Koniec postoju teraz czeka nas szybszy odcinek. Płyniemy intensywniej machając wiosłami –
pravo, pravo lijevo, lijevo… - stosując się do poleceń skipera omijamy wystające skałki. To jest to – cały spływ mógłby być taki.
Dopływamy do miejsca gdzie musimy wysiąść z pontonów. Ten odcinek jest niebezpieczny – skiperzy pokonują go sami. My musimy przejść jakieś 100 m lądem. Na brzegu obserwujemy jak skiperzy kolejno pokonują niebezpieczne miejsce – wąski skalisty przesmyk, przez który woda przelewa się z impetem w dół.
Wsiadamy i płyniemy dalej. Skiper prowadzi nas pod mini wodospad, oczywiście tak, żeby tylko nas zmoczyć. Nie pozostajemy mu dłużni i wkrótce wszyscy jesteśmy mokrzy.
Pokonując kolejne zakręty i skałki dopływamy do drugiego postoju. Rzeka jest tu głęboka, główną atrakcją jest możliwość skoku do niej z 5-metrowej skały. Skiper zachęca… wykonuje skok z niższej skałki… Chwila zawahania…
, ale idziemy.
Martwię się trochę o moją 11-latkę (musimy zdjąć kamizelki) - umie pływać, ale rzeka to nie basen. Nurt jest dosyć mocny, a kilkumetrowa skała to nie basenowy słupek. Nie odpuszcza jednak, przepływa na drugą stronę i wdrapuje się na skałkę, z której skakał skiper.
Starsza córka już skoczyła i wypłynęła. Uff… - jedno dziecko żyje.
Teraz młodsza… Jest! BRAWO!
Na koniec ja i mój mąż.
O żesz! W życiu nie miałam takiego „
pietra”. Na zdjęciach nie wygląda to tak groźnie. Najgorsze jest chyba odbicie – reszta sama jakoś leci.
Plusk! Wpadam głęboko - płuca zduszone… otwieram oczy, dobrze, że woda taka czysta. Bąbelki powietrza uciekają do góry, czas najwyższy podążyć za nimi… Jeszcze tylko należałoby się ubrać przed wypłynięciem, bo gatki niemal zajęły miejsce stanika, a tenże umiejscowił się ździebko wyżej i za apaszkę robi (dobrze że na główkę nie skakałam – wszystko poszłoby w druga stronę).
Cali i zdrowi, niezmiernie podekscytowanie wsiadamy do pontonu. Jesteśmy dumni, że wszyscy z naszej pontonowej ekipy wskoczyli.
I płyniemy dalej czeka nas trening przed kolejnym manewrem. Skiper instruuje:
Stop! Raz…dwa…trzy… BOMBA! I wszyscy z burt wskakują do środka pontonu trzymając wiosła pionowo. Ma być jakiś uskok – kaskada na rzece. Żeby nie wypaść trzeba usiąść na podłodze. Trening poszedł świetnie. Teraz już na serio. Nastawieni na trudności uważnie wiosłujemy. Ooo! Już widać… to jeszcze raz…
Stop! Raz! Dwa! Trzy!...BOMBA! … Chlup! Chlup! Ooo! Wow!
Obróciło nas o 180 stopni. Nurt porywa nas niżej. Fajne to było!
Szkoda, że tylko raz. Jeszcze chwilę wartkiego nurtu i później już spokojnie dopływamy na miejsce, gdzie czekają busy.
Bardzo nam się podobało! Na koniec podpisujemy jeszcze oświadczenie, że impreza była bezpieczna dla dziecka i te ukończyło ją całe i zdrowe.