Ponieważ do Ochrydy mamy trochę ponad 400 km to i spieszyć się nie było sensu. Google zaproponowało mi dwie trasy. Pomyślałem sobie, że szkoda eksperymentować i pojedziemy kawałek autostrada macedońską i Gradsko skręcimy na Ochrydę.
Niestety to był błąd. Napiszę tylko tyle, że po powrocie do polski musiałem oddać Strzałę do serwisu, żeby naprawić to i owo w zawieszeniu. Zagrożenia życia nie było, ale przyjemność żadna.
Macedończycy mają dziwne przyzwyczajenia. Jedziemy przez jakieś miasto, pas w jedną stronę, pas w drugą. Ten lewy zajęty przez parkujące samochody. DWA RZĘDY!!!
Przede mną jedzie facet kangusem. Nagle włącza awaryjki zatrzymuje się i wysiada. Chyba do sklepu! Na szczęście zorientował się, że inastraniec stoi za nim i łaskawie zablokował chodnik.
Kawałek dalej stoję na skrzyżowaniu, z naprzeciwka jedzie taryfa, za nią kilka samochodów. Wtem macedońska złotówa zatrzymuje się na środku skrzyżowania (!). Goście za nim trąbią, a taksiarz lekceważąco macha ręką: "o co chodzi?? Klient wysiada!"
Właściciel hotelu, u którego mamy zaklepany nocleg prosił, żeby 20-30 km przed miastem wysłać SMS, a on napisze, gdzie zajechać, a także sam wyjdzie nam naprzeciw.
Akurat 20 km przed Ochrydą zaczął się lepszy asfalt. Postanowiłem dać odpocząć zawieszeniu, a przy okazji wyślę SMS.
Po chwili otrzymuję zwrotkę, żebym dojechał pod "...upper gate, in our language gornaja porta", zadzwonił, a za chwilę będziemy pilotowani na miejsce.
Niestety wylądowaliśmy koło Dolnej Bramy. Port, płatne parkingi, kupa luda...
Przez chwilę myślałem, że IGO zdurniało, ale potem, poznawszy trochę topografię Ochrydy, przestałem się niepokoić.
Zaparkowałem. Momentalnie obskoczyli mnie goście zachwalający apartamenty. Niestety żaden nie potrafił mi powiedzieć, gdzie jest ulica Kuzman Kapidan. A może nie chcieli promować konkurencji?
No trudno. Trzeba samemu się rozglądnąć. Wchodzę na Stare Miasto. Mnóstwo sklepów, straganów, ludzisków. Tyle, że co którego pytam, to 'nemtude', tyle, że po angielsku, bo Macedończycy jakoś nie mieli problemów z tym językiem. W końcu zapytałem jakiegoś starszego pana. Ten wiedział, nawet machał rekami w kierunku interesującej mnie ulicy, ale co z tego? Ochryda składa się z niesamowicie wąskich i krętych uliczek, schodów, podwórek, skrótów. Na pierwszy raz to nieprawdopodobny budowlany galimatias. W końcu trafiłem do Informacji Turystycznej. Sympatyczna kobieta poinformowała mnie, że od Dolnej Bramy, to nie ma się co pchać. Lepiej, tu podeszła do mapy, skręcić tu, tu, potem tu... i jestem prawie na miejscu. Jeszcze trzeba tylko pamiętać, żeby nie skręcić za szybko tu, bo bryndza. Upewniła się, czy wszystko zapamiętałem. Żeby uniknąć powtórki gorliwie przytaknąłem. Grunt, że widziałem mapę miasta. Mniej więcej zorientowałem, gdzie, co i jak.
Wracam do Strzały, odpalam, cofam. Przez chwilkę maleńką blokuję ruch, co powoduje natychmiastową kakofonię na klakson i szybką rękę. Bardzo niecierpliwi.
Jedziemy. Jeden skręt, drugi... lipa. Pytam młodego człowieka na rowerze, gdzie ta "gornaja porta". Chłopak zaczyna tłumaczyć, ale po chwili mówi, że on nas popilotuje. Podejrzliwie pytam ile to kosztuje, ale gość mówi, że nic. Zgadzam się, ale zastanawiam się, jak to będzie z pilotowaniem samochodu przez rower. I faktycznie. Rowerzysta od czasu do czasu musiał poczekać na ślamazarnego kierowcę samochodu. Na szczęście droga nie była daleka. Chłopak się zatrzymuje, pokazuje kierunek i mówi, że za kilkaset metrów pod górę będzie nasza brama. I faktycznie nie chciał ani grosza. Ale tak się przecież nie godzi! Dałem mu butelkę greckiego FIX-a. Czarną!
On zadowolony, my też. Czegóż więcej potrzeba?
Gornaja porta
Całkiem solidne mury
Dzwonię do naszego gospodarza. Słyszę, że będzie za kilka minut. I faktycznie. Młody człowiek, może 25 lat. Siada koło mnie.
Basia mówi, że chętnie przejdzie się naszym śladem, bo nie będzie się gnieść z tyłu z bagażami. I poszła. Facet zdziwiony, pyta czemu ona taka dzika? Pytam, czy jest żonaty? Nie! No cóż... ma czas.
Nie było daleko, ale tak wąskimi uliczkami jeszcze nie jechałem. Strzała nie jest dużym samochodem, ale momentami prawie ocierałem lusterkami tynk. Chłopak mówi, że to krótsza droga, bo nie chce, żeby moja żona się zgubiła. Ładnie z jego strony.
Na wszelki wypadek pytam, czy jest łatwiejsza droga. Była.
Ta na wprost to faktycznie łatwa trasa. z prawej ta trudniejsza droga.
Hotel jest nieduży, ale sympatyczny i czysty.
Widok na Stare Miasto z naszego hotelu
Chwila na wypakowanie i idziemy zwiedzać miasto.
W Ochrydzie jest sporo kościołów. Kiedyś ponoć było 365 kościołów i kaplic. Po jednym na każdy dzień.
Tubylec
Twierdza cara Symeona. Datowana na IX-X wiek. Pomyśleć, że w tym okresie Piastowie dumnie wznosili ziemno-drewniane Gniezno...
Niedaleko twierdzy jest miejsce zwane Pleoznik. Ponoć to właśnie tutaj wymyślono cyrylicę.
Bazylika pw. św. Pantelejmona
Po tureckich władcach tego miejsca pozostało jedynie to:
Atrakcją jest grecki teatr.
Po kilku godzinach spaceru na ostatnich nogach wracamy do hotelu. Jesteśmy syci wrażeń. Ochryda to przepiękne miasto. Gospodarz zachęcał nas nawet do kąpieli w jeziorze. Ponoć woda była wyjątkowo ciepła. Może kiedyś?
Przed snem bukujemy nocleg w Suboticy. Planowaliśmy na Węgrzech, ale nic godnego uwagi (czyli nie rujnującego portfela) się nie trafiło. Zobaczymy, czy w Suboticy karmią tak, jak w Predejane.
Jeszcze tylko pytam gospodarza, czy Skopie ma obwodnicę, bo jak sobie pomyślałem o powrocie tą sama drogą, to mnie samego zawieszenie zabolało. Skopie, na szczęście, ma obwodnicę.
Droga do granicy z Serbią jest niezła. Jedziemy płynnie, ruch minimalny. Spory kawałek za Ochrydą zaczynamy 10-kilometrowy podjazd, żadne mecyje, tylko 7%. W dodatku pod górę prowadzą dwa pasy. Co prawda Macedończycy jadący z góry często wykorzystują je do wyprzedzenia maruderów, ale co poradzić?
Jak wiadomo każdy podjazd się kończy. W tym przypadku skończył się ponad 30-kilometrowym zjazdem. Niby żadne mecyje, bo tylko 7%, ale w dól prowadził tylko jeden pas, a burżuje jadący pod górę mieli dwa. Niedoczekanie ich!
Ponoć widoki były urzekające. Tak mówiła mi Basia, jak tylko odważyła się spojrzeć w prawo i pominąć wzrokiem przepaść. Droga wyglądała, jak półka wykuta w skale. Z prawej przepaść, z lewej skała. I tak się jechało. Zakręt w prawo, zakręt w lewo, znowu w lewo, 180 stopni w prawo...
Nagle siwy dym. Poważnie. W powietrzu unosił się opar skutecznie ograniczający widoczność. Mgła to nie była. Może pożar? Nic z tego. To tylko pobliski kamieniołom. Czarna Strzała błyskawicznie stała się 'szarom strzałom'.
Fascynujący zjazd się skończył. Jakieś 60 km przed Skopie zaczęła się porządna autostrada. Tyle, że z dużą ilością bramek. Co kawałek trzeba było płacić po kilkadziesiąt centów. W sumie zapłaciłem trochę ponad 3 euro.
Granicę przekraczamy płynnie.
Droga przez Serbię przebiega standardowo. Trochę zaskakują psy pelętające się po autostradzie. Trzeba uważać na kiepsko oznakowany od tej strony zjazd na obwodnicę Belgradu. IGO precyzyjnie doprowadza nas do hotelu "Pod królewska koroną" w Suboticy. Bardzo przyjemny. Zaczyna padać deszcz, wiec dajemy sobie spokój ze zwiedzaniem miasta. Idziemy spać.
Budzimy się z mżawką. No trudno. Trzeba włożyć długie spodnie.
Na śniadanie dostajemy bardzo smaczny omlet.
Pakujemy klamoty. Jeszcze tylko odbieramy paszporty. I tu zaskoczenie. Pani drukuje nam zaświadczenie, że spaliśmy w tym hotelu. W odpowiedzi na moje zdziwione spojrzenie powiedziała, że to może się przydać na granicy. Nie przydało się, ale Serbia to nadal dziwny kraj.
Przed opuszczeniem hotelu sprawdzamy jeszcze kolejkę na granicy. Nie ma tłoku. Pozornie. O ile pojazdów faktycznie było mało i w dodatku w dwóch kolejkach, to ta nasza poruszała się dziwnie ospale. Ci z prawej płynnie przesuwali się do przodu, my krótkimi skokami. Dla usprawnienia ruchu wzdłuż kolejki chodzili celnicy i sprawdzali a to dokumenty, a to zawartość bagażników. Nas ominęli.
Wreszcie poznajemy przyczynę ospałości naszej kolejki. Otóż pani celnik po sprawdzeniu paszportów opuszczała (regularnie) swoja budkę i, również osobiście, kontrolowała zawartość samochodu. W swej gorliwości pomagała wybebeszać zawartość bagażników. Po co ten celnik wcześniej robił to samo? Nudziło mu się?
Ano nic to. Nie miałem żadnej kontrabandy. Samochód przed nami (Rumun) został gruntownie przetrzepany. Nas sobie odpuściła! Nie wiem... Lubią Polaków, czy tak uczciwie wyglądaliśmy?
Jeszcze Węgrzy. Ci to lubię pogrzebać w klamotach. Dzień jednak miał być pełen niespodzianek. Celniczka zapytała: "Tourists?"; "Yes"; "Good luck"!
Zebrałem szczękę z dywanika i pojechałem.
Co może być ciekawego na węgierskiej autostradzie?
Zagadka. Co to jest?
I to tyle. Przejechaliśmy w sumie 4004 km. Koszt wakacji ~4800 zł.