W oklicach Tokaju można zaopatrzyć się w naprawdę dobre wina za naprawdę niewielkie pieniądze bezpośrednio od wytwórców lub w piwnicach składowych . Przydaje się znajomość języków rosyjskiego lub niemieckiego w przypadku ludzi starszych , albo angielskiego , gdy sprzedającego można zaliczyć do młodzieży. Jak się okazuje można się wiele dowiedzieć na temat wina , uprawy winorośli itp.
Szkoda jedynie , że bariera językowa takich rozmów nie ułatwia
. Węgierski język do łatwych nie należy . . . łamanym rosyjsko-niemiecko-angielskim nawet z pomocą ręczno - obrazowego jednak nie wszystkie kwestie da się roztrzygnąć .
To wielce interesujące miejsce , dobrze znane miłośnikom win pięknie przedstawiła
Dandol w relacji
Z Tokaju jedziemy drogą prowadzącą przez Matszalkę , Patyod w kierunku najbliższego przejścia granicznego z Rumunią .
Gdzieś tam w połowie drogi
odpoczywamy , jemy dobry posiłek . . .
Bez problemów przekraczamy granicę , uiszczając opłatę ( Roviniete ) w wysokości 6 EUR i podziwiając rumuńską prowincję dojeżdżamy do pierwszego miasta , które mamy zamiar zwiedzić - Satu Mare (węg. Szatmárnémeti, niem. Sathmar) . Pewnie jest jeszcze całe mnóstwo nazw i określeń dotycząych tego miasta , jednak nic więcej na ten temat nie wiem ( Wiki chyba też
)
Mieszkańcami miasta są Rumuni ( nieco ponad połowa ) Węgrzy , Niemcy i Romowie . Dzieci bawiące się koło fontanny rozmawiały ze sobą w języku węgierskim
Z Satu Mare pomimo póżnego popołudnia ruszamy drogą 1C do Baia Mare ( nazwa oznacza po polsku "Wielką Kopalnię", węg. Nagybánya,
niem. Frauenbach)
Parkujemy na rynku starego miasta - panuje straszny zgiełk , z kilku stron dudni muzyka dyskotekowa - to nie jest dla nas dobry czas na zwiedzanie . Ograniczamy się do nocnego spaceru po starówce , obchodzimy dokoła Wierzę Stefana , podziwiamy iluminacje i rzeźby przy fontannie na rynku i postanawiamy że konkretne zwiedzanie zostawimy sobie na następny raz
Decyzja zapadła już ( a utrwaliła się podczas tego wyjazdu
) , że wiosenny spacer obejmie ten rejon po obu stronach granicy . . . ale ciiiiiiiiii , żeby nie zapeszyć
Czas poszukać miejsca na nocleg , więc ryszamy w kierunku pólnocnym pnącą się sporą stromizną drogą do kolejnego punktu obowiązkowego
jakim jest Syhot Marmaroski (rum. Sighetu Marma?iei, węg. Máramarossziget
Droga jast całkiem znośna , ciemności coraz większe , serpentyny w lesie zacieśniają się coraz bardziej a temperatra na zewnątrz spada do tego stopnia , że zmusza mnie do uruchomienia ogrzewania
dodatkowo pojawia się mgła , która zdaje się gęstnieć z każdym pokonywanym zakrętem . . .
Droga jest bardzo stroma i bardzo kręta co do nawierzchni - przejezdna , to właściwe określenie . . .
Szkoda widoków , więc decyzja prosta - na szczycie postój i pierwszy nocleg . Tak też się stało . Po dojechaniu na przełęcz , na której po lewej stronie dostrzegamy skąpo oświetlone zabudowania , a po prawej szeroki ( kiedyś będzie
) parking , znajduję w miarę równe miejsce , piję piwo i idziemy spać .
Jutro też jest dzień . . .
Dobranoc
C.D.N.