Podgora nazywana jest „księżniczką chorwackiego Adriatyku” i jest to całkiem zasłużona nazwa. Postanawiamy, że w przyszłości wrócimy tu na dłużej. Miejscowość bardzo nam się podoba. Niesamowicie bliska obecność Biokova uświadamia nam, skąd wzięła się nazwa Podgory. Miejscowość leży dosłownie u podgórza tego potężnego masywu. W 1962 r. miasto nawiedziło straszliwe trzęsienie ziemi. Do tego właśnie zdarzenia zamieszkana była także tzw. Górna Podgora. Teraz mieszkańcy przenieśli się nad brzeg morza, gdzie pobudowali nowoczesne domy i żyją głównie z turystyki i rybołówstwa.
Nie sposób nie zauważyć tu charakterystycznego pomnika, tak wielokrotnie mijanego przez turystów przejeżdżających Jadranką nad Podgorą. Mam na myśli tzw. „Skrzydła mew” (golebova krila). Pomnik dominuje na wzgórzu nad miastem a upamiętnia jedną z najważniejszych w historii II wojny światowej bitew na morzu, która rozegrała się właśnie w Podgorze.
Pomimo, że przed nami długa podróż do Primošten, chcemy jeszcze nacieszyć się pobytem w Podgorze. Idziemy do jednej z nadmorskich knajpek i zamawiamy zupy. My dorośli mamy ochotę na rybną, Synkowi kupujemy natomiast pomidorówkę, którą, przynajmniej w domu, bardzo lubił. Tym razem jednak nasz dwulatek pokazuje klasyczną przekorę swojego wieku i zamiast pysznie pachnącego kremu z pomidorów, zajada ribną juhę.
Ponieważ na zupę czekaliśmy długo, co jest jedynym negatywnym aspektem naszego pobytu w Podgorze (bo ile można podgrzewać zupę, tym bardziej, że gdy przyszła grupa znanych kelnerom turystów, otrzymali zupę po niespełna pięciu minutach!), robi się już późno, a przed nami, jak wspomniałam, daleka droga.
Żegnamy się zatem z Podgorą i udajemy w drogę powrotną. Miejscowość żegna nas piękną tęczą, która w momencie naszego pakowania się do samochodu, wyłoniła się nad Biokovem.
Tym razem będziemy wracać autostradą, ale nim do niej dojedziemy, przejedziemy niedawno oddanym, przewierconym przez masyw Biokovo tunelem. Skręcamy do niego tuż za Makarską. Tunel liczy około 5 kilometrów długości. Uruchamiam wyobraźnię i obmyślam, jakich trzeba użyć sprzętów, aby wydrążyć w skale tak szeroki korytarz. Niestety nagła zmiana poziomów, a co za tym idzie ciśnień, sprawia, że bardzo bolą nas uszy, czujemy też suchość w ustach. Wyciągamy zatem zabezpieczone na tę okazję landrynki. Niestety całą przygodę z przejazdem przypłacam silnym bólem głowy. Gdy wyjeżdżamy z tunelu, jest już całkiem ciemno.
Na szczęście na autostradzie możemy nieco przyspieszyć. Gdy zjeżdżamy z autostrady w okolicach Trogiru, nasz gps kompletnie wariuje (potem mąż przyzna się, że nie zmienił mu ustawień od naszego poprzedniego przejazdu tą trasą) i owszem , prowadzi nas do Primošten, ale mało uczęszczaną, górską drogą. Trasa dłuży się niemiłosiernie, za oknami nie widać nic, poza paskiem asfaltu. W pewnym momencie mamy wrażenie, że zupełnie pogubiliśmy się.
Z tego wszystkiego mam nawrót choroby lokomocyjnej a głowę wręcz mi rozsadza. Niestety nie mam przy sobie żadnej tabletki przeciwbólowej. Na szczęście jakiś czas później wjeżdżamy na znajomą trasę. Nadrobiliśmy trochę kilometrów, ale ważne, że jesteśmy już w Primošten i chwilę później znajdziemy się w wygodnym łóżku. To był wspaniały dzień i choć jesteśmy baaaardzo zmęczeni, wspominamy go z uśmiechem na ustach. Zasypiamy w kilka minut.
c.d.n.