Wzdłuż brzegu Cresu.
Prognozy pogody na ten dzień były tak pomyślne, że wyruszyliśmy na wyprawę dookoła Cresu.
Nie napisałam jeszcze, że w tak zwanym międzyczasie na camp przyjechali nasi znajomi z Gliwic, więc tego dnia Łódź Nadira miała powiększoną załogę.
Na początek ruszyliśmy w kierunku stolicy wyspy, czyli miasta Cres.
Zacumowaliśmy przy knajpce, rzuciliśmy coś na ząb, popiliśmy piwkiem i poszliśmy na króciutki spacer.
Bardzo nie chciało nam się spacerować, bo żar lał się z nieba i marzyliśmy tylko o tym, żeby znaleźć się z powrotem na łódce i poczuć wiatr we włosach.
Udało się zrobić kilka zdjęć, ale muszę przyznać, że bardziej tak na siłę niż z uczucia patrzenia na coś ładnego
Cres to największe miasto na wyspie, ze sporym portem i wąskimi uliczkami... wszystkie prowadzą do fontanny.
Nie chciało nam się szukać wszystkich bram miejskich i mogę pokazać, tylko tą, którą najłatwiej znaleźć.
Trochę się tam jednak pokręciliśmy.
Możecie nazwać nas leniami, ale po pół godzinie mieliśmy dość zaduchu i gorąca lecącego z góry od słoneczka i z dołu, od nagrzanych kamiennych uliczek.
Oj jak bardzo wtedy doceniliśmy morską bryzę.
Ładujemy się na łódź i w drogę.