Pomimo tego że wiedziałam, iż zamek rycerzy św. Jana jest zamknięty, to i tak skierowaliśmy się ku wejściu na jego przechodząc po moście przerzuconym nad dawną fosą. Most obecnie jest kamienny, ale kiedyś był drewniany a na dodatek zwodzony.
Miałam nadzieje, że może coś się zmieniło i zamek został udostępniony do zwiedzania.
Niestety nic się nie zmieniło i na bramie wejściowej zobaczyliśmy kłódkę broniącą wejścia do środka
oraz tabliczkę z takim napisem.
Zamek nazywany jest również Neratzia od gaju pomarańczowego, który kiedyś otaczał zamek.
Budowę zamku rozpoczęto w połowie XIV wieku. Został on częściowo wzniesiony z bloków marmuru pochodzących z położonego o niecałe 5 kilometrów stąd Asklepiejonu i znajdującej sie tuż obok agory.
Za czasów swej świetności zamek służył do kontroli tureckiego wybrzeża i ochrony floty w czasie wypraw krzyżowych. W roku 1457 twierdza na skutek ostrzału tureckiego mocno ucierpiała, ale mury wzmocniono i twierdza spełniała swe zadanie aż do roku 1523. Wtedy to została przejęta przez Turków, którym służyła za koszary wojskowe aż do roku 1908. Za czasów tureckich w roku 1846 doszło do wybuchu składu amunicji na zamku, wskutego czego wnętrze zamku mocno ucierpiało.
Mury zamkowe okazały się bardzo mocne, bowiem przetrwały trzęsienie ziemi, które nawiedziło wyspę Kos w roku 1933. Natomiast wszystkie wewnętrzne budynki uległy wówczas zniszczeniu.
Po zdobyciu wyspy Kos przez Niemców zamek stał sie obozem jenieckim.
Zasmuceni faktem, iż na zamek nie wejdziemy stanęliśmy na moście, spoglądając na przebiegającą pod nim Aleję Palmową.
Wracając spod bramy zamkowej ponownie przeszliśmy pod platanem Hipokratesa.
Tutaj również natknelismy sie na skarbonkę "for animals".
Zaczęliśmy się rozglądać za wejściem do agory.
Wyszliśmy z Placu Platanaou przy Komisariacie Policji i klucząc pomiędzy krzakami i drzwami odnaleźliśmy wejście na teren starożytnej agory. Ale było juz za późno na jej zwiedzanie, bowiem brama wejściowa jest zamykana o godzinie 20-tej, a my dotarliśmy tutaj parę minut do tej godzinie. Wejścia do środka strzegły ... koty
Na razie musielismy zrezygnować z oglądania agory, ale jeszcze tu wrócimy.
Zrobiliśmy tylko kilka fotek zza bramy i poszliśmy dalej.
Przechodząc jedną z uliczek ujrzeliśmy groźnego psa
strzegącego wejścia na posesję.
Bardzo nam się spodobał salon fryzjerski z wiolonczelą i fortepianem, służącymi za lustra fryzjerskie.
Kontynuowaliśmy spacer uliczkami miasta Kos,
aż dotarlismy do najbardziej "greckiego" miejsca w tym mieście, które oświetlone kolorowymi lampkami prezentowało się bardzo ciekawie.
Zrobiło sie późno, więc postanowiliśmy wracać do hotelu, aby odpocząć po długim i intensywnie spędzonym dniu.
Nocny port ma swój klimat.
I wróciliśmy do hotelu.