szliśmy w… hm… Niesamowitych warunkach. Sami oceńcie…
Na deptaku i okolicznych dróżkach pusto
W kafejach i wszelkich wypoczywadłach pusto
Widoki w stronę morza rewela
Nawet nie specjalnie psuły atmosferę tego typu wynalazki
Widoki w stronę gór równie piękne
Właściwie byliśmy praktycznie tylko my, koty
I rzeźby
Tu tylko jedna, bo moim zdaniem nie są jakoś specjalnie ciekawe, no ale wzdłuż deptaku jest ich wiele.
Zastanawialiśmy się, czy całą wiarę z Bolu wypłukała jakaś powódź, która mogła spłynąć starym „vodotokiem”
Tym bardziej, że opodal pojawił się kościółek – może to miejsce do modłów za wypłukanych… Nie, to tylko jedna z najstarszych crkvic na Bolu – Crkvica Sv. Petra i Pavla
Wraz z przyległościami
No to może wszyscy ludzie z Bolu są już na plaży, o której rozmiarach u jej wejścia informuje tablica
Ruszyliśmy powoli
I te tłumy nieco zaparły nam dech
Jeszcze tylko spojrzenie na starorzymskie ruiny – czyli kolejna na wyspie villae rustica
I przepełnionym deptakiem, że się tak hipokrytycznie wyrażę
Ruszliśmy do miasta. Dlaczego się nie kąpaliśmy. Chcieliśmy wykorzystać fakt, że jesteśmy w Bolu w dniu, gdy jest tak mało ludzi i po prostu złazić go wzdłuż i wszerz. No może bardziej wzdłuż.
A ludzi było mało latoś tego roku…
Postanowiliśmy odnaleźć i oglądnąć to ciekawe miejsce, zwane „Kuća u kući”
Jak powstało?
Otóż ziemia, na której zbudowano dom Marka, należała do rodziny Vukovic, która liczyła sześciu braci, trzech kapłanów i trzech kapitanów morskich. Kapitanowie pływali swoimi żaglówkami i handlowali po całym Morzu Śródziemnym, i ostatecznie postanowili poślubić trzy Hiszpanki i zbudować duży dom (Paloc) na ich ziemi, dokładnie tam, gdzie znajdował się dom Marka. Bracia zaoferowali Marko duże pieniądze, ale Marko nie chciał sprzedać swojego domu. Bracia zatrudnili ówczesnego naczelnika Vuzica, aby pomógł im w mediacji, ale Marko pokłócił się z nim i zagroził mu śmiercią, ale zaraz potem Marko strachu przed odwetem musiał uciekać z Bola do Dubrownika. Bracia Vukovic rozpoczęli budowę wokół domu Marka, który później planowali zburzyć. Kiedy Marko to usłyszał, wrócił do Bola i podłożył materiały wybuchowe pod mury pałacu, ale zatrzymali go żandarmi więc uciekł z Bolu ponownie. Vukovićiowie kontynuowali budowę, wznieśli trzy piętra i musieli tylko ułożyć podłogi i dach, więc pojechali do Wenecji po drewno. Załadowali statek i skierowali się z powrotem do Bola, ale na powrocie zostali złapani przez wielką burzę statek zatonął, i nikt się nie uratował. Ponieważ żaden z sześciu braci nie miał dzieci, rodzina Vukoviców wymarła, a kilka lat później MARKO SILA powrócił do swojego domu.
Tyle historii.
Ów zabytek kultury tak się prezentuje z góry…
Ale dla zwykłego śmiertelnika to tylko niezbyt piękne mury
Tak sobie jedynie można spojrzeć na dom w domu
Jedyną fajną rzeczą jaką dostrzegliśmy w tamtym rejonie Bolu – był pewien wehikuł, który jeszcze się w odcinkach z Bolu pojawi
Udało nam się za to wejść do winiarni
Ale zostaliśmy wyproszeni…
Zaczęliśmy się błąkać po bocznych uliczkach natrafiając a to na jakieś ujęcie wodne
A to na ciekawe graffiti
Ale żądni kawy i ochłody zeszliśmy do nabrzeża
A odnajdując taki oto lokalik
Usiedliśmy u braci - nawet nie wiem jak to wymówić – „zchorwacjonizowanych Turków”
i, że tak sparafrazuję ich nazwiska "na-w-suf-aliśmy" się pysznych lodów i zapiliśmy dobrą kawą oddając się podglądaniu ich pracy i rozmów. Usiedli owóż do stołu z jakimś znanym im starszym lokalsem rozprawiali po chorwacku o formie zapisywania zamówień w notesikach. Szło to zrozumieć, bo gestykulacji i pokazywaniom nie było końca i wyglądało na to, że jeden brat drugiemu zwracał uwagę, że bazgrze – na co ten uniósł się honorem i pizdnął swój notes do śmietnika. Drugi widząc że przegiął wyciągnął mu ten notes i pewnie jakoś przepraszał, ale cała scenka była przekomiczna. Zakończyła się jednak uściskaniem się braci, śmiechami i taką rodzinną atmosferą, o którą Turków bym nie podejrzewał…