napisał(a) Franz » 28.10.2009 10:56
Ja się na szlak graniczny wybrałem w miejscu, gdzie szlaku nie ma (a przynajmniej nie było wtedy - nie wiem, czy coś się nie zmieniło). Albowiem postanowiłem przejść Beskid Niski od samego końca, czyli przełęczy Łupkowskiej. Dojechałem pociągiem do Łupkowa, a jako że na tym ostatnim odcinku byłem jedynym pasażerem, to straż graniczna zajęła się mną niezwłocznie.
Wypytali niecodziennego turystę o szczegóły, wzięli mi dowód osobisty i poszli do swojego kantorka. Siadłem sobie przed budynkiem stacji i tylko słyszałem przez otwarte okno strzępy rozmowy telefonicznej:
- Chce iść do Krynicy.
- ...
- Tak, tym niebieskim.
- ...
- Mówi, że wie, że tu nie ma szlaku.
- ...
- Tak jakoś, chyba normalnie - domyślam się, że opisali mój wygląd.
- ...
- Dobra.
Jeszcze chwilę to trwało i wyszedł do mnie żołnierz, wręczył mi mój dowód i ruszyliśmy wspólnie w górę. Wtedy tunel kolejowy na Słowację był jeszcze zasypany. Przeszliśmy rampą równoległą do linii kolejowej a żołnierz robił za przewodnika. Opowiedział, że rampa była zbudowana w czasie wojny, jak Niemcy zniszczyli tunel, a Rosjanie próbowali dostarczyć pomoc dla partyzantów SNP. Zbudowano tory przez samą przełęcz. Pobieda - tak się nazywał ten pociąg - wiozła broń i amunicję. Zaprzestano dalszego użytkowania prowizorycznych torów, jak się Pobieda wykoleiła.
Na granicy się pożegnaliśmy. Pogranicznik wskazał słupek graniczny:
- To jest mój teren. Do słupka numer ... - (numeru dziś już nie pamiętam) - nikt cię nie zaczepi. A później, jakby co, to myśmy się w ogóle nie widzieli.
Bez nieprzyjemności dotarłem aż do miejsca, gdzie z dołu dochodził niebieski szlak.
Tyle reminiscencji z Beskidu Niskiego. Za chwilę dalszy fragment słowackich tras.
Pozdrawiam,
Wojtek Franz