Miasteczko Nin 30 sierpnia 2009
Witam.
Nin to małe miasteczko znajdujące się na drodze z Zadaru do wyspy Vir. Niezwykle malowniczo położone, choć docenić można to chyba tylko z lotu ptaka. Miasteczko znajduje się na wysepce na środku zatoki, która dodatkowo odcięta jest od morza piaszczystą mierzeją i tworzy tak zwany Ninjski Zaljev.
W miejscu gdzie uwięziona woda morska ma najdalej do cieśniny i do wymiany z wodami bardziej otwartego morza, zlokalizowano solanę oraz znajdują się miejsca z leczniczym, słonym błotem.
Dojścia do miasteczka są dwa, umożliwaiją to dwa mosty z dwiema bramami Dolną i Górną.
Jest też wjazd, ale teraz pisząc tę relację zachodzę w głowę którędy
gdyż obie bramy mają betonowe słupki uniemożliwiające wjazd.
Chyba jednak jest tam coś jeszcze ale szczerze mówiąc nie zanotowałem w pamięci
. Nieważne.
My w każdym razie zaparkowaliśmy samochód przed kamiennym mostem na płatnym parkingu tuż obok pomnika księcia Branimira.
Skąd pomysł by tu zawitać? Mianowicie jest to jedno z tych miejsc, które planowaliśmy jako docelowe do spędzenia tegorocznego urlopu. Postanowiliśmy więc odwiedzić miejsce niedoszłych wakacji.
Dla Chorwatów jest to miejsce szczególnie ważne ze względu na osobę Petara Zoranića - szesnastowiecznego poety, któremu poświęcony jest tutaj park pamięci. Jest to też jedna ze starszych osad najpierw Iliryjskich, potem rzymskich itd... polecam stronę o Ninie.
Do miasteczka prowadzi dość długi kamienny most z kilkoma przepustami umożliwiającymi wymianę wody po obu stronach przeprawy. Niestety i tak po prawej stronie woda jest brudna i zaśmiecona. Przepływ widać niewystarczający, kultura ludzka podobnie.
Do miasta wchodzi się Dolną Bramą. Muszę przyznać, że lekko, łukowo wygięty mostek wraz z bramą tworzą całkiem uroczy widok, gdy stoi się jeszcze na stałym lądzie.
W drugą stronę zresztą też
Z mostu jest też ładny widok na solanę z prawej strony i jeszcze ładniejszy z lewej strony, gdzie widać fragment Zalewu, piaszczystą mierzeję z odpoczywającymi ludźmi, znów morze, potem żółty kamienny ląd, a na horyzoncie bieleją lub raczej błękitnieją zamykające ten widok góry Velebit. Jak to pisze jeden z kolegów na forum -
pysznie :wink:
Do malutkiego ryneczku prowadzi wąska uliczka, a miasteczko teraz w okolicy godziny trzeciej po południu sprawia wrażenie bardzo sennego. Jest niedziela, turystów malutko, muzeum zamknięte, stoliki przy knajpkach prawie puste. Po murach i rozgrzanych słońcem ścianach biegają tylko w nadzwyczajnej ilości małe jaszczurki.
Z głównej ulicy przechodzimy na sąsiednią uliczkę, przy której zatrzymuje nas znajomy widok. Zagadka - niezagadka. Ktoś wie, gdzie znajduje się "większy brat" tego Pana z postumentu?
Potem jeszcze mijamy dość oryginalne elewacje domów i kościła Św. Krzyża i bardzo szybko dochodzimy do Górnej Bramy, która wyprowadza z miasta w pobliże solan.
kościół Św. Krzyża
Niedaleko bramy znajduje się mały cmentarz i wspomniany Park Pamięci Petara Zoranića. Zawracamy i odbijamy w prawo, gdzi natykamy się na rzymskie ruiny, których pochodzenie datuje się na pierwszy wiek naszej ery. Ciekawe czy to prawda.
W okolicy jest też kilka tablic z ogłoszeniem o zamiarze sprzedaży działki lub domu z działką. (Ciekawe swoją drogą, czy w rejonie, takim jak tutaj, gdzie każde kopnięcie łopatą, to jakaś historia, czy miejscowy Konserwator Zabytków wstrzymuje od razu budowę na trzy miesiące
)
Wracamy w rejon głównej ulicy i robimy kilka zdjęć... niestety nieudanych.
Wracamy więc w kierunku samochodu. W zasadzie główne miejsca miasteczka odwiedziliśmy. Zaobserwowaliśmy jego specyficzny, senny klimat. Niezykłą lokalizację doceniliśmy na podstawie zakupionej pocztówki. Możemy odwiedzić więc słynne, znane z folderów piaszczyste plaże. Do plaży podjeżdżamy samochodem przejeżdżając wzdłuż charakterystycznych poletek do odzysku soli i kierując się na mierzeję.
Zawsze upierałem się, że nie ma tutaj prawdziwych piaszczystych plaż. Upieram się nadal. Plaża w Ninie to bowiem barrdzo drobny wapienny żwirek, który udaje piasek.
jak widać zrobienie babki a nawet zamku jest możliwe, możliwe jest też bieganie boso po plaży i po dnie morskim.
Szczególnie tutaj w Ninie można sobie po dnie pobiegać. Płycizna sięgająca mi kolan biegnie jakieś sto pięćdziesiąt metrów w głab morza, gdzie jest kamienny uskok i woda znów przez dłuuugi czas sięga niewiele wyżej ponad pas. Dla chcących popływać jest to utrudnienie. Dla nurków wogóle nieporozumienie (płytko i nie ma fauny). Natomiast raj dla dzieciaków, które mogą w miarę bezpiecznie biegać po płytkim przybrzeżu. Lepić babki, zamki, kopać kanały. Dorośli mogą się z kolei skupić na wytrzepywaniu "piasku" z koców, butów, ręczników.
Postanowiłem przejść się po mierzei odcinającej Zalew Ninjski. Z prawej strony morze, z lewej zatoczka z błotem na dnie. Sama mierzeja w środkowej części to zaplecze dla kiteserferów, którzy mają wydzielony nawet fragment plaży tylko dla siebie. Warto trzymać się zakazu przejścia.
Późnym popołudniem ruszył silny wiatr. Od razu na morzu pojawili się kiteserferzy i windserferzy.
Ruszył się wiatr i pojawiły się fale.
Wróciłem w kierunku naszego biwaku i postanowiłęm poszukać fajnego błotka. Tam gdzie woda wydaje się czarna a pod nogami czuje się nieprzyjemny bulgot i pęcherzyki przemykające między palcami, błotko jest najlepsze.
Ja posmarowałem się takim troszkę gęstrzym z dużą ilością piasku, które podczas rozcierania robiło delikatny peeling
Błoto co prawda spłukałem jednym skokiem do wody, jednakże przez najbliższe dwa dni "pachniałem" jakbym wpadł do szamba.
Podsumowując. Nie żałujemy, że nie przyjechjaliśmy tutaj na cały urlop. Już w Seline do głebokiej wody jest jakieś pięćdziesiąt metrów. Robienie dwustumetrowych wycieczek w wodzie po kolana, by potem przez najbliższe pięćdziesiąt metrów wody było po pas, to nie dla mnie. Od przykucania w sięgającej połowy łydek wodzie, mogą nie otworzyć mi się kiedyś stawy kolanowe.
Miejsce warte jednodniowego odwiedzenia - bez dyskusji.
Słońce już mocno chyliło się ku zachodowi, gdy pakowaliśmy się do wyjazdu.
Po drodze przejechaliśmy jeszcze przez wioskę Islam Grčki. Chciałem zobaczyć czy coś tam się zmienia. Temat ciężki. Nie będę się rozpisywał. Podobnie jak nie chciałem słuchać wywodów naszego Gospodarza.
Na kwaterze czekał nas jeszcze jeden i tym razem dosłowny przysmak. W Zadarze zakupiliśmy pięć, dorodnych, różowiutkich, oryginalnych (nie nowozelandzkich), pachnących Jadranem
lignji.
Przyprawiłem je w prosty sposób i bez ekstrawagancji.
Po usmażeniu w głebokim tłuszczu smakowały wybornie polane sosem czy raczej "omastą" z oliwy z oliwek z czosnkiem. Jako prilogę, zrobiliśmy sobie frytki i surówkę...
Uszy się trzęsły
.
Kolejny udany dzień za nami.
Ostatnio edytowano 14.09.2009 06:49 przez Użytkownik usunięty, łącznie edytowano 2 razy