Dzień 18 - Sykia popierdółka i koniec mitu o niezniszczalnymŚr.27.09. Plan na zwiedzanie Milos był inny, ale oczywiście musiał zostać zrewidowany

. Nie mogłem się na to zgodzić, żeby taka "popierdółka" jak dojście do Sykii okazała się zbyt wielkim wyzwaniem dla mnie

.
Po wczorajszym, o dziwo

, dość męczącym spacerku bolały nas kolana. Ładniejsza widząc jednak moją zdeterminowaną twarz nie protestowała, że pójdę tam jeszcze raz

.
W drodze do Sykii

zostawiłem Ją na plaży Achivadolimni z full-wypasem

. Parasolka, leżaczek, książka, jedzenie, napoje i bezprzewodowa łączność z tym "uparciuchem", czyli ze mną

.
Znowu męczący dojazd do monastyru i stamtąd pieszo w kierunku mojego fatum

.
Każdy krok sprawiał mi ból (prawe kolano

), szedłem powoli, ostrożnie i uważnie.
Doszedłem do kamienia z numerem 3 , gdzie poprzedniego dnia zmyliliśmy drogę

. Nie ma co iść napotkaną tam wygodną ścieżką (ta chyba powstała dla potrzeb niemieckiego garnizonu na górze Topakas

) ani w lewo, ani w prawo, tylko prosto, ledwo widoczną ścieżynką

.
Kierunek wyznaczają kopczyki z kamieni

. Jakże ja wychwalałem ten pomysł, ideę, wynalazek

.
Podobno czasami mogą być zwodnicze

, ale tym razem poprowadziły mnie prosto do celu

.
Z wdzięczności, i dla tych co będą szli po mnie, dołożyłem tam i ówdzie trochę kamyków

.
W tym miejscu juz byłem pewien, że zaraz ...

zobaczę swoje przeznaczenie

. SYKIA

Ja poszedłem w lewo, łagodniejszym zboczem i ... to był błąd. Będąc już blisko zapadliska musiałem trochę obejść to miejsce naokoło, bo bezpieczne zejście do Sykii jest tylko z prawej strony (patrząc z góry).
Należy schodzić tym stromszym zboczem, mając blisko po prawej ręce to wzniesienie.

Są tam nawet pomalowane białe kropki wskazujące drogę, ale będąc w tym miejscu nie można już zabłądzić

.
Zaraz zejdę na dół, ale nie będę sam. Tam płyną nasi, Polacy

.

Wykorzystałem obecność rodaków i poprosiłem o fotkę, że tam byłem,

oraz taką bardziej artystyczną

.

Tu już sam penetruję wnętrze zapadliska; ponton płynie po następnych "naszych"

.

Będąc na górze, trzeba na pewno uważać, żeby nie skończyć jak te kamienie, ... na dnie

.

Pod wodą, na większym obszarze jest ciemnawo i mniej wiecej wygląda to tak

.

Są też miejsca bardziej nasłonecznione

i bardziej kolorowe

.



Po wyjściu na brzeg, trzeba uważać. Te kamienie w ścianach wyglądają tak, jakby miały za chwie odpaść

.


Przy mnie nic takiego się nie wydarzyło, a ludzie z dużą wyobraźnią

mogą się przez chwilę poczuć prawie jak w kanionie Kolorado

.

Wracam śladami białych kropek, a wzgórze z kamieniem, który kiedyś efektownie stoczy się do Sykii

, mam po lewej stronie.

Tu kolejne potwierdzenie, że duże białe cyfry namalowane są z tej mniej przydatnej strony. Wiwat kopczyki

. Teraz ja też mogę być przewodnikiem w drodze do Sykii

, i od razu prawie nim zostałem

.
Będąc już blisko monastyru spotkałem parę młodych Kanadyjczyków, którzy szli w tamtym kierunku. Porozmawialiśmy chwilę i udzieliłem im cennych wskazówek jak dojść do tego pięknego miejsca

.

Wracałem do Ładniejszej, motorek Nissana grał radośnie, a ja śpiewałem ze szczęścia

.
Dojechałem na plażę, kolano już nie bolało, tylko nap ...

. Nic to, dokuśtykałem się do wody i pstryknąłem parę fotek.

Już po meduzie, którą wcześniej widzieliśmy. Ciekawi mnie wygląd tej rybki, co to za okaz, czemu ona taka podobna do tej meduzy

Ja miałem swoją radość i zmartwienie, Ładniejsza ciekawą lekturę i wieczór upłynął w spokojnej atmosferze

.

Ważne, że nie pozwoliłem na to, żeby jakaś popierdółka mnie pokonała

. Dobitnie jednak się przekonałem, że nie jestem już niezniszczalny

.
PS. Z kolanem dużo lepiej, ale chyba już zawsze będę musiał na nie uważać