VOL. II, czyli WCIĄŻ W DRODZE, ALE JUŻ W CHORWACJI
Tym razem ze snu mnie budzik, a pół godziny później (5 rano) wyjeżdżamy spod domu M. i za chwilę jesteśmy już na autostradzie. W ciemności suniemy na południe. Coś w tym jest, że
senność spada na kierowcę gdzieś w okolicy świtu, niezależnie od tego jak długo trwa podróż. Od wyjazdu minęło ledwie półtorej, a ja ziewam, podczas gdy między górskimi szczytami przebija się słońce. Pięknie wyglądają wtedy doliny śródgórskie, szkoda, że nie ma komu tego sfocić - wszyscy pasażerowie kimają.
Granicę Mureck/Trate przekraczamy zgodnie z planem, wcześniej zatrzymując się na małej stacji benzynowej na początku Murecka. Kiedyś był tam Shell, w zeszłym roku stacja była w przebudowie, a teraz można tam nie tylko zatankować, ale także zjeść i wypić dobrą kawę - część budyneczku stacji to kawiarnia.
- Jeśli Słowenia, to tylko “objazdem” ;)
Kolejny postój gdzieś między Majsperkiem a Rogatcem na Słowenii - na życzenia córki, której zrobiło się niedobrze od górskich serpentyn, zjazdów i podjazdów. Granica w Dobovcu jak zwykle świeci pustkami - jeden samochód przed nami i
w końcu wjeżdżamy do Chorwacji! Pamiętam, jak wracając początkiem ub. roku z Korculi, żegnaliśmy się z Chorwacją na dłużej, no ale...rzeczywistość często odbiega od planów. I tak znów tu jesteśmy!
Temperatura w tej części kraju oczywiście nie zachwyca, zresztą nad całą centralną Europą wisi klin niżowy, który ma właśnie w sobotę opuszczać wybrzeże Jadrana. Za parę godzin to sprawdzimy, na razie cieszymy się, że wskaźnik temperatury znów ma dwie cyfry
Zastanawiam się, gdzie stanąć na obiad - może za Zagrzebiem? Ta opcja jednak odpada, kiedy dzieci znów zapadają w sen, ululane jednostajnym szumem autostrady. Ja też potrzebuję snu i zaraz za Malą Kapelą zjeżdżam na postój, Ania wskakuje za kółko i jedziemy dalej.
- Im dalej na południe...
Kiedy po około godzinie otwieram oczy, dojeżdżamy do tunelu ciepło-zimno
Przed Svetim Rokiem 14C, ile będzie po drugiej stronie? Ciekawość sięga zenitu. Wyjeżdżamy i komputer pokładowy pokazuje...wciąż 14! Wyświetlana na znakach nad autostradą temperatura koryguje ten pomiar tylko nieznacznie, 15-17C. No i wieje, a niech to! Zjeżdżamy na małe co nieco na naszym ulubionym otmoriste Jasenice - dlaczego ulubionym? To pierwszy postój za tunelem, jest tu dobry wyszynk (uwaga, samoobsługa tacowa!) i mały placyk zabaw dla dzieci, zarówno wewnątrz jak i na dworze. Siedzimy w środku, bo choć słońce w końcu się pojawiło i temperatura skoczyła do 24C, to bura prawie wywraca nasze dzieciaki. Optymistycznie przyjmujemy, że wywieje chłód i chmury i sobie pójdzie jeszcze dzisiaj
- Bura!
Kolejny postój to nasza pierwsza wizyta na parkingu nad rzeką Krka. Nie ukrywam, że do zatrzymania się na otmoriste Krka zachęciła nas w swojej tegorocznej relacji maslinka. Warto było, focimy co się da, ale bura przegania nas szybko do samochodu. Rzut oka na tablicę drogową: Split 39km, Dubrovnik 232. Uff,
dobrze, że tym razem jedziemy tak blisko (rok wcześniej przed nami było jeszcze duuużo więcej km na Korcule przez Ston).
- Otmoriste Krka
Szybki zjazd w dół do Splitu (droga zwężona jest na kilkunastokilometrowym odcinku do 1 pasa w dół, 2 pod górę) i jesteśmy w porcie. Zauważam budkę z napisem “ferry tickets” i przy niej staję. Wiem, że najpierw wypadałoby się ustawić w kolejce do promu, ale to potrwa przecież tylko chwilę. Można płacić kartą (to dobrze, bo nie miałem jeszcze gdzie pobrać kun). Z biletami w dłoni jedziemy za znakami. Dwóch rosłych młodzieńców “nagania” nas na prawo. “Brać, Brać”, gestykulują, kierując nas do kolejki. Stajemy tam gdzie pokazują, a już za chwilę muszę oganiać się od oferowanej przez nich usługi mycia szyb. Jakbym chciał, to bym sam sobie umył, wrr....i co z tego, że “for free”? Zabieraj swoją brudną szmatę i spadaj, bo nie jestem w nastroju... Wychodzę z mazdy i sprawdzam, czy aby na pewno stoimy w dobrej kolejce. Jest tu sporo rzędów (bodaj 20 parę po 7-10 aut każdy, na oko), prom (Hrvat z Rijeki) widzę po lewej. OK, to tu. Jakby co, bilety można nabyć także tu, w dużym budynku po prawej.
- Jeszcze chwila i..
- ...jesteśmy!
Na wyspie meldujemy się krótko przed 18. Od razu kierujemy się na zakupy, żeby nie musieć już ruszać tego dnia samochodu. Zatem kurs na Tommy’ego, ładujemy koszyk: mljecne namazy, kisjelo mljeko, slane incuni, napoje chłodzące i takie tam
No ładnie, prawie tysiąc kun na początek! Jeszcze pieczywko, sprzedawane na oddzielnym stoisku. Dobrze, że jest bankomat. Teraz możemy jechać na kwaterę
W Splitskiej bez pudła odnajdujemy schody, przy których muszę się zatrzymać. No tak, ale nie ma gdzie -
wąsko, obok zaraz woda, a na jedynym skrawku ziemi zaparkował jakiś passat... Dojeżdżam do centrum porciku i zawracam przy studenacu. Tyle, że nihil novi sub sole, miejsca jak nie było, tak nie ma. Zawracamy, tylko gdzie? Jakoś się udało, w końcu decyduję się na czas wnoszenia zablokować komuś wjazd do garażu.
Ania pierwsza ich zobaczyła - nasi gospodarze kroczą spacerkiem w naszym kierunku. Widzieli auto na polskich blachach i ruszyli w stronę domu. Tłumaczą, że spieszą się na prom do Splitu, więc nam tylko szybciutko pokażą dom i “obejście” i spadają. Na szczęście pomagają nam też wtaszczyć bagaże na górę, bo tych schodków jest jednak sporo, a my zmęczeni. Dowiadujemy się tylko, że wpadną za tydzień, a co do pogody, to ostatnie 3 dni była kisza, a od jutra ma być już tylko słoneczko i ciepło, no przynajmniej przez parę dni
Póki co...wsiadają do passata i pędzą na trajekt
Godzinę później jesteśmy już sami, a ja zdycham po wniesieniu zawartości bagażnika i boksu na górę.
Karlovacko nigdy mi tak jeszcze nie smakowało (zresztą kwestię piwa jeszcze zdążę poruszyć)! Ania w tym czasie porozpakowywała torby, dzieci się rozgościły. Mija sporo czasu zanim zmęczenie schodzi z nas na tyle, że możemy uderzyć w kimono. Przed nami zasadnicza część wakacji - jutro pierwszy pełny dzień na wyspie!
P.S. Część trzecia (a pierwsza z samego Braću) wrzuci się jutro.