
My to chyba nigdy nie będziemy mieć wakacji, na które będziemy mogli się w spokoju spakować i na miejscu nie przydarzy nam się jakaś przygoda, która w tym roku zdecydowane może być zapisana przez wielkie "P" i absolutnie wysuwa się na prowadzenie w rankingu: Co nas nie zabije to nas wzmocni vel Odporni na wiedzę, trudni do zabicia.

Ale od początku...
Przez ostatnie kilka dobrych lat, nasz gumiak Uninur-ek dzielnie przemierzał bezkresy Jadranu. Udało nam się zrobić kilka wycieczek, które mogłyby wydawać się niemożliwe do zrobienia pontonem o długości 3,8m i silnikiem 20kM. Jagodna- Vis, Jagodna- Vela Luka, Jagodna-Peljesac (Divna), to tylko kilka przykładów naszego rozmachu.

Tak apropo... będzie do sprzedania.

Jak patrzę na to zdjęcie, to aż mi się łezka w oku kręci.

Jak jednak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia i po kilku miesiącach przeglądania ogłoszeń wszelakich kupiliśmy łódkę. Wybór nie był łatwy... jak już trafiło się coś fajnego, to całkowita masa była powyżej 3,5t i zjadłyby nas dodatkowe opłaty, jak łódka była idealna to znowu z silnikiem z listy "wykluczonych", czytaj nie Honda, Yamaha czy Suzuki. Albo o zgrozo dwusuw.

W końcu wybór padł na pływadło po które trzeba było jechać aż do Augustowa


Cena fajna, skorupa była do dopieszczenia, bo przecież wszystkiego od razu nie musimy mieć zrobionego, ale silnik Suzi 40kM. Wszystkie punkty z listy spełnione, ale jak to zwykle w życiu bywa nie było tak kolorowo. Z racji tego, że stety albo niestety Arturo jest perfekcjonistą, to jak zaczął dłubać przy tej łódce, to ja nie miałam męża w domu przez miesiąc... tyle co odgrzewany obiad o 21 zjadał.

Aaaa i jeszcze nie wspomniałam, że jak jechał zważyć to wszystko, to mu koło z przyczepy odpadło


No dobra, przydługi wstęp mamy za sobą (mam nadzieję, że tu jeszcze jesteście


Dodam jeszcze, że po pierwszych zdjęciach z podróży, możecie przekonać się jak bardzo cieszyło mego męża to pływadło... robił zdjęcia tylko łódce.

Naszym celem była wyspa Cres i camp Bijar w Osorze.
W podróż ruszyliśmy w niedzielę 19 lipca i jak zawsze ostatnio trasą przez Węgry z noclegiem w sympatycznym hoteliku przy granicy. W tym roku zaczęli się dosyć mocno rozbudowywać, więc nie było szans na jakieś dobre jedzonko, ale gospodarz był przygotowany... zapas piwa dla podróżnych oczywiście miał.

Rano wstajemy rześcy i wypoczęci i możemy ruszać w drogę. Mamy do przejechania około 300km, więc na lajcie.
Pierwsze chorwackie widoki w następnym odcinku.
