VOL. VI, czyli chłodno o sudweście
Nawał pracy spowodował, że trochę zaniedbałem relację. Na forum w ogóle zresztą nie miałem czasu, teraz też wrzucam i uciekam...relacje, które śledzę, skończę czytać chyba w środku zimy :> Tymczasem, postanowiłem zadośćuczynić długiej przerwie sporą ilością zdjęć. Może komuś przydadzą się w planowaniu wakacji...a innym przypomną te już odbyte
SAMOGRAJEK
Dziś pogoda trochę zastrajkowała: od rana gromadziły się chmury, przez które rzadko kiedy przedzierały się promienie słoneczne. Nie załamało to nas wcale - uznaliśmy, że to dobry dzień na pozwiedzanie. Ania wróciła z porannego spaceru z dziećmi z zakupioną w tiśaku mapą wyspy (swoją drogą, bardzo dobrą i dokładną mapą) i tak wyposażeni ruszyliśmy na SW, czyli południowy zachód wyspy. Za Supetarem odbiliśmy w prawo na Donji Humac. Zaraz za skrętem zauważyliśmy ciekawie prezentujące się wejście do Konoby Żiża - trzeba zapamietać to miejsce.
Donji Humac okazał się być małą wioską z dominującym kościołem zwieńczonym kopułą, którą jeszcze nam przyjdzie zobaczyć na wyspie. W sumie jest to jeden z dwóch “modeli” kopuł występujących na braćkich kościołach A co poza tym? Restauracja u podnóża prowadzących na kościelne wzgórze schodów, podobno niezła, ale z wyglądu mało zachęcająca. I tyle.
Następną wsią nanizaną na nitkę drogi prowadzącej na zachód jest Draćevica. Zbaczamy z drogi i trafiamy na plac stanowiący niechybnie centrum miejscowości. Kierujemy się od razu w stronę wielkiego zrujnowanego budynku straszącemu pustymi okiennicami. Oglądamy, focimy...
Przed gmaszyskiem, nieopodal toru do gry w bule, zauważamy tabliczkę zapraszającą do odwiedzenia winnej piwniczki. W takie progi nie trzeba nas dwa razy prosić, idziemy! Przed vinariją zastajemy dwóch młodzieńców. Jeden z nich zaprasza nas do środka (jak ja lubię ten chłód i ten półmrok!) i, nieindagowany, nienaganną angielszczyzną opowiada nam o winnicy i produkowanych w niej winach. Niestety, w tej winnicy robią tylko wina czerwone, które pijamy raczej rzadko. Ale jak już jesteśmy, to kupujemy póltora litra do plastiku “na teraz” i szkło do wzięcia ze sobą do Polski.
Wracamy na drogę. Przed nami Lożiśća, której znakiem rozpoznawczym jest jedyna na wyspie sygnalizacja świetlna. Wielkiego ruchu tu nie ma, ale jako że najwęższe miejsce przypada akurat tam, gdzie droga przechodzi przez samo “centrum” wsi, światła regulują ruch na stumetrowym odcinku. Wioska jest przyklejona do zbocza góry i widać już z niej kolejną - Boboviśćę, którą mijamy w drodze do Milnej. Zanim odwiedzimy główny port na zachodnim brzegu Braća, kierujemy się w stronę zatoczek położonych na południe od miasteczka. Dojazd do nich jest bardzo dobrze oznakowany, co przypomina mi okolice Żrnowa na Korćuli, gdzie dokładne znaki bez pudła doprowadziły nas do naszej ulubionej korczulańskiej plaży. Czy i tym razem będzie podobnie?
Nic z tego. Lądujemy w Uvali Osibovej, która nie zachwyca czystością wody - jej część to przystań dla łodzi i motorówek, co wyjaśnia mętną strukturę wody. Ponadto, choć nie jest zimno, to pogoda jest mało plażowa, więc ze skałek do wody wchodzę tylko ja. Za chwilę wracam po maskę i rurkę i snurkuję przez kilkanaście minut. Wracając, cieszę się, że wchodząc nie nadziałem się na jednego z licznie występujących tu jeżowców.
Wracamy do portu w Milnej. Parkujemy samochód blisko kościoła, przy budynku, w którym, jak się okazuje, mieści się targowisko. Jest godzina sjesty i w dodatku grubo po sezonie, więc cieszymy się z obecności jedynego handlarza i kupujemy trochę warzyw i owoców, po czym udajemy się na spacer nabrzeżem portowym.
Mimo zachmurzenia, jest ciepło, wręcz duszno. Zgłodniali, pałaszujemy burki z mięsem i obserwujemy cumujące w marinie jachty. Jeszcze piwko w kafejce i w drogę, kurs na Boboviśćę na moru!
Zatoczka, nad którą położona jest ta ostatnia miejscowość, wzbudzała nasze zainteresowanie na zdjęciach, ciekawi byliśmy więc konfrontacji “wrażeń zdalnych” z rzeczywistością. Być może w pełni sezonu sprawy wyglądałyby inaczej, ale w drugiej połowie września jest tam po prostu...martwy sezon. Ładna, wąska zatoczka, dwie-trzy konoby, pół sklepu i nieczynny stragan z winem i oliwą, dwa samochody, kilka osób - Boboviśća na moru wrześniową, zachmurzoną porą sprawiła na nas przygnębiające wrażenie. A pomyśleć, że rozważaliśmy wynajęcie tu apartmanu! Biorąc pod uwagę dodatkowo sporą odległość dzielącą ten porcik od większości miejsc na wyspie, byłoby to wielkie pudło, strzał poza tarczą.
W drodze powrotnej do Splitskiej zatrzymujemy się na zakupy w Supetarze. Tym razem, zamiast Tommy’ego, wybieramy Lidl. Szybko robimy zakupy i...przyrzekamy solennie więcej tam nogi nie postawić. Nie dość, że mało tam lokalnych towarów (nawet wina mają włoskie), to czuliśmy się jak w Polsce - wiele towarów tych samych, niektóre nawet z główną etykietą w naszym języku. Może i w lidlu taniej, ale moim zdaniem nie warto odrywać się od wakacyjnego klimatu. Tommy, studenac, kerum, konzum, byle tylko nie lidl.
Na obiad jemy rybkę przyrządzoną na przydomowym grillu, a wieczorem wychodzimy na spacer wokół Uvali Splitskiej. Mijamy konobę/bar Vala, w którym przysiedliśmy na winko pierwszego dnia po przyjeździe (zdecydowanie mało klimatyczne miejsce z niezachęcającą do ponownego pojawienia się obsługą), a następnie “restaurację pod palmami”, czyli Konobę Tońca. Za Cafe Skalinada zawracamy, nie ma co dalej iść. Swoją drogą, to w Skalinadzie każdego wieczora przesiadywało najwięcej osób, głównie miejscowej młodzieży.
Postanawiamy sprawdzić konobę pod palmami, o której tyle dobrego słyszeliśmy. Zamawiamy głownie napoje, bo przecież jedliśmy, ale wertujemy listę dań. Nie ma w niej niczego, co byśmy chcieli zjeść, nic ponad normę. W dodatku nie mają lodów, które obiecaliśmy dzieciom. Zamawiamy więc owoce, licząc na sałatkę z posiekanych owoców sezonowych, planych jakimś sokiem. Kelner przynosi tackę z owocami i kozikiem do ich obrania/posiekania. Śliwki i jabłka są świeżo wyjęte z lodówki i nie grzeszą świeżością. Nasze starsze dziecko “zwraca” je szybko na trotuar, co nas specjalnie nie dziwi. My też nie zamierzamy tu wrócić. Cóż, nie mamy szczęścia do dobrego wyszynku w pobliżu apartmana, to samo było w Prigradicy rok temu. Ale ne ma problema, my przecież lubimy jeździć
W następnym odcinku będziemy patrzeć na Brać z góry, skierujemy się także na wschód i odkryjemy dla siebie naprawdę piękne miejsce.