C.D. Wyspa Pag tam i z powrotem - 26 sierpień 2009
Przez kilka może kilknaście kilometrów widoki są jednakowe. Z lewej strony woda Zatoki i strome, żólte skały, z prawej natomiast kamienne mury, nieużytki czasem jakaś zabudowa.
Dojeżdżamy do końca zatoki i pojawiają się jakieś dziwne poletka, zielone, zaniedbane kwadraty. Coś jak zastawki w solanach, ale suche, bez wody. Region nazywa się Dinjško Polje.
Po kolejnych kilku kilometrach widok choć mocno ograniczony, staje się dość zadziwiający. Pierwszy raz w nadmorskiej części Chorwacji zobaczyłem tak bujne, zielone i wysokie chyba trzciny.
Przez jakiś czas jedzie się jakby w tunelu trzcinowym, a co jakiś czas w zielonej ścianie wycięta jest przestrzeń dla odchodzącej w bok drogi.
Zarośla zasłaniają większość widoku po obu dtronach drogi.
Po lewej stronie widać z oddali coś jak elewatory. To budynek główny "Solany Pag"... a więc to stąd przyjechała do naszego osiedlowego sklepu sól w takich niebieskich okrągłych pudełeczkach
.
Budynek okazały i zardzewiały. Wydaje się wręcz wyglądać na opuszczony - jak huta na Dugim Racie. Jednak na placu kursują wózki i ładują do samochodów białe worki.
W oddali widać już miasteczko Pag.
Nie zatrzymujemy się w mieście. Jedziemy przed siebie. Cały czas zastanawiamy się co dalej.... ale na razie pod nami ciekawe widoki, gdyż droga zaczęła wspinać się delikatnymi serpentynami.
Zatrzymujemy się w szutrowej zatoczce przy drodze. Widoki są tego warte. Chwila na rozprostowanie kości i zabawę patyczkami, które zresztą musieliśmy zabrać ze sobą... do Polski.
DYGRESJA: Koło nas od dłuższego czasu stoi samochód na niemieckich tablicach. Kierowca także od dłuższego czasu wykonuje jekieś bliżej mi nieznane czynności. To znaczy znane ale w innym rozmiarze. Otóż pod przednie koła podkłada jakieś kawałki gałązek i kamyczków, a z kawałka znalezionej deski robi coś na kształt pochylni po której ma zamiar wyjechać na jezdnię. Wszystko dobrze, tylko że różnica wysokości pomiędzy asfaltem a zatoczką to może pięć centymetrów o odległość przednich kół od asfaltu - jakieś trzydzieści centymetrów... o co jemu chodzi? Z samochodu wychodzi jego dziewczyna i razem coś poprawiają i ustalają. Facet zapala silnik i powoli przejeżdża. Deseczki załamują się, ale po usypanej z kamyczków pryźmie facet wyjeżdża delikatnie na asfalt. Kobieta wsiada, samochód odjeżdża, a my z żoną drapiemy się po głowach o co chodzi...?
Ja wyjeżdżałem już u siebie w górach z różnych dziur ale czegoś podobnego w takiej wersji mikro tośmy nie widzieli.
Podszedłem bliżej tego miejsca.
Okazało się, żę facet zaparkował nad zastygłą bryłą wylanego betonu i każdy ruch powodował tarcie podwoziem. Musiał nie być pierwszy. Beton był już mocno czarny.
Ruszamy dalej. Opuszczamy - no właśnie jaki brzeg, wschodni czy północny? - i przejeżdżamy na drugą stronę wyspy. Robi się dziwnie zielono. Nie ma też stromych i jałowych skarp, a delikatne bujnie porośnięte zejście do morza. W oddali widać podłużną wysepkę i port (wyspa Maun a port chyba Šimuni). Kilka zakrętów i z powrotem na poprzednią stronę, a w zasadzie to gdzieś tak po środku.
Z prawej strony schodzą teraz w dół wzdłuż kamiennych murów szutrowe drogi. Drogowskazy z opisem "Pjesackie plaze" i szlabany na zjazdach. Niektóre zamkniętę. O co chodzi? Dowiemy się później.
Tuż przed Novalją w samochodzie zaczyna się jazz (dżez) czyli budzi się młodszy i głodny syn a starszy mamrocze znudzony. Obaj w płacz.
Kierujemy się na Starą Novalję - brzmi nieźle. Zatrzymamy się tam. Niestety Stara Novalja (oczywiście przejazdem) nas rozczarowała.
Zawróciliśmy więc na końcu drogi (w porcie) i z powrotem. Rzut oka na plażę z płatnym parkingiem. To nie to. Masakryczna ilość ludzi. Jedziemy dalej. Kierunek Lun. Chłopaki ciut spokojniejsze.
Droga zdaje się nie mieć końca. Monotonnie, raz górka raz dołek, raz górka raz dołek - tak jakieś 20 kilometrów.... droga teraz robi się wąska, a w około monstrualnie stare, bajecznie wyglądające drzewa oliwne na tle bardzo kamienistego podłoża. Niesamowity widok. Ileż one muszą mieć lat!
To Lunska Maslinada - raczej malutki jej fragment.
W końcu tablica "Lun".
Droga wąska i stromo schodzi w dół. W końcu przechodzi w jednokierunkową. Po chwili jesteśmy w porcie. Tovarnele.
Czas najwyższy. Dzieciaki czadzą coraz bardziej.
Nadbrzeże w Tovarnele.
Ciasno. Jest trochę samochodów.Bezpośrednio w porcie przy kawiarni nie ma miejsca, udaje nam się zaparkować obok pizzeri, tam wypuszczamy dzieciaki na świeże powietrze. Cisza i spokój. Tylko cykady....
C>D>N
Ostatnio edytowano 19.09.2009 08:56 przez Użytkownik usunięty, łącznie edytowano 2 razy