Witam po krótkiej przerwie, zwłaszcza nowych czytelników, dziękując za ciepłe słowa i zapraszam na mały ciąg dalszy. Dziś postaram się dojechać do głównego miejsca naszych wakacji.
Na pierwszej stacji za Mostarem robimy tankowanie i postój na spanie. Zazwyczaj nie potrzeba mi w trasie wiele snu (półgodzinne drzemki wystarczają), ale jest bardzo wcześnie o nie ma większego sensu jechać dalej, żeby dojechać na miejsce ok. 5tej, więc śpię na siłę - i nawet udaje mi się przespać ponad 2 godziny!
Kiedy wyruszamy, już powoli świta, a kiedy mijamy Metković (na granicy znów prawie bez kontroli) i wyjeżdżamy na Jadrankę, zaczyna się dzień. Po chwili kolejne 2 granice na przesmyku Neum - i znów kontrola bardzo pobieżna - rzut oka na paszporty.
Kilka zdjęć z Jadranki już za dnia:
Ten widok jest chyba powszechnie znany:
Pomimo bardzo wczesnej pory, nie mijamy jednak Dubrovnika, tylko zaraz za mostem skręcamy w lewo i zjeżdżamy na dół i z powrotem pod most i na nadbrzeże portowe:
Liczyliśmy na jakieś wielkie jednostki pływające, których często w tym miejscu jest kilka, ale nie mamy szczęścia - w porcie prawie pusto:
Nie po to tu jednak zjechaliśmy.
Jest w tym porcie rzecz, którą chciałem koniecznie zobaczyć, ponieważ jest bardzo związana z wojną chorwacko-serbską (właściwie w tym rejonie walczyły głównie oddziały czarnogórskie, ale i tak wszystko było sterowane z Belgradu). Jest to statek
Sveti Vlaho - pierwsza jednostka pływająca nowopowstałej floty chorwackiej w 1991 r. Chorwaci zdobyli ten mały stateczek w walce z flotą jugosłowiańską i przystosowali go do swoich potrzeb, nadając mu imię patrona miasta. Służył intensywnie przez kilka tygodni - przemycał do miasta duże ilości broni, amunicji i żywności. Został zatopiony 6 grudnia. Po wojnie został wyłowiony, wyremontowany i postawiony w porcie - jako duma miasta i symbol oporu przeciwko agresji:
Obok statku umieszczono tablicę upamiętniającą marynarzy, którzy zginęli w obronie Dubrovnika jesienią 1991 r.
(więcej na ten temat będzie przy okazji kompleksowego zwiedzania Dubrovnika pod koniec naszego pobytu)Wracamy na Jadrankę i po kilkunastu minutach dojeżdżamy do miejsca naszego przeznaczenia, czyli miasteczka
Cavtat.
Już wcześniej w necie wyszukałem, że jedyna plaża żwirkowa z prawdziwego zdarzenia znajduje się na północy miasta - obok hotelu "Albatros". Tu też zaczynamy poszukiwania apartamentów. Już w pierwszym napotkanym domu jest - ale dopiero od 10-tej. Ponieważ mamy jeszcze ponad 2 godziny, szukamy dalej. Ale nie idzie nam zbyt dobrze - albo na krótko (3 dni), albo mała klitka, albo drogo.
Podjeżdżamy do agencji - jest apartament. Co prawda w zupełnie innej części miasta, ale właścicielka zapewnia, że blisko do plaży. Okazuje się, że apartament bardzo fajny - 2 oddzielne pokoje z łazienkami i z kuchnią za 70 euro (trochę drogo), ale za to "blisko" okazało się pojęciem baaardzo względnym - bo do najbliższej plaży lekko licząc ponad kilometr, a do tej żwirkowej to już w ogóle kawał drogi!
Dajemy sobie spokój z poszukiwaniami i wracamy do pierwszego wyboru. Czekamy do 10-tej - i okazuje się, że warto było. 2 sypialnie, 2 łazienki, kuchnia, klima i piękny widok na morze! Cena co prawda taka sobie - 65 euro, ale za to do plaży kilka kroków, bo mieszkamy tuż przy hotelu. W dodatku właścicielka bardzo miła i ma sentyment do Polaków, bo kilka rodzin już gościła.
Oto widok centralnie na wprost z naszego balkonu:
Zostajemy na cały tydzień.
Jutro postaram się zrobić cały Cavtat w jednym dużym kawałku.