Dzień 7
30 czerwca 2018 r. (sobota)
Pierwsze zapoznanie z OrebićemBudzimy się wypoczęci i niezmiernie ciekawi osławionego Orebića, do którego wczoraj przybyliśmy w nocnych godzinach i niewiele zdołaliśmy zobaczyć. Pierwsze, co robię po wyjściu z łóżka, to zerkam na widok z okna. Nie mamy apartamentu z widokiem na morze, ale góry, krzew bugenwilli i mnóstwo zieleni to przecież też piękne okoliczności widokowe.
Mamy jeszcze taras, z którego widzimy drugi budynek, ale jak się mocno wychylimy, to pojawia się też kawałek morza. Grunt, że jest gdzie posiedzieć wieczorem, jak dzieci już zasną.
Na śniadanie w Chorwacji tradycyjnie już serwuję palačinki, a po ich zjedzeniu ruszamy na rekonesans.
Pierwsze wrażenie ma ogromne znaczenie dla naszego dalszego postrzegania danego miejsca i przyznam, że zaraz po wyjściu z mieszkania zaczynam wręcz upajać się urokiem okolicy. Uwielbiam roślinność, a tej jest tu pod dostatkiem. Soczysta zieleń i piękne barwy kwiatów cieszą moje oko niezmiernie.
Ulica, przy naszym apartmanie jest także ukwiecona.
Przechodzimy na drugą stronę głównej ulicy przebiegającej przez Orebić. Bardzo blisko mamy do piekarni i straganu ze świeżymi owocami i warzywami. W stronę morza kierujemy się jedną z cichych uliczek. Po lewej stronie mamy duże boisko, po prawej wille i hotele, z czego niektóre opuszczone.
Wreszcie docieramy do promenady, którą będziemy wielokrotnie podczas pobytu w Orebiću spacerować i zachwycać się krajobrazem.
Dzieci nie mogą już się doczekać kąpieli.
Kilka słów historii:Orebić jest największym miasteczkiem Półwyspu Pelješac, położonym na jego południowym brzegu. Pierwotnie osada nosiła nazwę Trstenica (obecnie tak nazywa się największa z plaż miasta), jednak w 1584 roku zmieniono jej nazwę, na cześć znanej rodziny kapitanów żeglugi - Orebićów. Orebić od zawsze był miastem żeglarskim. W latach 1343-1806 pozostawał pod władzą Republiki Dubrovnickiej i pod taką banderą pływały tutejsze żaglowce. Pierwsza stocznia na Pelješcu została założona przez cesarza Franciszka Józefa pod koniec XIX wieku.
Niezwykłym śladem po czasach świetności żeglugi w tym rejonie są dziś kapitańskie wille. Niektóre z nich popadły w ruinę, część jest zamieszkana. Spacer ich śladem to punkt obowiązkowy pobytu w Orebiću, dlatego jeszcze wielokrotnie pojawią się w tej relacji.
Tymczasem wchodzę na niewielkie betonowe molo, znajdujące się tuż przy wyjściu z uliczki, którą będziemy codziennie przychodzić na promenadę. Roztacza się stąd widok na opuszczony, popadający w ruinę hotel.
Niesamowicie kręcą mnie takie miejsca w Chorwacji i podczas każdego wyjazdu znajduję taki opuszczony budynek, którego niegdysiejszą świetność można poznać po lokalizacji czy architekturze. Co rano będę tu przychodziła pokontemplować w ciszy piękno okolicy czy poczytać. Odkryję też, że hotel nie jest do końca opuszczony, gdyż na ostatnim jego piętrze, po lewej stronie swój pokoik mają policjanci patrolujący okolicę.
Idziemy na spacer w stronę miasteczka.
Podziwiam tutejsze roślinki.
Mijamy też knajpkę, do której przyjdziemy w kolejnych dniach na pyszną obiadokolację. Jej wystrój i lokalizacja są bardzo klimatyczne.
Ależ tu pięknie!
W tej części miasteczka jest dużo starych budynków i bardzo przyjemnych uliczek. Zresztą, jest to
plac Mimbelli, nazwany tak na cześć jednej z najbardziej znanych i zasłużonych tu rodzin kapitańskich.
Trafiamy na jedną z wielu niegdysiejszych kapitańskich rezydencji. Łatwo je poznać. Budynki są duże, wielopiętrowe, prowadzi do nich charakterystyczna brama, a dodatkowo przy każdej rezydencji są fantastyczne ogrody z roślinami przywożonymi tu latami przez właścicieli-żeglarzy z całego świata.
Przy promenadzie znajdują się też charakterystyczne, zabytkowe kraniki z wodą.
Docieramy do portu w Orebiću. Cumują tu liczne łódeczki i żaglówki.
Nieco dalej cumuje prom z Orebića na pobliską Korčulę. Za chwilę odpłynie z nową porcją turystów.
Stąd też podziwiać można stare domostwa.
Jakże pięknie, na tle górującego nad miastem szczytu Sveti Ilija (św. Eljasza) (961 m) prezentują się złociste słoneczniki.
Roślinność jest tu tak bujna i soczysta, że chciałoby się wręcz schrupać te wszystkie oleandry, które kwitną tu w wielu odcieniach (z tym schrupaniem, to może przesada, wszak oleandry są trujące…).
Postanawiamy chwilę odpocząć. Pogoda jest wymarzona do słonecznych i wodnych kąpieli.
Spoglądamy na wzgórze z klasztorem franciszkanów, do którego wybierzemy się za kilka dni.
Odpoczywamy nad wodą. Dzieci pluskają się z radością, jest też czas powrócić do opowiadań Andrića.
Gdy głód daje znać, postanawiamy wrócić do mieszkania. Wracamy dopiero co zapoznaną trasą, która za każdym razem wprawia nas w zachwyt.
W pewnym momencie, w jednej z bocznych uliczek, odkrywam orebićką bibliotekę. Zdjęcia przy chorwackich bibliotekach to moje wakacyjne „must have”.
Za każdym razem przechodząc nadmorską trasą odkrywamy istne perełki.
Nim wejdziemy w uliczkę, która doprowadzi nas do głównej ulicy, skąd już mamy kilkanaście metrów do mieszkania, zerkam jeszcze na to całe piękno, które będzie nasze przez kolejne dni.
Po południu ruszamy znów na plażę, tym razem Trstenicę (w miarę pustą o tej porze), a później na wieczorny spacer po Orebiću. Zdjęć z tego dnia więcej nie mam, z racji kiepskiego światłą, a potem wieczorowej pory.