Lednice napisał(a):Teoretycznie masz rację, 100% racji.
Ale zobacz, czy ten plan genialnego Slobo się udał
Wielka Serbia
(...)
No i na końcu go obalili sami Serbowie za jego nieudacznictwo, du.owatość i nieudolne fałszerstwa wyborcze
I wydali do Hagi
I chwała Bogu, że tak się stało. Szkoda, że tak późno...
A teraz tak - jakie Slobo miał opcje do wyboru w 1991 roku?
1) Uznać, że można utrzymać jedność federacyjnej Jugosławii;
2) Uznać, że wprawdzie Jugosławia jest de facto trupem, ale można z niej wykroić Wielką Serbię;
3) Uznać, że federacji nie da się utrzymać i Wielka Serbia też jest mrzonką.
Pkt 1 - chyba każdy zdawał sobie sprawę, że czas Jugosławii już minął. Można pobawić się w zgadywanie, w jaki sposób człowiek tak bezwzględny jak Slobo zabrałby się za utrzymanie jedności federacji... biorąc pod uwagę preferowane przez tego człowieka rozwiązania siłowe i kryterium skuteczności, to szybki, zmasowany atak na Ljubljanę i Zagrzeb można uznać za bardzo prawdopodobny. Dużo ofiar, ale sukces militarny gwarantowany. W krótkim okresie wysokie poparcie społeczne w Serbii i utrzymanie przywództwa w Jugosławii. Dalej trudno spekulować, ale moim zdaniem sytuacja byłaby nie do utrzymania, wojna partyzancka z Chorwatami i Słoweńcami bardzo kłopotliwa dla Slobo. Ryzyko zbyt wielkie, a więc...
Pkt 2 - czyli Wielka Serbia. I to właśnie Slobo realizował. Uzyskał większość celów taktycznych, bardzo wysokie poparcie społeczne w Serbii i jeszcze wyższe wśród Serbów na okupowanych ziemiach Chorwacji. Ale stał się zakładnikiem własnej polityki, w Bośni i Hercegowinie już wyraźnie przecenił swoje możliwości, ale nie poniósł całkowitej klęski. Nawet ucieczka Serbów z Chorwacji po chorwackim zwycięstwie w Oluji (1995) nie stała się gwoździem do jego politycznej trumny. W sensie utrzymania władzy mogła być mu nawet na rękę - głosząc hasła Wielkiej Serbii miał w serbskich uciekinierach z Chorwacji liczny i wierny elektorat (ci ludzie mieli w Serbii prawa wyborcze). W 1997 r. został demokratycznie wybrany prezydentem Jugosławii (wtedy już tylko Serbia i Czarnogóra, ale to nadal kawał władzy nad milionami ludzi). W sprawie Kosowa... no cóż, mógł zachować się inaczej, i wtedy Serbowie pozbawiliby go władzy jako polityka nazbyt ugodowego, wybrał po swojemu, zagrał o całą stawkę i tym razem już przegrał. Ale poprzez kolejne agresje i brutalne działania utrzymał władzę od 1991 do 2001 roku. Mówiąc precyzyjnie, zdobył ją w 1989 r., ale już w 1991 mógł utracić. Dla osobnika tak zdemoralizowanego i żądnego władzy najważniejsza była właśnie władza dla niego i jego ekipy. I ten cel osiągnął, przez 10 lat pozostając na szczycie!
Pkt 3 - Czy jakikolwiek serbski polityk w 1991 roku miał szansę na utrzymanie władzy, zgadzając się na rozpad Jugosławii i nie budując w jej miejsce Wielkiej Serbii? Przy ówczesnych nastrojach społecznych w Serbii i wśród Serbów w innych republikach, szczególnie w Chorwacji? Pytania są oczywiście retoryczne, nie miał takiej szansy. Gdyby Slobo poszedł drogą negocjacji, kompromisu i reform, to dzisiaj świat znałby go jako fajnego faceta, takiego bałkańskiego Gorbaczowa, który chciał dobrze. Może zasłużyłby na Pokojową Nagrodę Nobla. Ale nie utrzymałby władzy, a na tym zależało mu 1000 razy bardziej niż na byciu ulubieńcem opinii publicznej na świecie. Taki typ, cała ekipa takich typów. Ale nie szaleniec! Ten człowiek potrafił planować, a zaplanowane cele realizował z całą bezwzględnością. Czy był skuteczny? Tak, był zabójczo skuteczny.
Że Serbia straciła ostatecznie wszystko, co mogła stracić? Tak - i nawet może być jeszcze gorzej. To jest w długim okresie "zasługa" Slobodana Miloševićia i bandy sk....synów, którzy mu służyli. Czy to dowodzi, że jednak nie był skuteczny, bo doprowadził swój kraj do upadku?
Nie, nie dowodzi. Bo to był człowiek, dla którego nie liczyła się ani Jugosławia, ani Wielka Serbia, ani interesy narodowe Serbów, ani wiara prawosławna - nic z tego, co wrzucił sobie na sztandary i billboardy. Liczyła się tylko władza. I tą potrafił sobie zapewnić najdłużej, jak to w danych warunkach było możliwe.
BTW Łatwo powiedzieć o kimś, że "szaleniec". Hitler? Szaleniec! Stalin? Szaleniec! Milošević? Szaleniec! Super, już czujemy się lepiej jako porządni ludzie, normalni i nie szaleni. Bo zło mogą czynić tylko szaleńcy... i wszystko fajnie, tyle że żaden z największych zbrodniarzy krwawego XX wieku nie był szaleńcem. Każdy z nich, choć do granic ludzkich możliwości zły i zdemoralizowany, był zdrowy psychicznie. I wiecie, co? Mnie to przeraża bardziej, niż gdyby ci ludzie byli szaleni.