Dzień 10 – 11.09.2013 r., środa
Split i Supetar, czyli powrót do korzeni
Budzimy się przed 8 i z niepokojem zerkamy na świat za oknem. Tej nocy nad Adriatykiem szalał straszliwy wicher, a do tego lał deszcz. Naszym oczom ukazuje się…. lazurowe morze, błękitne niebo bez ani jednej chmury i piękne słońce. Widoczność jest tak znakomita, że hen hen daleko widzimy okoliczne wysepki.
Sielanka na horyzoncie
I jeszcze ulubiony widok na Smokvicę
Taka pogoda to miód na nasze serca, bo oto dziś wybieramy się do mojego ukochanego Splitu oraz na wyspę Brač, a dokładniej do Supetar. W planach tegorocznych wakacji zakładaliśmy odwiedziny którejś z dalmatyńskich wysp i wybór padł na Brač. Po pierwsze dlatego, że najbliżej ze Splitu, a po drugie dlatego, że to właśnie na tej wyspie zapałałam gorącym uczuciem do Chorwacji. Wakacje sprzed 10 laty były jednymi z najlepszych w moim życiu. Wówczas poznałam świetnych kompanów wycieczek oraz wakacji w następnym roku (zdradziliśmy Chorwację na rzecz Grecji). Chyba nigdy w życiu nie śmiałam się tyle, co wówczas
Historie z tamtych czasów ciągle opowiadam Mężowi, a ten planując dzisiejszą wycieczkę chce, abym ponownie, po dekadzie, wyruszyła szlakiem tamtych wspomnień.
Nim jednak wypijemy poranną kawkę na tarasie, Mąż biegnie sprawdzić, czy po nocnej wichurze z naszym samochodem wszystko w porządku. Jak wspominałam, stawiamy auto w małej zatoczce wzdłuż Jadranki, w miejscu, gdzie rośnie kilka dużych drzew piniowych. W nocy baliśmy się, czy któreś z drzew nie wywróci się na naszą zafirkę.
Mąż wraca szczęśliwy, że z samochodem wszystko w porządku i że trochę obśmiała go pomocniczka naszej Gospodyni, stwierdzając „To nie tsunami”. Dla nich taki wiatr, to rzecz normalna (przyzwyczajeni są do jeszcze większych podmuchów bory). U nas, przy takich powiewach ogłasza się stany alarmowe.
Pijemy szybką kawkę, jemy solidne śniadanie i około 10 ruszamy w stronę Splitu.
Pozdrawiamy Trogir i jedziemy dalej
Mijamy Salonę, której zwiedzanie musimy odłożyć na inny termin