Kolejny dzień, to niestety ostatni dzień w Primosten , smutek przepełni serce me
Wstajemy z Łukaszem rano (aaaa wczoraj też wstaliśmy i zrobiliśmy spacerek, po jeszcze uśpionym miasteczku), jak co roku obiecuję, ze codziennie będę wstawała wcześnie rano no i no i udało 2 razy
a to fotka z wczoraj
Robimy spacerek przez Starówkę, rundka do kościoła i z powrotem inną drogą, no dobra jestem kontent
siadamy na zasłużoną kawkę, która smakuje wybornie o tej porze dnia
W kawiarenkach obok siedzą tambylcy i też rozkoszują się kawą .
Nasz dzisiejszy cel to targ rybny. Chcemy dzisiaj urządzić sobie grilla wieczorem. Łukasz długo wybiera ryby, później czekamy, aż miły pan je wypatroszy i z łusek oskubie
.
...a ja cykam foty
Z takim łupem ruszmy już do domku na kolejną kawkę. A tam spotykamy gospodarza, który zagląda nam w siatę i mówi, że doskonały wybór
, pyta o której chcemy robić grilla, bo on dzisiaj ma gości i też będą korzystać z grilla, ale się dogadujemy i pędzimy na śniadanko.
Dzisiejszy dzień to totalne lenistwo i pożegnanie z naszym miejscem na ziemi
Dzisiaj się plażujemy i na dodatek idziemy na plażę dla mięczaków
, bo Borys wypatrzył tam jakiś kolegów - ale ok., niech chłopak tez ma coś z wakacji
Najpierw skakanki - nie wiem jak on to robi w tym upale???
A później błogie lenistwo i bieganie na lody, naleśniki, arbuzy itp
idziemy jeszcze na spacer dookoła starówki, znajdujemy różne skarby:
Około 17.00 zwijamy się do domu, bierzemy się za nasze ryby, a tu nagle ktoś puka do drzwi, no dobra otworzymy, niech nieszczęśnik tam nie stoi - a tu nasz gospodarz.
Zaczyna nam tłumaczyć, ze ma przyjaciela, co ma restaurację 10 kroków stąd i tam jest murowany grill i jak chcemy to możemy dać swoje poranne nabytki i za 10 minut będziemy mogli się nimi rozkoszować, patrzymy na niego nieufnie < a może zabrakło mu ryb, na dzisiejsze przyjęcie dla przyjaciół>, takie myśli mi się kołaczą w głowie, ale ok., ciekawość i chęć zjedzenia ryby przyrządzonej przez mistrza zwycięża.
Oddajemy nasze poranne łupy i po ok. 15 minutach wracają do nas. Muszę przyznać, że to było mistrzostwo świata!!! Takich ryb jeszcze nie jadłam.
Po naszych kulinarnych uniesieniach ruszamy na zachód słońca na górę Kremik.
Po zeszłorocznych doznaniach wjazdowych mam lekkiego stresa, ale dam radę! Wyjeżdżając Łukasza tato coś wspomina o tankowaniu (byli dzisiaj w KRKa) - spoko, spoko, damy radę, Łukasz lubi jeździć na oparach - może niektórzy pamiętają poprzednie relacje...
No dobra wjeżdżamy, nie jest łatwo, znowu mało się nie duszę, ze stresu (przypominam - w takich sytuacjach przestaję oddychać), ale, ale udało się.
Strasznie dzisiaj wieczorem wieje, nasz gospodarz wspominał, że jutro mają być burze...
No ale jutro, to jutro, a dzisiaj jest dzisiaj i podziwiamy zachód słońca, który jakoś szybko się kończy...
Idziemy do samochodu, a on nie chce odpalić <ciekawe dlaczego?>, no nic, ale udało się jedziemy kawałek i nagle nie jedziemy - i już nie pojechaliśmy, czyżby zabrakło nam paliwa???
Jestem wściekła jak osa! No i ktoś musi dymać do miasta z kanisterkiem
, ciekawe kto???
Zrobiło się już porządnie ciemno. Postanawiam, że ja z Borysem idziemy pieszką i nie będziemy czekać, Łukasz dyma po paliwo, a rodzice czekają przy samochodzie. Idąc tak raźnie i wesoło z synem opowiadamy sobie horrory, ale na szczęście docieramy do cywilizacji po niedługim czasie, uff!
Kierujemy się w stronę domu, reszty jeszcze nie ma - ale nie mija 5 minut, jak słyszę podjeżdżające auto. Złość mi przeszła i teraz mam gooopawkę z tego powodu.
Idziemy jeszcze do miasteczka, na pożegnalne lody i winko. Borys zalicza skakanki, na Starówce znowu grają, jest bardzo przyjemnie i żal wyjeżdżać...