maslinka, żeby się dłużej cieszyć wspomnieniami przy opowiadaniu, to się staram przeciągać jak mogę
.
Dziś będzie o wydarzeniu, które przypadkiem zupełnym stało się niemal naszym udziałem. Otóż ostatniego dnia, a była to sobota, przed wyjazdem udaliśmy się tradycyjnie do Californi na ostatni obiadek. Chcieliśmy się też pożegnać z naszym zaprzyjaźnionym kelnerem. Nie może zatem dziwić, że gdy się okazało, że nie ma go w pracy, rzuciłam lekkim fochem... Ale... widać przeznaczeniem naszym było się z nim zobaczyć, bo, mimo wolnego dnia, przyszedł na chwilę do knajpy, odstawiony jak stróż w Boże Ciało
. Zatem oficjalnie się pożegnaliśmy i umówiliśmy, że za rok wracamy, bo jak nie, to dostaniemy telefon z pretensjami, że nas nie ma
. Po czym znikł wraz z rodziną... Ozdobieni byli kwiatkami, więc siłą wspólnego intelektu wydedukowaliśmy, że idą na jakąś uroczystość
. Ale nic, zjedliśmy spokojnie ostatni posiłek (ja risotto z morskimi robalami
), popiliśmy Karlovacko (ci, którzy mogli, bo nie prowadzili
), po czym udaliśmy się w stronę rogoźnickiego kościółka, aby wreszcie go zwiedzić. Wcześniej, w natłoku zajęć, jakoś nie było czasu
. Okazało się jednak, że to nie takie proste, bo w okolicach schodów wiodących do niego zaczęła się już jakaś fiesta - głośna i kolorowa. Sobota była i para młodych Chorwatów postanowiła połączyć się świętym węzłem małżeńskim. W imprezie niezbędnym elementem okazała się flaga narodowa.
Gdy w kościele młodzi sobie przysięgali, przed nim zabawa trwała w najlepsze. Śpiewy, krzyki, race... Nie wiem, kto brał udział w uroczystości w środku, mam wrażenie, że tylko para młodych plus ewentualnie świadkowie, bo reszta świętowała na zewnątrz
.
Stroje obowiązywały dość dowolne, rzuciły nam się w oczy kreacje bardziej wyglądające na strój dyskotekowy, panie miały też szalenie niewygodne do tańca buty. Ale co tam, nie nasz cyrk, nie nasze małpy, to nie nas nogi będą boleć
. Panowie natomiast, nie wszyscy na szczęście, wyglądali na mocno zmęczonych... to pewnie ten upał
. W końcu reszta gości wyległa z kościoła:
i zeszła robić zadymę na dole, w miasteczku.
Pozostawione pod kościołem szkło sugerowało nieco inny, niż nam się wydawało powód zmęczenia niektórych weselników
.
Były też jednak ozdobniki stricte uroczystościowe
.
W tłumie na próżno wypatrywaliśmy młodych. Mieliśmy wrażenie, że gościom ich obecność wcale nie była potrzebna do zabawy
. No i mieliśmy rację, świeżo poślubieni małżonkowie, zostawieni samym sobie, oddali się w ręce fotografa i produkowali pamiątki z tego jakże uroczystego dnia w romantycznych okolicznościach rogoźnickiej starówki
.
Aaa, bym zapomniała. Jednym z gości weselnych był nie kto inny, jak nasz pan kelner
.