Nie sprawdzą, bo nie czytają

Ale dziękuję bardzo

I po przerwie dalszy ciąg:
W
serbskiej stolicy nie nocowałem od dawna. Ostatni raz w 2014 roku! Po raz pierwszy i ostatni w czasie urlopu wyciągam ze schowka GPS-a, gdyż dojazd do naszego miejsca noclegowego prowadzi przez wąskie i jednokierunkowe uliczki; na zegarku już późne popołudnie, więc chcę tam być jak najszybciej. Na nocleg wybrałem hostel w dzielnicy
Slavujec Venac (Славујев Венац), będącej częścią gminy miejskiej Zvezdara (Звездара).
Odzwyczaiłem się od hosteli. Kiedyś była to najtańsza opcja spania w centrum miasta. Potem sytuacja się zmieniła, a może zmieniły się priorytety i możliwości finansowe? Okazało się, że korzystniej, a często taniej, jest nocować w obiektach indywidualnych, u prywatnych gospodarzy. Tam nie musiałem dzielić łazienki z tłumem ludzi, słuchać całonocnych imprez w których niekoniecznie chciałem brać udział, wdychać unoszącego się po pokojach dymu papierosów. Oczywiście hostele miały też plusy: możliwość obcowania z międzynarodowym towarzystwem lubiącym podróżowanie, integracje przy piwku, wymianę spostrzeżeń i opinii. To już jednak przeszłość: teraz każdy lub prawie każdy siada ze smartfonem lub laptopem i całkowicie odcina się od reszty. Hostelowe korytarze i stoliki wypełnia cisza, przerywana jedynie odgłosem stukania w klawiaturę. Zaobserwowane próby integracji przyjmowane były ze zdziwieniem lub niechęcią i szybko się kończyły. Próżno szukać kogoś z butelką, do wirtualnej zabawy bardziej pasuje sojowe latte. Z dawnych czasów zostało tylko międzynarodowe towarzystwo, niestety w Belgradzie w dużej mierze rosyjskojęzyczne, co też nie poprawiało sytuacji. Odniosłem też wrażenie, że część nocujących bynajmniej nie przyjechała tutaj jako turyści, ale po prostu mieszka na stałe. Z dawnych hosteli pozostała wydmuszka, liczne zakazy i nakazy, sztuczny i udawany luz. Chyba już jestem na to za stary.
Rzecz jasna w Belgradzie nadal można przenocować w centrum w przyzwoitej cenie poza hostelami, ale miejsca te nie posiadają własnych parkingów. A ponieważ opłaty za postój w stolicy należy uiścić wysyłając smsy z serbskiej sieci, więc pozostało znaleźć lokum z parkingiem. Okazało się, że wszystkie takie punkty są na obrzeżach, oddalone od śródmieścia o wiele kilometrów, więc zdecydowałem się na hostel, jedną noc przecież jakoś przetrwamy

. Atutem hostelu
Fair and Square było położenie... przy głównym cmentarzu miejskim. W komentarzach pisano, że to straszny widok z okna, a dla mnie była to możliwość zwiedzenia nekropolii

. Widok z okna miałem zupełnie inny, bo na pozostawiony na wewnętrznym dziedzińcu samochód. Pokoik mały, nieco zawilgocony, łazienka ciasna, ale własna, wśród obsługi pełno Włochów, cóż chcieć więcej? Hostel okazał się w sumie najdroższym noclegiem w czasie całej letniej wyprawy, bo kosztował nas około 41 euro, w tym 5 euro za parkowanie. Z ciekawostek wymienię ciekawe graffiti przedstawiające światowych przywódców stylizowanych na świnie i imprezujących nad mapą globu. Ma ono już swoje lata, bo mamy tam i królową Elżbietę i papieża Benedykta i poprzedniego króla Arabii Saudyjskiej. Jedynie Putin, Erdogan i Trump bez zmian.

Niedaleko hostelu jest przystanek autobusowy do centrum. Rozkładów brak, trzeba je sprawdzać w internecie. Czekamy na linię, którą zawiezie nas pod cerkiew św. Sawy, ale ta się nie zjawia. Wsiadamy zatem do autobusu jadącego w okolicę głównego deptaka i w tym momencie zaczyna się kolejny odcinek opowieści pod tytułem: "kupowanie biletu w Belgradzie". Od zawsze były z tym problemy. Kiedyś można było je nabyć w kioskach, ale jedynie w centrum, więc mieszkając na peryferiach po bilet podróżowało się na gapę. Potem władze miejskie tak kombinowały, że w pewnym momencie jedyną opcją zakupu było wysyłanie smsa, oczywiście tylko z serbskiego numeru telefonu. W 2024 roku w pojazdach pojawiły się automaty do sprzedaży biletów, w których można było płacić kartą jednego typu wystawcy. Wchodzimy do środka, automat faktycznie jest, choć na żadnym z przystanków nikt z niego nie korzystał i wszyscy dziwnie się na nas patrzyli. A ja rozpocząłem walkę... najpierw maszyna nie reagowała na dotyk, potem się zawieszała, nie przyjmowała karty, wreszcie wydrukowała mi jeden bilet dobowy, ale... w formie pustej kartki. Podszedł jakiś pijaczek, popatrzył, pokiwał głową i rzucił:
- Papier się skończył, możecie jechać bez biletu, nic się nie stanie.
Zatem pojechaliśmy, choć z karty i tak ściągnęło należność za bilet dobowy, na szczęście to niskie sumy.
Wychodzimy na przystanku Zeleni Venac obok zabytkowego targowiska.

Jako, że to już naprawdę jest ścisłe centrum stolicy, to dookoła pełno polityki. Na murach wymalowane marzenia o powrocie serbskiego wojska do Kosowa, są też sugestie, że jedyne ludobójstwo, jakie miało miejsce na Bałkanach, dokonane zostało na Serbach. Kolejny naród wybrany.


Jest już po godzinie dziewiętnastej, więc szerokie deptaki pomiędzy wysokimi budynkami pogrążone są w cieniu. W powietrzu wiszą rosyjskie flagi, choć to pewnie serbskie bez herbu, ale w połączeniu z wszechobecną ruską mową człowiek odruchowo zaczyna szukać zielonych ludzików.


Grillowana kukurydza, mniam! Dopiero tutaj udało się ją zjeść!

W czasach tureckich w Belgradzie istniało ponad dwieście meczetów i innych islamskich miejsc kultu. Serbowie zniszczyli wszystkie poza jednym - meczetem
Bajrakli (Bajrakli džamija) z XVII wieku. Może dlatego, że w swej historii miał krótki epizod bycia kościołem katolickim? W każdym razie meczet nadal istnieje. Ciężko zrobić mu zdjęcie, wciśniętemu między bloki. Pod murem obok miotły wala się kilka nagrobków.


Po tym, jak Albańczycy zniszczyli w Kosowie wiele cerkwi, w odwecie zaatakowano kilka meczetów w Serbii, w tym ten belgradzki. Częściowo spalono wnętrza, a biblioteka i islamskie archiwum spłonęły całkowicie. Nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć: to naprawdę takie wielkie bohaterstwo rozwalić obcą świątynię?
Obecnie w Belgradzie mieszka ponad trzydzieści tysięcy muzułmanów (jedynie niewielka część z nich to Albańczycy), ale w środku spotykam tylko dwóch modlących się osobników. Potem, przy drzwiach, trafiam na opiekuna meczetu, który z uśmiechem dopytuje się skąd przyjechałem. Raczej nie odwiedza ich zbyt wielu turystów.

Na ich brak na pewno nie narzeka
Kalemegdan, czyli kompleks składający się z twierdzy u styku Sawy i Dunaju, otoczonej przez największy stołeczny park. Fortyfikacje istnieją w tym miejscu od czasów celtyckich, potem wzgórze było punktem strategicznym dla kolejnych nacji od Rzymian po Osmanów. Pomiędzy mury wchodzimy przez tzw. Bramę Zindan (Zindan kapija) wybudowaną w XV wieku przez Węgrów. Próbuję ustawić aparat i zrobić sobie grupowe zdjęcie, ale i tak zawsze ktoś wejdzie w kadr, czasem naślą także psa.


Mury to świetne miejsce widokowe na rzeki oraz na okoliczną, często gęstą zabudowę. Na pierwszej fotce tzw. Wieża Jakšića (Jakšićeva kula), pochodząca z tego samego okresu co brama, ale w tej wersji to rekonstrukcja z międzywojnia. Obok niej wciskają się ogródki restauracyjne, a dalej jakieś apartamentowce. Na fotce numer dwa widok w kierunku południowo-zachodnim przy ostatnich promieniach słońca.


Im podążamy dalej, tym więcej ludzi. To najbardziej turystyczne miejsce w czasie dwutygodniowego wyjazdu, przebija Ochrydę. Bardzo dużo skośnookich i Arabów, liczne muzułmanki w chustach. Są też nowożeńcy; chyba, bo strój panny młodej kojarzy mi się z inną imprezą.


Zachód słońca zawsze pociąga, ale nie był on jakiś zjawiskowy; znacznie ciekawiej zrobiło się, gdy jasna tarcza się schowała za horyzontem. Kolory naprawdę się postarały.

Ujście Sawy do Dunaju. Do 1918 roku tu kończyła się Serbia, wszystko, co za rzekami, należało już do Madziarów.

Panuje atmosfera radosnego pikniku. Udziela się i nam, więc wyciągam z plecaka piwo i wypijamy je na murku.
Powoli robi się coraz ciemniej, zapala się oświetlenie ścian.

Po Sawie pływają statki wycieczkowe. W tle widać zalesione wzgórza z pałacem królewskim, a także maszty dwóch stadionów. Wieżowiec po lewej to Kula Beograd, najwyższy budynek państw dawnej Jugosławii. Reprezentacyjny obiekt tworzonej od podstaw dzielnicy
Belgrad Waterfront (Beograd na vodi), która powstaje na zaniedbanych do niedawna terenach portowych.

Niższe i starsze wieżowce na drugim brzegu Sawy. Na kolejnym zdjęciu Brankov most w barwach serbskiej flagi.


Warto byłoby zjeść kolację, ale niekoniecznie w drogich restauracjach przy deptakach, gdzie i tak króluje kuchnia międzynarodowa. Niedaleko prawosławnej katedry znajdujemy niewielki bar, w którym za dobrą cenę można kupić bałkańskie żarcie. Pikantna pljeskavica w bułce i sałatki sprawiają, że jesteśmy najedzeni pod sam nos! Jedyny minus lokalu, to brak toalety.
- Możecie skorzystać z kibelka u nich - sugeruje uśmiechnięta sprzedawczyni, pokazując sąsiednią kawiarnię.

O dwudziestej drugiej centrum Belgradu bynajmniej nie układa się do snu. Knajpy są pełne, ulicami przechadzają się potoki ludzi. Powoli idziemy na przystanek. Przyglądam się podjeżdżającym autobusom i w żadnym nie widzę automatu z biletami. Również w naszym pojeździe go nie ma, więc do hostelu wracamy na gapę. Typowy bałkański burdel, którego zakończeniem była decyzja podjęta przez burmistrza stolicy: od 1 stycznia 2025 cała komunikacja miejska w Belgradzie będzie darmowa!