Odcinek 2 – W trasie do – Prowincjonalny Ptuj - 2018-08-31Zameldowaliśmy się w Hostelu Sonce w miejscowości Ptuj około godziny 18.00
Hostel położony jest niedaleko od starej części miasta. Tani i czysty. W sam raz na jedną noc. Między dwoma budynkami ciekawy ogródek.
Mimo, że zrobiliśmy parę zdjęć wewnątrz to nie będę ich tutaj umieszczał. Nie chcę zaśmiecać relacji aż tak przyziemnymi zdjęciami.
Po dokonaniu opłaty i szybkim odświeżeniu się wiedząc, że mamy zdecydowanie mniej czasu na spacer niż zakładaliśmy to w lutym poszliśmy w kierunku najstarszej części miasta. Kilka słów wstępu.
Ptuj to słoweńskie, zabytkowe miasto nad Drawą. W czasach rzymskich nad Drawą został założony obóz wojskowy, który decyzją cesarza Trajana został podniesiony do rangi kolonii rzymskiej i nazwany Colonia Ulpia Traiana Poetovio. W roku 69 Wespazjan właśnie tam został wybrany przez swoje legiony cesarzem rzymskim. Za czasów panowania rzymian mieszkało tam dwukrotnie więcej ludzi niż teraz!
Dalsza historia tego miejsca wiąże się z Awarami, potem Słowianami aż do czasu, gdy stało się ono częścią państwa frankońskiego. W X wieku Ptuj stał się własnością biskupów salzburskich i mimo konkurencji Mariboru rozwijał się na tyle dynamicznie, że w 1376 roku uzyskał prawa miejskie. Maribor znalazł jednak metodę na Ptuj. Po uruchomieniu w 1846 roku połączenia kolejowego z Wiedniem rola Ptuju została zmarginalizowana a sam Ptuj został na uboczu zachowując jednak swój prowincjonalny klimat średniowiecznego miasteczka. Tyle informacji ogólnie dostępnych w sieci. Podjęliśmy się zatem sprawdzenia, czy Ptuj ma klimat, czy jest urokliwy i prowincjonalny. Czy zapadnie w myślach na tyle mocno, że zechcemy tam kiedyś pojawić się wypoczęci i na dłużej
Już z kładki, który została „przerzucona” nad Drawą dla pieszych i rowerzystów widać okazałą atrakcję turystyczną.
Jest to zamek, a właściwie warownia wzniesiona w XI wieku, a przebudowana w XVI stuleciu. Obecnie jest tam muzeum regionalne. Nie byliśmy w środku, za mało czasu, ale znamy zdjęcia. To jest na pewno obiekt wart oglądnięcia.
Prezentuje się bardzo okazale wieczorem i nocą, ale o tym w dalszej części relacji.
Tuż za kładką po lewej stronie znajduje się Gostilna Ribič, do której pod koniec dnia trafiliśmy na posiłek. Trasa spaceru wiodła ulicą o nazwie Cankarjeva ulica. Przy wejściu do niej na budynku znajduje się zegar słoneczny.
A na niej znaleźliśmy kilka elementów w prosty sposób pokazujących naleciałości, a raczej pozostałości kultury rzymskiej.
Po prawej stronie namierzyliśmy kino miejskie.
Po dojściu do ulicy Prešernova skręciliśmy w prawo i już po chwili podziwialiśmy budynek, w którym obecnie mieści się hotel Mitra.
Na zdjęciu możecie zobaczyć tabliczkę wskazującą Grad a właściwie trasę do niego.
To właśnie tym przejściem w górę, między coraz to starsze budynki można dojść do warowni. Iść tam czy nie iść…?
Wybraliśmy inny wariant. Prešernova ulica w drugą stronę wiedzie naokoło również pod zamek a wygląda tak.
Ale my z uporem maniaka zamek zostawiliśmy na późny wieczór kierując się w stronę urokliwego placu zwanego Slovenski trg. I rzeczywiście. Kompozycja Wieży Miejskiej przed którą stoi Pomnik Orfeusza, a za którą stoi farny kościół Św. Jerzego, a na dokładkę śliczny budynek teatru miejskiego wywarła na nas genialne wrażenie.
Mimo narastającego głodu postanowiliśmy zapuścić się w głąb miejskiej zabudowy, niektórzy z uśmiechem na ustach.
Znaleźliśmy jeszcze i zapamiętaliśmy jedną możliwą drogę na zamek stwierdzając, że tu wszystkie drogi prowadzą do warowni.
Generalnie Slovenski trg nawet od strony, na której nie znajduje się żaden zabytek wygląda ładnie.
Murkova ulica zawiodła nas w kierunku placu o nazwie Mestni trg.
Kolejny piękny plac z takimi wartymi oglądu motywami jak np. pomnik wzniesiony w 1745 roku. Po tym, jak miasto wielokrotnie trawiły pożary mieszkańcy oddali się w ten sposób pod opiekę świętego Floriana.
Widok z placu miejskiego na plac słoweński.
Na powyższym zdjęciu budynek po lewej to budynek Uniwersytetu ludowego w którym znajduje się polecana lodziarnia TETAFRIDA.
Przy placu znajduje się również budynek administracji miejskiej.
Przed nim specyficzny plan tej starej części miasta.
Plac lub jego otoczenie uzupełniają już nieco mniej atrakcyjne budowle.
Jednak trzeba przyznać, że o porządek i ukwiecenie dbają tam doskonale.
Skręciliśmy w Krempljeva ulica. Oboje.
Nadal oboje, ale już tak wygłodniali, że zacząłem się bać, czy nie zostanę zaraz ugryziony. Rozpoczęliśmy zaglądanie do wszelkich miejsc z jadłem. Nie było ich dużo, a wszystkie zatłoczone. Jak bardzo głód zdominował nasze myślenie niech świadczy fakt, że dochodząc na Minoritski trg i oglądając Samostan sv. Petra in Pavla zachwycając się jego wyglądem mimo zasłonięcia samochodami i jakimś rusztowaniem nie zrobiliśmy ani jednego zdjęcia. Posiłkuję się zdjęciem z sieci.
Właściciel hostelu polecał nam jedzenie w restauracji Muzikafe. Skręciliśmy zatem w prawo i ulicą Dravska ulica obok Miheličeva galerii (ciekawy, okrągły budynkek),
dotarliśmy do znaku wskazującego drogę i skręciliśmy w Jadranska ulica, i doszliśmy do Muzikafe.
Plac przed nią to popękany asfalt, a każda jego część pomalowana jest na inny kolor. Na naszym zdjęciu widać to słabo dlatego dokładam zdjęcie z sieci.
Tu jednak nie spodobała nam się ani hałaśliwość angielskich turystów ani fakt, że tam jednak najlepiej trafić na wino, piwo czy deser.
Budynek Muzikafe ma dość ciekawie udekorowaną ścianę.
A z racji „days of poetry and vine” zwłaszcza “vine” wypito tam morze wina… No ok, to tylko butelkowa instalacja…
Suma summarum wróciliśmy do kładki i zasiedliśmy w restauracji Gostilna ribič.
Klimat taki sobie, dobrze zaopatrzona winnica, tu tylko wina białe, czerwone w drugim pomieszczeniu.
Ale już chlebek, będący poczęstunkiem od firmy wymieszany, kilka kawałków świeże kilka nadające się do rozkruszenia młotkiem.
Natomiast już Ribja Plošča smakowała dobrze, a może to przez głód - bo nawet o zdjęciu przypomnieliśmy sobie po paru gryzach...
Podsumowując Gostilnę. Wygląda ładnie z zewnątrz.
Wina ok. Zupa rybna przednia, ale jej porcja mała. Plusem na lato lokalizacja przy rzece, ale za całokształt nie więcej jak 3+.
Jak widzicie zrobiło się późno, dlatego spalenie świeżo zaciągniętych kalorii odbyło się po znanych już nam miejscach, co dokumentujemy kilkoma zdjęciami.
Spacer zakończyliśmy pod zamkniętym zamkiem idąc do niego ulicą Prešernova ulica a wracając drewnianą kładką i jednym z tych miejsc, które pokazałem na wcześniejszych fotografiach. Zamek nocą zyskuje dzięki oświetleniu mnie jednak trudniej wtedy o ładne zdjęcia.
Czy Ptuj to prowincjonalne miasteczko??? Odpowiedzcie proszę sobie sami. Czy warte dłuższych odwiedzin? Naszym zdaniem warte każdych. Nawet w obrębie starej części miasta zobaczyliśmy przecież ledwie małą część.
A kolejnego dnia byliśmy już w Sutivanie, ale o tym w następnym odcinku.