31.07.2013
Pustelnia BlacaTego dnia pubudka była wcześniej, zdecydowanie wcześniej
, niż zwykle
.
O ile dla mnie wczesne wstawanie w Cro nie stanowi żadnego problemu
,
to mój mąż coś tam złorzeczył pod nosem, jak go budziłam o 4.30
.
Jak się zapewne domyślacie, Zuzi budzić nie musiałam ...
.
Gdy w końcu dobudziłam męża i wyszliśmy na taras w oczy rzuciły mi się jakieś światła na lądzie
.
Najpierw pomyślałam, że to słońce już wstaje i oświetla zbocza gór
.
Ale to nie slońce, to był pożar, jak się potem okazało całkiem duży (bardzo dużo mówili o nim w wiadomościach) .
Podobno bardzo niewiele brakowało, żeby ogień doszedł do budynków mieszkalnych
No ale co zrobić, pożary w Cro są niestety smutną normą
.
Jedziemy zatem do pustelni.
Samochody zostawiamy tam gdzie kończył się asfalt, a zaczynał szeter
(zdjęcie zrobiony po powrocie
).
Niby wiedziałam, że tym szutrem trzeba "trochę" dojść, ale myślałam, że będzie to "krótsze trochę"
.
Na ale nie szliśmy całkiem sami
, dołączyliśmy do pewnego stada, które też szło w tamtą stronę
.
Ale w pewnej chwili "przewodnicy stada" postanowili pójść na skróty
.
My poszliśmy jednak normalną drogą
.
Szliśmy i szliśmy
, aż w końcu doszliśmy do końca drogi szutrowej.
Stała tam tablica informująca, że do pustelni mamy jeszcze 1 godzinę
,
szliśmy już sporo ponad godzinę
.
No ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo
.
Niepokojące było tylko to, że od tego miejsca ścieżka szła cały czas w dół, nawet ostro w dół
,
więc zdawaliśmy sobie sprawę, że wracać będziemy pod górę
, a słoneczko już dawało o sobie znać
.
Spotykamy kolejne stado, a może to były te spryciarze, co poszły na skróty
.
Z tego miejsca było już bliziutko
.
Wreszcie jesteśmy na miejscu
.
Gdy już napatrzyliśmy się na kasztor i jego okolicę
zrobiła się godzina 8
i jak informowała tabliczka na bramie, muzeum powinno być otwarte (od 8 do 16, poza poniedzialkami)
.
Nad drzwiami był "dzwonek", więc postanowiłam zadzwonić
.
Najpier zadzwonilam delikatnie, coby nie narobić za dużo rabanu
,
ale nie było żadnego odzewu
, zadzwoniłam więc jeszcze kilka razy już porządnie, ale też bez skutku
.
Gdy tak dobijałam się do bram klasztoru doszedł kolejny "turysta".
Odpowiedział z uśmiechem na moje "dzień dobry"
.
Mnie w oczy rzucił się jego spory plecak i pomyślałam, że chociaż nie obejrzy pustelni, to zrobi sobie niezły piknik pod skałą
.
Chyba to mój głód podpowiadał mi takie pomysły
.
Aż tu nagle "turysta" wyjmuje z plecaka klucze i otwiera bramę klasztoru
.
No suuuuuuper, pomyślałam sobie, pół godziny spóźnienia do pracy
.
No ale nie marudziłam, bo chłopina ma nieźle pod górkę do roboty
( przyszedł od strony Murvicy).
A właściwie to nie wiem do końca, czy się spóźnił, bo na tablicy przy parkingu było napisane (specjalnie sprawdziłam gdy wracaliśmy), że muzeum czynne od 9 do 17 (oprócz poniedziałków)
.
Więc albo się spóźnil pół godziny, albo był pół godziny przed czasem
.
Ale najważniejsze, że nie odeszliśmy wkurzeni i mogliśmy zajrzeć do środka
.
cdn