No to przyszedł czas na opuszczenie uroczego miejsca stacjonowania i pierwszą wyprawę do zachwycającej i znanej już wielu cromaniakom plaży Lucisce...
Aby do niej dotrzeć należało w górnej części sv.Niedzieli zgodnie z napisem na małej drewnianej tabliczce skręcić w szutrową drogę do Hvaru... oj wiele się naczytałem o tej trasie na forum przeróżnych opinii, dlatego też z dużą dozą niecierpliwości i adrenaliny rozpoczęliśmy tą wyprawę... aczkolwiek mieliśmy dość blisko bo tylko około 2 km...
o samej szutrowej drodze, którą my polubiliśmy i z chęcią na nią wracaliśmy (nasz samochód pewnie mniej
) napiszę innym razem
powiem tylko tyle, że dla widoków tam zastanych warto byłoby przejść ją nawet pieszo...
pierwszy raz jadąc powoli i ostrożnie nad przepaściami wypatrywaliśmy turkusowego koloru wody wcinającej się w ląd i po kilku zakrętach...
udało nam się zaparkować "przyklejając" samochód do skał pnących się wysooko w górę i pora poszukać dogodnego zejścia w dół...
schodzimy...
na twarzach malują się coraz to nowe emocje... radość, zaciekawienie... zniecierpliwienie... już chcemy tam być... jeszcze kawałek... schodzimy...
ścieżka coraz bardziej nierówna i trzeba uważać... pot się leje po plecach...
dróżka coraz bardziej wąska i wymagająca ... ale widoki wynagradzają wszystko... nawet nie czuć zmęczenia...
plaża coraz bliżej...
schodzimy coraz niżej... może ktoś wie co to za drzewo i owoce
na twarzach pojawia się uśmiech... już prawie u celu
no i jesteśmy...
prawie pusto... jak fajnie... Tomek biega i skacze z radości...
moja piękna żonka upaja się widokiem...
a ja spieszę łapać te uroki, by zatrzymać biegnący czas w pudełku aparatu... jak łódka zawieszona niby w powietrzu na przejrzystych wodach Jadranu
i chciałoby się tu być i być... dlatego właśnie podczas naszego pobytu z niezmienną radością i zachwytem wielokrotnie wracaliśmy do tej właśnie zatoczki
kąpiele, podziwianie podwodnego świata dało nam niezapomniane wrażenia...
niektórzy umilali sobie czas książką...
Tomek miał niespożyte siły do zabawy...
a ja łapałem chwile...
no cóż pora wracać...
smutek z tym związany potęguje konieczność stromego podejścia...więc ze spuszczonymi głowami...
zerkając ciągle w dół...
pniemy się w górę do samochodu
...
gdzieś po drodze mijamy budkę tubylca serwującego kompot, prosek, oliwę...
trudno się rozstać i nie zerkać z utęsknieniem...
ale trzeba iść...
iść..
iść...
jednak takie krajobrazy...
mimo zmęczenia podejściem wyzwalają przysłaniającą wszystko radość i zadowolenie...