Miejsce akcji: otok Brač, splitsko-dalmatinska županija
Czas akcji: 15-29.09.2012
Uczestniczą: Ania, Bartek (mła) oraz Borys (5) i Lena (3)
Jesień za oknem, w co ledwie chce się wierzyć; ledwie tydzień temu był Jadran, była riba, było vino, było sunce... Ech, to se ne vrati, ale
podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. *
Wspominamy tedy, co by:
- przedłużyć własne wakacje
- przysłużyć się społeczności cro.pl
- przećwiczyć zdolność operowania słowem pisanym
Zdaję sobie sprawę, ilu cromaniaków wybrało Brač za miejsce spędzania swoich letnich wakacji w 2012 roku i ile, siłą rzeczy, relacji stamtąd już jest na forum. Każda relacja jest jednak inna, widzę to nawet teraz, przeglądając opowieści naszych poprzedników (przed wyjazdem nie za bardzo miałem czas na forum, teraz powoli nadrabiam zaległości). I mogę zapewnić, że w tej znajdzie się sporo szczegółów, zdjęć niezaprezentowanych przez tegorocznych braczowiczów.
Zacznijmy od tego, co nas rzuciło tak blisko. Blisko, bo w planach mieliśmy Vis, z tym, że nie znaleźliśmy tam odpowiedniej kwatery w przystępnej cenie (tudzież chętnych do współdzielenia kučy). A tak w ogóle, to tych wakacji miało nie być, miał byc za to remont w domu. Remontu nie było, a Ania dała się namówić mkmowi na Splitską. Cóż, powiedziałem, przynajmniej na kwaterę nie będziemy narzekać, bo...
...wyznajemy zasadę, że nie wracamy tam, gdzie już byliśmy. A na Braču spędzaliśmy przecież parę lat temu nasz miodowy miesiąc. Fakt, że poza Bol nosa prawie nie wyściubiliśmy (na skuterze zaliczyliśmy wtedy jedynie Supetar i Pučišćę), ale zawsze to ten sam otok. Nie byłem zachwycony, ogólnie mówiąc. Ale Brač to jednak pewniak, a tematy Vis, Lastovo, Mljet i tym podobne musimy porządnie opracować, zanim tam ruszymy. Chcąc nie chcąc, bez specjalnej ekscytacji i trochę z biegu, w środku wiosny zabukowaliśmy apartman (jeszcze raz dzięki, Mariusz!) i czekaliśmy, czekaliśmy. Bez urlopu od ponad roku, cieszyliśmy się, że przynajmniej dzieci wypoczywają w lipcu i sierpniu (z dziadkami). Na początku września posłaliśmy je do przedszkola, żeby wystartowały po wakacjach równo z innymi dziećmi. A w połowie września...
VOL. I, czyli PODRÓŻ TAM
Sam nie wiem dlaczego znowu sami sobie zgotowaliśmy ten los. Przecież sam mówiłem, żeby apartman zarezerwować od środy do środy, nie sobota-sobota. Ale nieważne, jest już przecież po sezonie. Urlop zaczynamy więc od środy, kiedy to pakujemy torby i znosimy je do samochodu. Box na dachu obowiązowy, luzy w bagażniku przydadzą się w drodze powrotnej Budzik nastawiony na 4.30 rano, ale oczywiście budzę się przed czasem, jak zwykle w takich sytuacjach. To już nie tyle reisefieber, w końcu drogę znam na pamięć, raczej ekscytacja długo wyczekiwanym urlopem. Jem śniadanie (3 w nocy, no problem), a o wpół do piątej wyjeżdżamy już z Warszawy zastanawiająco ruchliwą o tej porze Aleją Krakowską. Remontowaną gierkówką jedzie się nawet nieźle, szkoda tylko, że zaczyna kropić deszcz. Za Siewierzem kierujemy się w stronę A1, co okazuje się trafnym wyborem (podziękowania dla kolegów z działu samochodowego cro.pl), za to pada coraz bardziej. Pierwszy przystanek robimy w Gliwicach (względy rodzinne ). Miał być krótki, ale - wbrew naszej woli - zostaje przedłużony. Wyjeżdżając z parkingu, zahaczam o wysoki stopień bokiem opony. Pffffft, i ku*wujemy...
Cóż, w końcu to trzynasty...pół godziny później śmigamy już dalej autostradą, z której zjeżdżamy w Żorach. Dalej, bez większych niespodzianek, kierujemy się klasyczną dla nas trasą przez Cieszyn, Čadcę, Žilinę i D1 do Bratysławy, dalej - również autostradami (A6 i A4) do Wiednia, cały czas w niesłabnącym deszczu. Po 15 meldujemy się u M. Do końca dnia już tylko relaks, konsumpcja i rozmowa. To lubię
*_*
Następny dzień (piątek) również spędzamy w Wiedniu. Dzieci mają obiecane wesołe miasteczko, więc - mimo chłodu - po śniadaniu metro wiezie nas na Prater. Przy tej pogodzie i o tej porze prawie nikogo tutaj nie ma, ale dzieciom się podoba. Zaliczają kilka przejażdżek różnymi ustrojstwami i są zadowolone. Powiedzmy, że my też
Po południu jest czas na małe co nieco, zakupy (wino!), wizyty u rodziny i ogólny chillout. Na Chorwację musimy być przecież wypoczęci
____________________________________________________________________________
* pożyczyłem z Podróży z Herodotem Ryszarda Kapuścińskiego