Liczyłem trochę na to, że po takiej burzy się przejaśni i może nawet wyjdzie słońce. Niestety, wprawdzie deszcz przestał padać, ale niebo pozostało bure.
Poranek 3 maja też zbyt wiele nie obiecuje.
Zwijam manele i ruszam w dół. Przedzieranie się przez kosówkę nie jest nawet prysznicem. To regularna kąpiel.
W lesie już jest lepiej, tyle tylko, że w starym śniegu nogi potrafią raz po raz wpadać nawet po kolana.
Jestem na tropie misia. Ale... jakoś nie udaje mi się go wytropić. Na szczęście.
Dalej jest już całkiem przyzwoicie. Szeroka droga pozwala omijać mokre szczoty gałęzi.
Wychodzę na otwarte polany. Niebo się stopniowo wypogadza i wiosenne kolory nastrajają optymistycznie.
Jeszcze ostatni garb do pokonania i zejście w dolinę. Potem spacer szeroką drogą i docieram do samochodu. Wrzucam graty i zjeżdżam do wsi.
Przypomina mi się Jano i postanawiam go odszukać.
Znajduję jego chałupę. Kobieta na ganku okazuje się być jego żoną. Wyskakuje i Jano, szczerze uradowany. Zapraszają do domu.
Oczywiście, nie ma mowy, by mnie wypuścili bez obiadu. Jano częstuje borowiczką, ale przede mną długa droga do domu. W takim razie - kawa.
Gawędzimy, podczas gdy ja z lubością wciągam w nozdrza zapach wiejskiego domu. Eeech, Jano, fajnie tu sobie mieszkasz.
Jano wypytuje o moje najbliższe plany. Przyznaję się, że za kilka dni jadę do Peru. Widzę ogromne zainteresowanie. Peru?..
Eeech, Jano, przepraszam Cię bardzo. Ciągle mam w domu kartkę z widokiem na Huayna Picchu i leżącym u jego stóp osiedlem Machu Picchu. Dla Ciebie, Jano. Miałem Ci ją wysłać, ale... nie pamiętam Twojego adresu. Ani nazwiska. Gdybym wysłał tę widokówkę, zaadresowaną "Jano, wieś Jasenie" - wątpię czy by doszła.
Przywiozę Ci ją. Nie wiem, kiedy. Ale - przywiozę. Obiecuję. I to przy świadkach tego forum...
Vojto