Odcinek 7: Mljet! cz. V (i ostatnia) - SaplunaraZbieram się do krótkiego podsumowania tej naszej pobieżnej impresji z Mljetu. Celowo nie oglądałem zdjęć na forum czy gdzie indziej (pamiętam tylko, że kiedyś śledziłem relację Agnieszki, ale to było parę lat temu i sporo zapomniałem), żeby
podczas pierwszego pobytu na wyspie chłonąć świeże i obiektywne wrażenia. Pomocny był również brak dostępności usługi Google Street View (spośród dużych wysp Chorwacji tylko Mljet i Lastovo nie mają dotąd GSV).
Kilkakrotnie rozmawialiśmy z moją ciotką, która swego czasu na Mljecie była (jeździ od jakichś 30 lat na wakacje do Chorwacji, jeździła jeszcze za czasów Jugosławii, więc trochę wybrzeża - i nie tylko - poznała) i zwykle kończyło się na tym, że mówiła nam: "Dla Was to tylko Saplunara, jest tam niewiele domów, ale przy plaży 3 knajpki, jedna świetna rybna, no i ta plaża. Jak najdalej od Pomeny i Polace, to zwykłe nagromadzenie knajp i jachtów. Ogólnie,
Mljet chyba jest nie dla Was."
Sami też do tego wniosku doszliśmy i dłuższego pobytu na tej wyspie nie planowaliśmy. I tak pierwszą odwiedzoną przez nas wyspą był Brač (bo lecieliśmy samolotem do Splitu), potem na Rab (żeby nasz - wtedy roczny - synek pobawił się na piachu (przez dwa tygodnie wiała bura i temperatura powietrza oscylowała wokół 14 C...). Potem z wysp była Korčula, którą na serio się zachwyciliśmy, ale czuliśmy, że
to wyspa zbyt rozległa do przytulenia, wzięcia za swoją. Przy okazji powrotu na Brač (już samochodem) w pełni doceniliśmy jego uroki - tam w sumie jest wszystko: miasteczka, góry, bogatą ofertę kulinarno-kulturalną, oczywiście głównie w interiorze, trochę słabo natomiast z plażami, ale coś znaleźliśmy. No i w końcu trafiliśmy na Vis, który już jest i zawsze chyba zostanie nasz. W sam raz do objęcia. Nie podłużny jak Korčula, Hvar, czy Mljet, gdzie trzeba poświęcić sporo czasu na przejechanie z jednego końca na drugi, z dwoma pięknymi miasteczkami, bogactwem plaż, ciekawym interiorem, tajemniczymi górami, jaskiniami, no i kryjącymi niejedną tajemnicę okolicznymi wysepkami.
Z Dalmacji - po wizycie na Mljecie, dzięki której utwierdziliśmy się w przekonaniu, że nie chcemy tam przebywać przez choćby tydzień - zostały nam do odwiedzenia już tylko Lastovo (nie mogę się doczekać! 2018?) i Hvar (na swój sposób
nie ciągnie mnie tam, choć jak patrzę na zdjęcia z relacji na cropli, to ochy i achy gęsto się ścielą), no i ta trzecia, Perła Adriatyku (hardcorowe wakacje kiedyś? moje marzenie).
Oczywiście nie zapomniałem o Dugim Otoku, ale tam programowo się nie wybieram. "Wyspa miastowych", w dodatku też (jak Mljet) pozbawiona choćby jednego miasteczka. Nie i już. Pag w sumie w połowie należy do Dalmacji, ale byłem, widziałem i nie. Nie ten klimat. Choć piękną mają stolicę.
Spoza Dalmacji rozważam (kiedyś...) opcję połączoną Cres/Lošinje, ale póki co hołduję zasadzie "Jak nie Dalmacja, to w ogóle nie warto wyjeżdżać z Polski"
Oj, przydługi wstęp się zrobił. Ale jak myślę o wyspach, to jakoś tak od razu więcej się myśli kłębi. I pewnie dlatego - mimo wielu minusów tej wyspy - to właśnie jednodniowemu zaledwie pobytowi na Mljecie poświęcam znaczną część relacji
No to co, wracamy na Zieloną Wyspę...
- Tu kończy się Saplunara. Za konobą schodki prowadzące do głównej atrakcji całego Mljetu (poza Parkiem Narodowym, rzecz jasna) - piaszczystej plaży.
Tak jak odpisałem Agnieszce, zanim porządnie wyhamowałem przy wjeździe do Saplunary,
wieś raptownie się...skończyła. To znaczy, skończyły się zabudowania, a z nimi asfalt. Z trudem znalazłem miejsce na postój (nikt opłat nie pobierał, ale weź się tu wciśnij) i wiele nie myśląc, skierowaliśmy kroki do położonej nad słynną plażą konobo-restauracji (bo to faktycznie coś pomiędzy - obrusy, kelnerzy ubrani jak w restauracji, z drugiej strony sporo ludzi w strojach plażowych, no bo jednak...menu również odzwierciedlało tę dychotomię - tu wykwintne pozycje, tam jakieś zestawy obiadowe, wino drogie w ch...). Normalnie w życiu byśmy do takiego przybytku nie weszli, ale czas naglił, więc wymalowane menu, zachęcające do zakupu zestawów obiadowych skusiło nas, między innymi, obietnicą szybkiej konsumpcji.
- Szybki rzut oka na zegarek. 15:30? OK, bierzemy to :D
- Stół i krzesła trochę zasłaniają, ale nie znalazłem tu chyba najpopularniejszej z adriatyckich ryb - orady!
- Skórki pomarańczy pomyślane jako wabik dla os. Niestety, te wkrótce przeniosły się do naszych napojów.
Pewnie to już kiedyś pisałem, ale
nigdy wcześniej karlovačko nie smakowało mi tak dobrze. Dobre były także zamówione (tak jak i pozostałe potrawy, w ramach dnevnego ručaka serwowanego do 16) kozice (które okazały się zresztą być normalnymi gamberi). Ani stek z tuńczyka podszedł dużo mniej. Dzieci pałaszowały bifśteki, zresztą bardzo pyszne. Za wino (120 Kn/l) podziękowaliśmy. Wkurzały nas osy, było trochę zamieszania ze stolikiem, ale ogólnie miejsce na plus.
- Nie ma to jak dokładne oznakowanie ;)
- Oto i ona!
- Bez tych badziewnych palmosoli lepiej, prawda?
- Taaak, plaża JEST piaszczysta. Dno pod wodą też, choć na parę większych skałek też można natrafić kilka metrów od brzegu.
Plaża okazała się już bezsprzecznym hitem. Prawdziwie piaszczysta, bez jaj typu żwirek głębiej na plaży albo skały na dnie wodnym dwa metry po wejściu. Normalny, gęsty, niby nadbałtycki piach. Oczywiście do tego
fajansiarskie parasole ze zwiędłych palmowych liści (45 Kn) i leżaki (20 Kn). Olewamy je i rozkładamy się. I plażujemy. I pływamy. I snurkujemy. I nurkujemy. I bawimy się mokrym piaskiem. I używamy siatki na ryby („widziałam jedną rybę, ale mi uciekła”). Po prostu joie de vivre (?)
- Fotka z cyklu "nie mam czasu teraz tego przeczytać, więc zrobię zdjęcie i przeczytam w domu". Taaaa...
No nic,
za godzinę z Sobry odpływa prom, trzeba się zwijać. Przy przystani ustawiamy się na końcu długiej kolejki, ale po zaokrętowaniu okazuje się, że dolny pokład (przeznaczony dla samochodów) zapełnił się jedynie w połowie. Prom relacji Prapratno-Sobra ma jedną rzecz, która wyróżnia go spośród promów, którymi do tej pory pływaliśmy: schody ruchome relacji dolny pokład – pokład środkowy (restauracyjny, kryty). Ceny, jak to na promach, wysokie, ale tym razem byliśmy mądrzejsi i na trzecim, najwyższym pokładzie wyciągamy zakupione w saplunarskim studenacu napoje
Choć utwierdziliśmy się w przekonaniu, że Otok Mljet nie będzie nigdy miejscem naszego całowakacyjnego wypoczynku, możemy powiedzieć: to był udany dzień!
- Długi, męczący (ale udany) dzień chyli się ku końcowi. Wracamy na półwysep.