Dzień 1 - Amerykanie, Francuzi i strzał w "10"Nd. 10.09 Poprzedniego wieczoru, pomimo zmęczenia pojechaliśmy jednak z Nea Makri do portu w Rafinii. Chciałem zamienić voucher na bilety. Nie udało się, Pani już zamykała, ale powiedziała, że rano zrobi to bez problemu. Zorientowaliśmy się też gdzie jest dobra piekarnia i zadowoleni z rozpoznania wróciliśmy na nocleg

.
Rano stawiam się w tym biurze podróży, a inna panienka po obejrzeniu mojego wydruku (to co mi armator przysłał) mówi, że brakuje jakiegoś numeru i nie wyda mi biletów

. Nie wywołuję międzynarodowego skandalu, zachowuję spokój

, bo widzę Panią z poprzedniego wieczoru. Ona bez problemu wydaje mi bilety

, tamtej pewnie nie chciało się poszukać mojej (zapłaconej) rezerwacji w komputerze

.
W piekarni kupuję pachnące bułeczki ze szpinakiem i fetą, i spokojnie możemy wjeżdżać na prom. To ten pierwszy z prawej (Golden Star Ferries "Superrunner" - 151 euro za 2 osoby i auto)

Odpływamy planowo, zajmujemy jakieś wolne miejsca z których szybko wyrzucają nas Chińczycy, bo miejsca są numerowane, a ja ze zdziwieniem stwierdzam, że na promie jest spory tłok

. Karnie odnajduję nasze siedzenia (też wygodne

) pośród uczetników amerykańskiej wycieczki na Cyklady. Czy jest na świecie nacja bardziej gadatliwa i swobodniej się czująca

; na szczęście nóg na stole nie kładli

.
Jednym z pierwszych przystanków jest Tinos.

Po krótkiej drzemce i wysiadce Amerykanów na Mykonos (będą tak wędrowali po Cykladach - autobus, hotel, prom i kolejna wyspa) jestem już bardziej rześki i ciekawy olbrzymiego statku u brzegów tej znanej wyspy.


Po Amerykanach czas na Francuzów

. Ci spokojni, cisi, zamyśleni, zaczytani; jakby ich nie było

.
Funduję Ładniejszej drogie cappuccino (nie pamiętam ile dokładnie kosztowało, ale powiedziała, że za tyle to by sobie nie kupiła

). Grunt, że było dobre (trochę spróbowałem) i ... kolejny przystanek - Paros.


Na molo liczni przedstawiciele innego popularnego sposobu zwiedzania Cyklad - "plecakowcy". Nie przypuszczałem, że będzie ich tak wielu

. Z wyspy na wyspę, niedrogi apartamencik, pieszo, czasami wynajęty jakiś quad lub skuter i za niewielkie pieniądze Cyklady zwiedzone

.


Z Paros niedaleko jest na Naxos, która to wyspa z pokładu statku robi na mnie najlepsze wrażenie

.


Tutaj spokojnie, ale na drugiej burcie odczuwam chwile niepokoju

. Duży prom bezwładnie sunie w stronę naszego

, ani chybi będzie zderzenie

. Na szczęście włącza silniki i po mistrzowsku manewruje

.

Szczęśliwie dopływamy na Ios, kilka minut po 13-ej

. Mam trochę wynotowanych adresów

, znajduję pierwszy z nich i BINGO, tzn. strzał w dziesiątkę

. Pan mówi, że 20 euro/noc, ja, że pokój ma być z "kitchenette". Często, jak używam tego słowa, to odnoszę wrażenie, że nie do końca jestem rozumiany

i muszę coś dopowiadać. Grunt, że się zawsze dogaduję; a tutaj cena wzrasta do 25 euro/noc. Nic to, bierzemy z pocałowaniem ręki, a apartament jest super, choć "wnęka kuchenna" nietypowo, bo na tarasie

. Było to nasze najlepsze miejsce noclegowe w czasie całej podróży (Villa Mata).
Szybko się rozpakowujemy (Pan Lambros pomaga wnosić bagaże

) i na plażę, przecież po to tu przyjechaliśmy

.
Jedziemy na wschód wyspy, na początek ma być ładna plaża z łatwym dojazdem. Już jest pięknie

, to widoczna z drogi Ag.Theodoti Beach.
Coś mi się jednak pokićkało

. Ale o tym w następnym odcinku

.