Prawie że zielona noc, to lekkie podsumowanie zrobię, bo, nie wiem czemu, gubicie się ...
Pojechałem, jak każdy, tyle, że zamiast z całą rodziną, to spadł na mnie obowiązek
samodzielnego zajęcia się dzieckiem. Coś tam żona wspominała, przed wyjazdem,
że odwrotnie, ale wolałem się nie denerwować do końca i nie podsłuchiwałem ...
Jak Pan Bóg przykazał, objechałem autostradę we Słowenii .
Nie wiem tylko czy we, czy na powinno być? Jakby co - poprawię.
W związku z objazdem - wylądowaliśmy w Budapeszcie. Nawet planowaliśmy tam przyjazd
i zaklepaliśmy sobie rezerwację, ale na siedemnastego chyba ...
Trochę się kopnęliśmy.
To znaczy, nie do końca, bo chcieliśmy wrócić przez Budapeszt,
tylko jakoś z tymi rezerwacjami nie wyszło.
Każdy się może pomylić.
No, ale skoro już tu byliśmy i jeszcze połaziliśmy sobie po nocy, to żal było nie skorzystać
i zostaliśmy sobie jeszcze jeden dzień.
W sumie to okazało się proroczym posunięciem, ale o tym potem.
Prosto z Budapesztu pojechaliśmy do Chorwacji.
To znaczy prawie prosto, bo po drodze zajrzeliśmy na kawę nad Balaton.
Ale potem już było tak, jak powinno - najpierw zajrzeliśmy do Slunj, zobaczyć młyny,
a potem znaleźliśmy sobie lokum, zlokalizowaliśmy Plitvice
i pojechaliśmy do Bośni i Hercegowiny.
Jacek mówił, że warto pojechać do Bihacia, a ja zapomniałem spytać - po co.
To znaczy teraz, jakoś mi coś świtają jego preferencje i domyślam się,
gdzie on chciał, żebyśmy zajrzeli, ale to tylko domysły ...
W każdym razie, w Bośni, zjedliśmy świetny obiadek.
Kolejny dzień spędziliśmy w Plitvicach.
To się nie tylko nam zdarza, więc nie widzę tu nic szczególnego.
I tu wyszła nam na dobre nasza opieszałość i szwendanie po Budapeszcie
- mielismy świetną pogode, czego nie można powiedzieć o dniu poprzedzającym nasza wizytę,
ani, tym bardziej, o dniu następnym.
W związku z tym, domyślacie się, prawie nad samo morze mieliśmy ulewę.
Rozpogodziło się w Primostenie.
Tutaj, o mało, nie załapaliśmy się na jakiś dziwny lokal, ale, na szczęście,
pojechaliśmy dalej, gdzie czarny kot, mój reflektor bla, bla, bla ...
znaleźliśmy sympatyczny apartament.
Potem wyskoczyliśmy do Splitu.
To znaczy Split był w rezerwie, jakby nam się nie spodobało. Ale spodobało.
Starczyło jeszcze czasu na Solonę oraz rezerwat Pantan, ale do Splitu już nie zajrzeliśmy.
Kolejny dzień spożytkowaliśmy na Trogir, kawałek Ciovo i Gospe od Prizidnica.
No i Arbanije.
No i Rogoznice wieczorkiem ... No i poranny deszcz.
A jak deszcz to pewnie nie opłacało się tracić czasu i pojechaliśmy do Szybenika.
W drodze powrotnej zajrzeliśmy jeszcze do Primostenu i ... teraz to już się oddaliśmy plażowaniu.
Wieczorkiem jeszcze skoczyliśmy do Mariny Frapy i do Rogoznicy i zobaczylismy tęczę,
ale, ponieważ to nie do końca było to, o co nam chodziło, to, po obejrzeniu
plaży bladym świtem, zrobiliśmy sobie przechadzkę nad Smocze Oko,
do Mariny i do Rogoznicy.
Po drodze, w ramach plażowania, obejrzeliśmy sobie lekko wzburzone fale Jadrana,
a, na koniec, o tym przed chwila było, ponownie pojechaliśmy do Trogiru.
I tyle.
Nie wiem, jak się można w tym zgubić ...