Zabudowę rynku stanowią przepiękne kamienice, wśród których jest
dom rodzinny Tartiniego,
gotycki pałacyk z XV wieku - tzw. Wenecjanka z charakterystycznymi oknami i balkonem
czy znajdujący się tuż za plecami Tartiniego największy obiekt placu, czyli
ratusz. Wyróżnia go potężny portyk kolumnowy, wysoki na dwie kondygnacje. Budynek ozdobiony jest kolumnami korynckimi i płaskorzeźbą lwa weneckiego na fasadzie.
Gdyby nie żar lejący się z nieba, mogłabym stać na tym placu godzinami.
Po południu jeszcze tu wrócimy.
Postanawiamy szukać ochłody nieco bliżej morza, dlatego kierujemy się w stronę miejskiej plaży. Z miejsca, w którym stoimy widać
Muzeum Morskie.
Nagle.... widzę coś, co absolutnie mnie oczarowuje.
To makieta cudnego Piranu, ale dość nietypowa, bo miniaturową zabudowę stanowią tu książki i wszelkie inne przedmioty bliskie ludziom pióra, a więc kałamarze, stalówki, nożyczki. Intrygujący pomysł, dlatego postanowiłam podrążyć i dowiedzieć się, co ów monument symbolizuje. Okazuje się, że
powstał na cześć Dragana Sakana (1950-2010), wizjonera, twórcy reklamy w regionie Bałkanów, założyciela agencji reklamowej New Moment New Ideas Company, jednej z najbardziej nagradzanych agencji na Bałkanach, dziś z powodzeniem prowadzonej przez jego synów. Sakan napisał też trzy książki poświęcone reklamie. Piran, ze swą renesansową zabudową, stał się dla Sakana ukochanym miejscem. Spędzał tu bardzo dużo czasu, marząc o cywilizacji, w której artyści i ludzie kreatywni będą ważniejsi od polityków. Twórcami pirańskiego monumentu są artyści Slavisa Savic i Milan Stosic, dla których Dragan Sakan był twórczym guru. Pomnik ukazujący Piran zbudowany z książek stanął w ulubionym miejscu artysty – nad samym morzem, obok kawiarni, tuż obok starówki. Pomnik przypomina stół renesansowego mistrza. Jest niewątpliwą atrakcją turystyczną tego miasta.
Kierujemy się teraz wzdłuż nabrzeża.
Po jednej stronie mamy mieniące się turkusami i błękitami morze, po drugiej cukierkowo kolorowe kamieniczki, kawiarnie i lokale gastronomiczne.
Docieramy do
kościoła Matki Bożej Zdrowia (pod wezwaniem św. Klemensa) z uroczą wieżyczką.
Stoi on na nasypie Prešerena. Swoją nazwę otrzymał w XVII wieku podczas szalejące j na Istrii zarazy.
Niektórzy turyści urządzili sobie na placu przed kościołem i kamienicami własną plażę... mimo, że ta właściwa jest tuż obok. Uważam, że są pewne granice w wakacyjnej swobodzie i to rozkładanie się z leżakami, parasolami itp. jest w tym miejscu niestosowne.
Pięknie komponują się kolory pirańskich kamienic rozlokowanych nad samym morzem.
Postanawiamy zajrzeć do wnętrza kościoła św. Klemensa. Dla osób przywykłych do ociekających złotem zdobień, rzeźb, bogatych ołtarzy, to surowe wnętrze z bardzo wymownym zdjęciem uchodźców zamiast ołtarza głównego może być szokiem. Mnie ten zamysł bardzo się podoba. Na pewno daje do myślenia.
A kto chciałby zrobić sobie toaletę gdzieś w okolicach przykościelnych zaułków.... takie oto ostrzeżenie:
Siadamy w cieniu za kościołem.
Upał jest dziś ogromny, ale tutaj panuje przyjemny chłód, no i TE widoki.
Korzystając z chwili, gdy dzieci bawią się bezpiecznie, wskakuję na skałki i zatapiam się chwilkę w znanej już lekturze. Ale mi dobrze!
Pora ruszać dalej. Idziemy kawałek nabrzeżem, wzdłuż którego dominują knajpki. Dochodzimy do punktu, z niesamowitym urwiskiem, z którego dalej nie ma przejścia.
Zawracamy i zatrzymujemy się na obiad.
Siadamy na zewnątrz jednej z knajpek, bo chcemy nacieszyć się widokami. Długi czas oczekiwania na posiłek daje nam ku temu okazję. Niepokoi nas to, co dzieje się na niebie. Momentalnie z błękitów zamieniło się w granat. Do tego gwałtowne porywy wiatru... Zaczyna się robić nerwowo.
Nasze przysmaki lądują na stole w momencie, gdy raczej musimy się stąd ewakuować.
Na szczęście lokal ma też część zadaszoną. Co prawda mało w niej miejsca, ale przynajmniej jest bardziej kameralnie, przytulnie. Gdy zjadamy prżene kalmary i girice na zewnątrz panuje prawdziwy Armagedon. Ciężkie parasole odrywają się z ziemi, fale morskie zalewają nabrzeże, wicher uderza z ogromnym impetem, a do tego huk piorunów. Jak dobrze, że jesteśmy bezpieczni.
W knajpce zostajemy do chwili, gdy lekko się wypogadza. Co prawda kropi, a momentami dość mocno pada deszcz i zdecydowanie się ochłodziło, ale liczymy, że pogoda z każdą chwilą będzie się poprawiała.